piątek, 22 kwietnia 2016

Wet w bieg

Od samego rana wiedziałem, że będę szedł do Weta. Mieliśmy iść w sobotę, ale nie było kiedy. Tak więc od razu po śniadaniu i małym siusiu udaliśmy się do LaBuni i podjechaliśmy do naszego weta. Udało nam się zaparkować pod samymi drzwiami do kliniki. Radość nasza jednak nie trwała za długo, bo po przekroczeniu progu okazało się, że poczekalnia jest pełna. Nie mogę powiedzieć, że nie było gdzie ogona wcisnąć, ale wolałem poczekać na zewnątrz, oczywiście wcześniej zaklepaliśmy sobie miejsce
wszyscy chyba na raz zachorowali
Nasze długie czekanie było bardzo nudne i frustrujące. Nawet po przenosinach irytowałem się tym całym czekaniem. Na szczęście gdy czekałem w poczekalni to dostrzegł mnie nasz Wet i się przywitał, co prawda na odległość, ale jednak. W każdym razie od razu było mi jakoś tak milej. Powolutku pacjenci wychodzili zaopatrzeni a poczekalnia nagle zrobiła się puściutka. W końcu przyszła nasza kolej, w końcu my wchodziliśmy.
kiedy zrobiło się tak pusto?

U weterynarza mimo wszystko byłem bardzo zirytowany długim czekaniem i po tym jak wylądowałem na stole to się zaraz denerwowałem i chciałem schodzić. Na szczęście Pańcio był przy mnie i mnie uspokoił. Po chwili zmierzona została idealna temperatura 38,5 i dostałem zastrzyk przeciw wściekliźnie. No i o to była cała ta afera z wizytą. Przy okazji podczas tego głaskania okazało się, że na uchu mam kolejnego kleszcza. Na szczęście Wet szybko i sprawnie się go pozbył. Ech jak tu z takimi potworami walczyć. No i mogliśmy już się pożegnać i wskoczyć do LaBuni i pojechać na spacerek wokół jeziorka w Parku Skałka. Tam jednak nie zabawiliśmy za długo, ze względu na niesprzyjające warunki atmosferyczne. W zasadzie to nie było ani wyjątkowo zimno a tym bardziej mokro, po prostu Pańciowi się nie chciało. Dobrze, że w trakcie jednego kółeczka zdążyłem się napić. Wracając do LaBuni jeszcze się troszkę podenerwowałem. Wracając do domku zahaczyliśmy jeszcze o sklep na malutkie zakupy.
malutki łyczek

kiedyś odgryzę tą smycz

Okazało się, że nasze zakupy bardzo przypały do gustu Fuksji. Pańcio przytaszczył ze sobą wafle i kajmak (gotowane mleko z cukrem). Naszej kotce to drugie uderza do głowy, to działa na nią niemal jak jakieś narkotyki. Pańcio robiąc smaczną i słodką przekąskę musiał się od niej opędzać jak krówka pasąca się na łące musi opędzać się od much. No po prostu jak nie z góry to z boku. Jak nie z przodu to z tyłu. No kombinowała każdą strona i czasami jej się udawało i coś tam sobie podjadła. Ja w tym czasie spokojnie siedziałem i czekałem na przydział z wafli, których było zdecydowanie za dużo. No i moja cierpliwość się opłacała. Troszkę sobie podjadłem.
czy ty tam przyniosłeś kajmak?

mnie tu nie ma!

Gdy wszystko było zjedzone co zjedzone być miało, a przekąska przegryzała się, znaczy wafle nasiąkały kajmakiem, ja położyłem się spać. Fuksja nie mając jak zjeść szczelnie zamkniętych wafli też poszła spać. Wszystko tak fajnie było aż do popołudnia, gdy musiałem ruszyć na spacer. Jak się okazało była to świetna decyzja. Było bardzo przyjemnie, choć słońca troszkę brakowało. Wszędzie zielono, ale porządnie zabezpieczony przed kleszczami czułem się pewnie. Po drodze niemal na samym początku spotkałem fajnego psiaka. Podobnego do mnie, rozmiarem, ale bardziej puchatego. 
o ja cie tam idzie piesio

Nasz spacerek odbył się głównie na Górze Hugona. Tam kręciłem się po lesie i wąchałem największe gałęzie i krzaki. Pańcio mnie jakoś w tym za bardzo nie ograniczał. Bardzo się z tego faktu cieszyłem. Ba nawet małą chwilkę poświeciliśmy na sesję zdjęciową. W zasadzie taką, którą można by zatytułować: zapatrzony.

latam po lesie

co tam masz?

czy ktoś idzie?

od przodu

z profulu

od dołu

W końcu jednak postanowiliśmy wracać do domku. Dobrze, że tak się stało bo już miałem ochotę na sen. Już prawie byliśmy w domku, już prawie się wdrapywaliśmy, gdy na łące zobaczyłem piękną psiknę. Biegała sobie i stała się rzecz niesamowita. Pańcio pozwolił mi poszaleć tak luźno z ciągnącą się za mną smyczą. Trochę pobiegaliśmy razem, trochę się powygłupiałem, ale w końcu musieliśmy się pożegnać i wróciliśmy do domku. Prawdę powiedziawszy to nie pamiętam co działo się przez resztę dnia, bo gdy się obudziłem to był już wtorek.
poczekaj już biegnę

prawię cię mam

ej no poczekaj - znowu

rozważania o świecie

Cały poranek i przedpołudnie można streścić w zdaniu: nadzieja przez zakupy zamienia się w wielki smutek. Nie mam pojęcia co się stało, ale gdy człowieki wróciły do auta po zakupach nie byli są. Smucili się bardzo i przede wszystkim milczeli. Nie wiem co się stało i nie miałem ochoty im przeszkadzać. Wiedziałem, że to może się źle skończyć a poza tym to nie chciałem im dawać ekstra zmartwień i trosk. Cały dzień był już bardzo smutny i przygnębiający. Nawet popołudniowy spacerek mimo iż fajny to jednak był trochę smutny. Poszliśmy na tą łąkę, gdzie poprzedniego dnia spotkaliśmy piesia. Tym razem nikogo tam nie było. Znaczy się pojawił na chwilę jakiś piesio bez właściciel, ale zaraz sobie poszedł. Ja biegałem za patyczkiem, który rzucał mi Pańcio. Było jakoś tak spokojnie i można powiedzieć, że na chwile zarówno ja jak i Borowski zapomniał o smutkach tego dnia. Teraz już mogliśmy wracać do domku, aby spać dalej.
czuję zieloną trawkę

wącham, ale jestem sam

biegnę za patyczkiem

a cóż to za psiak?

biegnę z patyczkiem!

znalazłem jeszcze jeden

jednak stary jest lepszy - już biegnę

poczekaj zaraz przybiegnę

to co wracamy do domku?

W domku było ciągle smutno i ponuro, ale razem z Fuksją staraliśmy się jakoś przytulić człowieki i pocieszyć. Ja na przykład spałem grzecznie na kanapie i czasami dawałem się drapać człowiekowi po główce, a Fuksja spała wtulona w Pańcie. Czasami tylko przerywała tą terapię na mycie. Wtorek powolutku się kończył i w głębi serca liczę, że kolejne będą lepsze, weselsze. Do ugryzienia 
terapeutka w pracy

1 komentarz: