O tak sobota zapowiadała się na cudowny dzień. Obudziło nas słoneczko. Tak więc dawka witaminy D na początek dnia była zapełniona. Cieszyło mnie to, zwłaszcza, że kilka chwil później byłem już na spacerku i z radością przechadzałem się po łąkach. Na całe szczęście, bo spacer był mi już bardzo ale to bardzo potrzebny.
w lasku!
W domku nie było mi dane cieszyć się spokojem i snem zbyt długo, bo zaczęło się sprzątanie a potem odwiedził nas miły Pan, miły techniczny Pan. Przyszedł wymienić jakieś coś na grzejnikach. Ech miałem nadzieje, że je zdemontuje, w końcu idzie ciepło i bez sensu to zagraca nam miejsce. Pan bardzo przypadł mi do gustu a ja jemu. Pan trzymał mnie na smyczy abym nie skakał jak szalony, dzięki czemu w mieszkanku panowała miła i przyjemna atmosfera i wszyscy rozmawiali o psach. W końcu niestety musieliśmy pożegnać Pana bo przed nim jeszcze było trochę pracy, a moi Borowscy coś zjedli i nagle się zebraliśmy. Ech miałem spać, a tu taka niespodzianka. W zasadzie już popołudnie a my gdzieś wychodzimy i to z Panią!
komisyjne zamykanie drzwi i w drogę
Wnętrze autka była niemal rozpalone do czerwoności. Nie spodziewałem się, że tak szybko spotkam się ze złą stroną słońca. No dobra po przewietrzeniu jakoś dało się wsiąść. Odpaliliśmy LaBunię i ruszyliśmy w drogę. Po zaparkowaniu autka bardzo szybko zorientowałem się gdzie jesteśmy - idziemy na spacerek do Parku Chorzowskim. Niestety bardzo poniosły mnie w związku z tym emocje a Pan bardzo nie lub jak szczekam, kiedy manewruje na parkingu, zwłaszcza, że czujniki parkowania ciągle uparcie milczą.
Kilka minut radosnego spacerku miałem niestety w kagańcu. Co trochę ostudziło moje zapędy. Na szczęście Pan nie mógł się na mnie długo gniewać i szybko byłem już oswobodzony z tego narzędzia szatana, którym jest kaganiec!
nie mam kagańca! o Jeaaaaaaaa!
W każdym razie spacerowaliśmy sobie już całkiem spokojnie. Co jakiś czas spoglądając na kłębiące się nieopodal deszczowe chmury. W zasadzie okazało się, że nas spacerek to tak naprawdę poszukiwanie spokojnego miejsca do czytania i to najlepiej nad jakimś ujęciem wody. Nie długo to trwało i takie miejsce znaleźliśmy. Pani się rozłożyła na kocyku, a ja z Panem udałem się do wspomnianego jeziorka popływać!
czy to to miejsce?
ale pyszna woda
Cały park jest pełen pomników różnych zwierząt i tym podobnych. Właśnie jeden z takich pomników stał koło naszej sadzawki. Nie od razu zobaczyłem to monstrum, ale gdy tylko wpadł mi w oko to stanąłem jak zaczarowany. Byłem przerażony. Na szczęście szybko zrozumiałem, że ten przerośnięty ptak to tylko pomnik. Uff.
udajemy, że nas tu nie ma i uciekamy!
Uciekliśmy, uciekliśmy, ale bez paniki. Zostawiliśmy Panią czytająca książkę i ruszyliśmy na spacerek. Obeszliśmy wielkie jeziorko, a więc całkiem standardowa trasa została przez nas przebyta. Wiele osób mijaliśmy, znacznie więcej niż zwykle, no ale w końcu sobota to weekend. Spotkałem też sporo psiaków i nawet jednego kotka. Wszystko szło bardzo sprawnie. Zresztą obserwacja nieba i nadciągającej wielkimi krokami burzy gwałtownie zwiększył nasze tempo. Dodatkową motywacją były od czasu do czasu rozbrzmiewające grzmoty!
czy w tej fontannie jest woda?
Szliśmy sobie szybko i nawet się nie zorientowałem jak szybko dotarliśmy z powrotem do Pani. Tutaj Pan spuścił mnie ze smyczy. Chwilę nie wiedziałem co się dzieje, biec czy zostać? Wyraźne "szukaj Pani" uruchomiło we mnie instynkt i od razu jak rakieta Popędziłem do Pani. Myślałem, że ją zaskoczę, ale chyba zdradził mnie mój identyfikator. Przywitałem się z nią bardzo spokojnie i bardzo dystyngowanie, czyli nie jak ja!
pędzę!!!!
W samą porę się zeszliśmy. Bo z nieba właśnie zaczął kapać deszczyk. Kolejne krople, których było coraz więcej i więcej sprawiły, że błyskawicznie koc zamieniliśmy na parasol i szybko w drogę do autka. Ten parasol uratował nam życie, bo w kilka chwil później z nieba to się lało, deszcz nie padał, deszcz lał! Ze względu na swój niewielki wzrost parasol jedynie nieznacznie ochronił mnie przed deszczem. Szybko autko zawiozło nas do domku. Pod domkiem było jedynie wspomnienie po deszczu. Zabraliśmy więc z przepastnego wnętrza LaBuni "nowy" kocyk i inne takie aby poprać. Na szczęście nim to trafiło do bębna to zdążyliśmy to zaanektować. Czerwony kocyk naprawdę doskonale sprawdza się jako posłanie. Walczyliśmy o niego z Fuksją jak dziki, choć doskonale zdawaliśmy sobie sprawę, że starczy go dla naszej dwójki. Do ugryzienia!
śpimy a walkę o kocyk wygrałem ja!
zemszczę się zobaczysz!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz