piątek, 31 marca 2017

Koniec miesiąca

Ostatnio naprawdę nie mam głowy do pisania. Jakoś tak jak jestem w domku to uszy ciągną mnie do spania. Jak wstaję to, albo spaceruje, albo mam jakieś domowe roboty. No po prostu nie mam siły aby się zmobilizować . Przez to wszystko zaległości na blogu są bardzo duże a ja już jak przez mgłę pamiętam tamte dni, których na blogu jeszcze nie było. No ale czas zacząć. Jeśli sprawdzicie w kalendarzu, to jesteśmy już prawie miesiąc w plecy. Blog zatrzymał się gdzieś na końcu marca. Ostatni tydzień tamtego miesiąca był taki jakiś normalny. Nie działo się nic szczególnego - prawie. Przy czym "prawie" to takie określenie na zwykłą normalną normalność. W poniedziałek nie było nic do robienia i powiem szczerze, że ani jednego zdjęcia człowieki nie zrobiły. Tego dnia nie ma nawet co opisywać. O wtorku też w zasadzie nie ma co pisać. No może oprócz tego, że o poranku udałem się na malutki spacerek po okolicy. Gdybym miał swój własny prywatny ogródek to na 100% tego dnia bym nie wychodził za jego bramy, bo po prostu mi się nie chciało, nigdzie iść. W każdym razie krążąc między drzewami radowałem się słoneczkiem, które bardzo śmiało rozpromieniało dzień. Czuć było wiosnę. Spacer krótki, ale przyjemny. Mimo wszystko ten odległy wtorek -28 marca 2017 można było zaliczyć do udanych
czy ja czuję wiosnę?

a nie! to ptaszek był, a nie wiosna

ej gdzie ty idziesz?

mnie tu nie ma!

Środa rozpoczęła się leniwie. Długo dochodziłem do siebie i długo docierało do mnie to, że konieczne jest aby wstać i ruszyć podbijać nowy dzień. No do południa to nic się nie działo, ale potem to ruszyło wszystko z kopyta. Pojechaliśmy do Gliwic załatwiać jakieś ważne ważności, a w szczególności to pojechaliśmy na spacerek. Odwiedziliśmy takie miejsce, że klękajcie narody. Opuszczone torowisko niemal w centrum miasta. Łąka, niewielkie drzewa i betonowa droga wzdłuż nieużywanych torów. Gdzieś w oddali przemykały pociągi a ja z Pańciem chodziłem po tych nieużytkach. Nie oddalaliśmy się za bardzo, bo i nie było potrzeby, a ponadto na niebie zbierały się takie ciemnie chmury - lepiej było mieć blisko LaBunie. Trochę się pokręciliśmy wzdłuż torów. Z jednej strony chęć zwiedzania a z drugiej jakieś podejrzane typki i te chmury. Pora był na powrót do domku. 

ale chmury

do domku, LaBunią by się jechało

W domku wypocząłem. Mało tego. Po długim śnie czekała na mnie wielka i wspaniała niespodzianka. Człowieki z jakiś odpadków, gąbki i kawałka materiału zrobiły mi wspaniałe legowisko. Wygląda solidnie i miękko tylko muszę się do niego przekonać. Wiecie jak to jest z nowościami - trzeba do nich przywyknąć. Długo mościłem sobie to miejsce, ale w końcu się udało i zasnąłem.

moszczę się

śpię

We czwartek na porannym spacerku dotarły do mnie wieści o tym, że na sobotę szykuje się coś wielkiego i wspaniałego - dowiedziałem się, że będziemy jechać gdzieś daleko. Tym czasem spacerowaliśmy sobie po naszym lasku. Wdrapywaliśmy się na góreczki by potem z nich szybciutko zejść. Taki spokojny spacerek rozgrzewał moje mięśnie. Rozgrzewka się przyda skoro w sobotę czeka mnie jakiś wielki spacer. Z tym, że ćwiczenia trzeba dawkować rozsądni. Spacer postanowiliśmy świętować w domku.
wdrapujemy się

Świętowanie było oczywiście w moim stylu. Położyłem się spać i spałem tyle ile tylko się dało. W końcu niespełna godzinny spacerek, trzeba porządnie świętować i porządnie zregenerować po nim siły. Co jakiś czas zmieniałem miejsce swojej drzemki, ale jakoś wiele miejsce nie było, bo w domku panował duży bałagan. Ten bałagan w zasadzie ciągle jest obecny w naszym domku od ostatniego czasu.

śpię na swoim łóżeczku

halo no jak w takich warunkach się wyspać?

W piątek rano odbyłem tylko krótki spacerek, taki można powiedzieć fizjologiczny. Nie było w tym nic nadzwyczajnego, bo czekały nas wielkie zadania i to jeszcze przed południem. Razem z Pańciem wróciliśmy do domku, zjedliśmy śniadanko i pojechaliśmy do Gliwic. Tam załatwialiśmy jakieś ważne ważności w urzędach, czy gdzieś. Znaczy ja czekałem w aucie, a Pańcio załatwiał. Potem Mieliśmy zadanie transportowe. W zasadzie to LaBunia miała. Trzeba było przez kilka ulic przewieź wielkie deski. Ledwo się to mieściło w autku, ale się udało. 
zapach poranka

To wszystko nam się udało zrobić i naprawdę miałem wielką frajdę z dobrze wykonanej roboty. W takim poczuciu mogłem wrócić do domku i spać i odpoczywać. Już się umówiliśmy na wyjazd w sobotę. O tak musiałem porządnie wypocząć przed wielkim sobotnim spacerem. Do ugryzienia!
wracajmy

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz