Pierwszy maja, czyli święto pracy przywitaliśmy leniuchując. Wszyscy sobie spokojnie leżeliśmy w miejscach spania jak tylko się dało i nikt nie chciał wstać pierwszy. Niestety przez Fuksje, którą naszła ochota na cyckała palca Pani musieliśmy wstać. Pan mnie wyciągnął na poranny spacerek.
wracajmy już!
Po powrocie do domku naszym oczom ukazał się naprawdę wesoły. Leniuchująca Pani i Fuksja i zaraz do nich mieliśmy dołączyć, ale przecież najpierw trzeba było zjeść. No i się stało po chwili dołączyliśmy do dziewczyn w sypialni.
zazdrościmy
Cały dzionek zapowiadał się naprawdę leniwie. Mieliśmy spać, mieliśmy leniuchować zmieniając tylko co jakiś czas zmieniając miejsce leniuchowania. Wszystko do czasu przebiegało własnie w takim rytmie. Nie brakowało miziania i było cudownie, ale niestety musiało się to zmienić.
relaks, senny relaks
o tak miziaj mnie!
No więc Pan dostał zaproszenie na komputerze od producenta naszej karmy abyśmy ruszyli moje cztery łapy. Tak więc podobnie jak tysiące innych użytkowników Endomodno razem z Panem ruszyliśmy w świat. Ogólnie chodzi o to, że można coś tam pysznego i użytecznego wygrać, ale tak naprawdę to cel jest jeden, aby spacerować, aby chodzić aby wyjść na dworek.
No i się zaczęło zmotywowało to nas. I nie chodzi o nagrody, ale jakoś tak przyjemnie się rywalizuje z innymi o kolejne kilometry. Tak więc popołudniowy spacerek się znacznie wydłużył i chodziliśmy po naszym osiedlu w tą i w tamtą. Nawet zastanawiałem się, co tak dużo ludzi się kręci, ale po chwili się dowiedziałem - był odpust pod kościołem. Tak więc kilkanaście straganów i pyszne zapaszki oraz zewsząd dochodzące rozmowy ludzi - to wszystko pomimo deszczu! Niestety takie odpusty mają to do siebie, że sprzedają tam jakieś takie dziwne petardy czy coś takiego. Tak to hałasuje, że wpadam w panikę i się bardzo boje. Zupełnie nie wiem dlaczego, skoro w sylwestra nic mi nie przeszkadza. Ech przez te eksplozje bliższe i dalsze spanikowany pędziłem do domku i gdyby nie uspokajający mnie co jakiś czas Pan to pewnie zszedł bym na zawał. Po kilku kilometrach w łapkach szybko wróciłem do domku i od razu hyc pod stół w nogi Pani.
uciekajmy!
Tam dygotałem się jak osika. Dobiegające huki zza okna powodowały u mnie stany lękowe. W końcu udało mi się usnąć, ale to wyłącznie dzięki temu, że zamknięte zostały wszystkie okna. Dobrze, ze mogłem się wtulić w nóżki Pani i Pana. Na szczęście w tym strachu nie byłem sam, bo Fuksja również była taka nieswoja. Borowscy jakoś nas uspokajali i gdyby nie oni to pewnie już do was bym nie pisał. Przez te moje lęki wynikło opóźnienie na blogu, ale mam nadzieje, ze mi wybaczycie.
Wieczorkiem byłem już trochę spokojniejszy i 30 minut po kolacyjce poszedłem na spacerek. W dalszym ciągu gdzieś w oddali było słychać eksplozje petard czy czegoś tam. Na szczęście spokojny głos Pana mnie trochę uspokajał. Dreptaliśmy tak, w ramach wyzwania "rusz cztery łapy", że aż dotarliśmy na skałkę. Tam szybciutkie kółeczko wokoło jeziorka. Ściemniało się jakoś szybciej. Może to dla tego, że wyszliśmy trochę później i na pewno chodziliśmy trochę dłużej.
wieczór nad jeziorkiem - jak romantycznie!
Gdy byliśmy w połowie kółeczka, to stało się coś niezwykle strasznego, przynajmniej na początku. Kilkanaście metrów od nas w niebo wyleciały kolorowe fajerwerki. Troszkę pohałasowały i po początkowy przerażeniu oraz panicznej ucieczce w nogi Pana zająłem się podziwianiem tego co było na niebie. W końcu jednak pora była wracać do domku. Szybko i dziarsko dreptałem nie wąchając nawet świata. To przerażenie tak na mnie działało.
szybko do domku!!
W domku od razu położyłem się spać pod stołem w nogach Pani. Byłem zmęczony i troszkę przestraszony. No i tak minął nam pierwszy dzień wyzwania na prawie 9 kilometrach przewędrowanych, co dało nam pozycje w drugiej połowie drugiej setki! Do ugryzienie!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz