sobota, 11 marca 2017

W końcu koniec

W poniedziałek w końcu był tydzień bez remontu. W końcu skończyło się i powolutku domek się porządkował. Powolutku rzeczy były prane i się suszyły. Coś czuje, że mieszkanko jeszcze bardzo długo będzie stało na głowie, no ale przecież nie od razu u basseta są długie uszy. O poranku był tylko krótki spacerek i szybciutko musieliśmy wracać, bo przecież porządki same się nie zrobią. W domku po prostu leżałem sobie na swoim zdezelowanym pontoniku i obserwowałem krzątających się człowieków a w zasadzie to dyrygowałem całą operacją - przez sen!
tak, dobrze
Koty tym czasem znalazły sobie nową miejscówkę na stole. Tam był rozłożony ręcznik i jakieś skurczone rzeczy się na nim suszyły. Oczywiście w to wszystko musiały się wkręcić koty. Zamieniały się miejscami, ale na szczęście nie walczyły o to miejsce, tylko po prostu się zamieniały. Takie to wyjątkowe grzeczne kotki - choć raz. 


no po prostu aniołek

Ja z Pańciami musiałem się zebrać i w okolicach południa ruszyliśmy w drogę. Zawieźliśmy Pańcie nieopodal wybiegu dla psiaków i nawet przez myśl przeszło nam, żeby tam pójść, ale w drodze widzieliśmy, że jest pusty a przede wszystkim był cały mokry i zabłocony. Zamiast tego pospacerowaliśmy po osiedlu czekając aż Pańcia wróci. Kręciliśmy się w kółeczko i chodziliśmy od trawniczka do trawniczka. Koniec końców Pańcia dała znać, że już jest gotowa i zaraz będzie koło autka, więc szybciutko się tam też udaliśmy. Od razu hyc do auta wskoczyłem i jechaliśmy do domku.
e no kiedy wróci ta Pańcia?

no jedźmy już

W domku pierwszy raz od dawna wszyscy sobie siedliśmy przy komputerach, telewizorach i mogliśmy się relaksować przy okazji zerkając na nowe jeszcze czyste, ale i zmywalne ściany. Teraz mogę glucić praktycznie do woli i nikt za to się nie denerwuje, tylko biorą gąbkę lekko wilgotną i ciach - po glucie ani śladu. To jest wolność. Taki relaks nie wszystkim się podobał. Niektórzy, czyli najmłodsi uważają, że jak Pańcio nic nie robi to ma głaskać. No więc przychodził i się domagał, bardzo mocno i natarczywie. Dopiero wieczorkiem ja zastąpiłem tego małego mruczka, który już taki mały nie jest i domagałem się spacerku - a potem to już spać.
no weź nie internetuj

We wtorek po prostu się leniliśmy cały dzień. No dobra ja się leniłem, bo człowieki ciągle coś robili, a to gdzieś jechali, a to coś załatwiali. Z rana mieliśmy niemiły kaprys ze strony naszej LaBuni, która postanowiła się popsuć. Na szczęście popsutą część mieliśmy na miejscu i jej wymiana bez odpowiednich narzędzi trwałą tylko trzy godziny. Ja pomagałem i dopingowałem z ciepłego wnętrza, gdy Pańcio marzł na zimnie. To właśnie dlatego ten dzień był taki trochę zły i daremny. Na całe szczęście wieczorem mieliśmy chwilkę czasu dla siebie i mogliśmy zaplanować kolejny dzień, bo to był wyjątkowy dzień i mieliśmy nadzieję, że LaBunia takich numerów nie zrobi.

w końcu spokój

No w środę to ja się nie mogłem doczekać. Z rana pojechaliśmy z Pańcią do pewnego miejsca, gdzie musiałem trochę na człowieków poczekać. Przyszli większa byle jaką torba, ale jej zawartość podobno była droga, choć to były zwykłe kartonowe pudełeczka, których pełno mają w szufladzie i codziennie biorą z niej jakieś cukierki - zwłaszcza Pańcia i się nie dzieli! No nic wracając do domku jeszcze odwiedziliśmy jeden sklep z którego przynieśli człowieki przynieśli wielki bukiet kwiatów. Niestety nie dla mnie. Bo to był dzień kobiet i musieliśmy je rozwieść. Tak więc ruszyliśmy w drogę, do Gliwic, bo głównie tam musieliśmy rozwieść co nieco. Odwiedziliśmy miejscowość z najmłodszym człowiekiem w rodzinie i tam chwilę się przespacerowaliśmy, ale nie mieliśmy za dużo czasu, bo jeszcze sporo przed nami. LaBunia mimo wszystko, mimo swoich bolączek nas dzielnie woziła. No i nie robiła takich niespodzianek jak dzień wcześniej.
no jedź zdążysz!!!!

aa chwila spaceru

to co załatwione? Jedziemy dalej.

Odwiedziliśmy wszystkie dziewczyny z naszej rodzinki i w końcu zmęczeni i padnięci wróciliśmy do domku. Nasze dziewczyny też dostały kwiatuszki. Kiedy ja się zmęczony relaksowałem, to koty po prostu sobie szalały i biegały. Przy nich to nie ma możliwości wypocząć, bo mimo małe wagi i rozmiarów robią wiele rabanu. Łobuziaki i tyle - jak z nimi żyć.
oglądajcie mnie!

no jak z nimi mam żyć?

Czwartek od samego rana zaczynał się bardzo wolno. Jakoś tak nie mogliśmy wystartować - nie było tego momentu, że trzeba wstawać. Najbardziej oburzona rozpoczęciem dnia była Fuksja, która po prostu chciała zostać w łóżku. 
na pewno chcesz wstawać?

Po szybkim porannym spacerku wróciliśmy aby odpocząć i się zrelaksować, ale kotów a zwłaszcza Farta nie dało się w tym prześcignąć. Wydaje mi się, że on relaks m w genach i nic ani nikt nie jest w stanie go w tym przegonić i prześcignąć. Wiecie - taki król relaksu. Ja nie mogąc mu dorównać, po prostu położyłem się do zdezelowanego pontonie i zasnąłem, ale do czasu.

jest mi wygodnie.... a co?

dobra idę do siebie...

Relaks któremu się w pełni oddawaliśmy po sprzątaniu, został nagle zakłócony informacją, że przyjechał kurier. Pańcio zszedł na dół mu pomóc i już po chwili na przedpokoju pojawiły się dwie wielkie paczki. Rozmiarem przeganiały nawet mnie, a do ułomków przecież nie należę. Wszyscy zabraliśmy się za oglądanie i obwąchiwanie tych pakunków. Nim jednak wszystko zostało rozpakowane, to koty zrobiły sobie doskonałą zabawę.
na górze kotek, na dole też

nie pozwolę tego otworzyć

otwarcie było prościutkie

Pańcio pięknie wypakował zawartość i już po chwili okazało się, że to paczki dla nas. Były w niej nie tylko żwirek i karmy dla kotów, ale także jedzenie dla mnie i trochę zabaweczek. No jak tu nie być szczęśliwym? No jak tu nie być wesołym. Ten dzień właśnie stał się super.
to wszystko jest nasze?

Wieczorkiem troszkę się podroczyłem z Pańciem. Od czasu do czasu tak trzeba. Że niby chce się przytulać, że niby nie chcę. Tak jest łobuz, ze mną nic prosto być nie może. Już taki jestem zimny drań. W ogóle to jakoś tak spać nie mogłem. Nie to co jeden taki kot. Zakamuflował się głębiej niż podwójny agent z krainy deszczowców.
nie dotykaj

no dobra miziaj mnie

dobre miejsce do spania

W piątek rano pojechaliśmy nad jeziorko w Rudzie Śląskiej. Trochę sobie tam pospacerowaliśmy. Odwiedziliśmy konika z którym się przywitałem i chwilę mu towarzyszyłem, oczywiście z dystansu. Napiłem się trochę bieżącej wody z rzeczki. Było fajnie, choć trochę mokro. Nawet znalazłem kilka fajnych patyków do gryzienia. Spotkałem nawet kilka piesków po drodze z którymi się obwąchałem a więc przywitałem. Tym razem na żadnego z nich nie szczekałem.
o jacie - konik

zobacz jaki fajny patyczek

smaczny był, ale możemy już iść

Nagle mnie coś zaniepokoiło. Nagle zatrzymałem się jak wryty. Wokół nie było żywej duszy, wokół nie było nikogo a ja zacząłem furczeć a potem jak zaszczekałem to skończyć nie mogłem. Pańcio się ze mnie śmiał, że czekam, gdy nic nie ma i jestem odważny jak nie ma światków. A ja go broniłem przed złymi mocami.

szczekam!

Po powrocie do domku byłem bardzo zmęczony i po prostu sobie pospałem i odpocząłem. Nic mnie nie obchodziło. Cały dzień sobie leniuchowałem. Budziłem się tylko na jedzonko - znaczy jak jedli człowieki bo przecież zawsze trzeba liczyć, że zadziała grawitacja i coś spadnie. Miałem szczęście - Pańcio podzielił się ze mną swoim lizakiem. Nigdy wcześniej tego nie jadłem i miałem problemy, ale w końcu zabrałem się za to tak jak zwykle. Po tym spełniony mogłem iść spać.
lizaczek

W sobotę po spacerku i porannych porządkach spotkała nas bardzo miła niespodzianka - w zasadzie to spotkała mnie miła niespodzianka. Odwiedziła mnie Wiki. Chwilę posiedzieliśmy a ja w tym czasie bardzo wylewnie się witałem i chciałem być w centrum uwagi. W końcu się trochę uspokoiłem, ale nie za zbyt długą chwilę, bo wychodziliśmy. 
hej ja tu jestem - nie ignoruj mnie

Wyszedłem trochę wcześniej by załatwić co nieco i sprawdzić stan LaBuni. Można by go określić - jeszcze dycha. Piękne słoneczko towarzyszyło nam w drodze do sklepu. Jechaliśmy do takiego sklepu z meblami do składania i z pysznymi przekąskami. Pieski tam wchodzić nie mogą, więc troszkę poczekałem w aucie. Przez sen nie liczyłem czasu, ale trochę im zajęło to sklepowanie. Na szczęście przynieśli mi małą łapówkę, znaczy przegryzkę. Odwieźliśmy Wiki i jeszcze pojechaliśmy na jedne zakupy, by w końcu wieczorem po całym dniu znaleźć się w domku i odpocząć. Po cichutku liczyłem, że choć niedziela w ten weekend będzie spokojna.

ale słoneczko

Wiecie co nie myliłem się. Niedziela była leniwa. Kotki pomagały Pańci przy szyciu i wykańczaniu jakiś swoich uszytków a ja spałem ile tylko się dało. Spacerki były krótkie, ale bardzo treściwe. Spacerki były w sam raz by się nie zmęczyć a załatwić wszystko co trzeba. Niestety wszystko co dobre się kończy, bo my znowu musieliśmy gdzieś jechać. Musieliśmy budzić śpiące kotki by stały na warcie i pilnowały mieszkanka. Coś mi jednak mówi, że to ich pilnowanie było bardzo słabe i sobie po prostu śpią, ale to tylko domysły. 
no we tu to przyszyj

śpiąca krewetka

Pożegnaliśmy się z kotami i ruszyliśmy w drogę do Gliwic, do Freda. Tam zjedliśmy obiadek. Oczywiście ja żebrałem przy stole człowieków i to mimo tego, że chwilę wcześnie zjadłem całą michę Freda. Koniec końców trochę tam posiedzieliśmy, ale ostatecznie wróciliśmy do domku z pełnymi brzuszkami. Zwłaszcza ja ledwo się ruszałem, ale po wejściu do domku po prostu popędziłem do miseczki, w której zaraz znalazło się troszkę moich chrupek. Dobrze, że jeszcze poszliśmy na spacerek, gdzie w trakcie dreptania po okolicy zapoznałem nowego psiaka, który przyjechał w te okolice na chwilkę. To był dobry tydzień. Trochę pracowity, trochę zakręcony, ale wydaje mi się, że było warto, go tak spędzić i nic a nic bym nie zmieniał. Do ugryzienia

no daj gryza!

mały spacerek

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz