poniedziałek, 4 kwietnia 2016

Bieg wybieg

Sobota była dniem, ciepłym i słonecznym a co za tym idzie i bardzo pozytywny. Jednak w ten dzień jakoś nic się nie działo takiego wyjątkowego, przynajmniej z mojego punktu widzenia. Rano pojechałem z człowiekami do często odwiedzanego miejsca. Tam na chwilę zniknęli ale na szczęście dość szybko wrócili i cała nasza trójka poszła na malutki spacerek po okolicy. W zasadzie to była cała godzinka. Powiem szczerze,ze spacer z Pańcią to takie dziwne wydarzenie. Oczywiście dziwne w pozytywnym znaczeniu tego słowa.
no po prostu nie wieżę - spacer z Pańcią?
Gdy wróciliśmy na miejsce, znaczy pod samochód. Spokojnie nie wpadliśmy, tylko przyszlismy w okolice naszej LaBuni. Ja z Pańciem zostałem aby pochodzić a Pani zniknęła za drzwiami wielkiego budynku. Teraz zamiast spokojnego dreptania i wąchania siedziałem i wyczekiwałem pojawienia się ukochanej Pańci. Oj czekałem i w ogóle nie miałem zamiaru chodzić. Po prostu położyłem się wypatrując powrotu. Przy okazji wygrzewałem się w słoneczko no i wiecie odpoczywałem. W końcu noc jest zawsze za krótka a o poranku grawitacja działa zdecydowanie mocniej. Potem cały dzień musi mi upłynąć na odpoczynku. Tym razem miałem dodatkową motywacje. Tym razem czekałem na Pańcie. Dobrze, że był tam taki sznureczek na którym mogłem wesprzeć szyje. Dzięki temu było mi łatwiej i się nie męczyłem. Ech dobrze, że jestem taki genialny i taki pomysłowy. Zresztą jak to mówią - najwięcej i najlepsze pomysły maja leniwi. Tak więc nieskromnie powiedziawszy muszę być geniuszem. 


Pańcia?

genialny pomysł, ze sznurkiem pod szyja

no powiedz że jestem genialny

no już wsiadam!

W końcu wróciliśmy do domku, ale nie na długo. Borowscy się gdzieś szykowali i powiem Wam szczerze, że obawiałem się, że nie mają mnie w planach. To był podstawowy powód tego, że trzymałem się blisko nich. Na szczęście, zabrali mnie ze sobą. Byli ładnie ubrani a ja taki normalny. Chyba zapomnieli o wystrojeniu mnie.  Trochę się tym martwiłem, ale jak się okazało nie miałem czym. Okazało się, że przyjechaliśmy do mieszkanka z kafelkami. Oj podróż była bardzo męcząca, bo przypominam, że w naszej LaBuni nie działały nawiewy. Ech no po prostu masakracja jakaś. No ale na miejscu już się rozgościłem i nawet się nie zorientowałem, że moi człowieki sobie poszli. Ech a więc to tak, wysiudali mnie z jakiejś fajnej imprezki. No ale chyba muszę się do tego przyzwyczaić, że moje człowieki mnie olewają. Na całe szczęście cały dzień w towarzystwie gospodarzy domku z kafelkami upłynął mi doskonale. Spacerki, odpoczywanie i dużo głaskania. Któż nie chciał by tak spędzić dnia. W zasadzie to nawet się cieszyłem, że odpocznę trochę od Borowskich. Wieczorkiem przyjechali i ciepło ich przywitałem. W zasadzie to nie mogę powiedzieć, że nie tęskniłem. No i tak szczęśliwie wróciliśmy do domku i szczęśliwie w domku położyłem się spać.
W sobocie żałowałem tylko jednego. Nie pojechałem na wybieg, nie pojechałem na wybieg. Na całe szczęście w niedzielę z samego rana już słyszałem, że zaraz po śniadaniu tam jechać będziemy. Nie mogłem się doczekać aż zjedzą. Z radości nawet chwilę dałem się poaatakować Fuksji. Oczywiście te krwiożercze ataki to tylko doskonała zabawa, ale udawałem, że się jej boję. Niech ma dziewczyna trochę radości z życia. Zwykle siedzi na parapecie i się nudzi, albo śpi w jednym ze swoich wielu miejsc.
o tak zaraz jedziemy

też się cieszysz?

Do śniadanka wszystko leciało bardzo powoli, ale nagle sprawy tak przyśpieszyły, że nawet nie zauważyłem jak to wszystko przeleciało i już stawiałem pierwsze kroki na wybiegu. Od razu zauważyłem że było tam kilka fajnych psiaków. Głównie buldogi francuskie, ale były też inne. z czasem zrobiło się takie zamieszanie i taki młyn, że ledwo orientowałem się w sytuacji. Byłem tak pozytywnie zakręcony, że nie nadążałem się bawić, że wszystkimi psiakami i skupiałem się przede wszystkim na dopiero co przybyłej Koko. Najzabawniejszy był szalejący wyżeł węgierski (chyba). Młodziutki psiak szalał jak wariat po całym wybiegu i nikomu nie dawał spokoju. W końcu musiałem się i ja nim zająć. Zaraz po tym jak poszła do domku Koko to zabrałem się za zabawę z tym wariatem. W końcu jednak padłem ze zmęczenia. Bardzo żałowałem, że nie miałem już siły na tą zabawę bo psiaków było wiele. Resztkami sił wróciłem do autka i do domku.
przed zabawą dobry łyk wody

cześć łobuzie

bawimy się

eeee a co tu się wyrabia?

cześć buldożku

a się zmęczyłem

biegnę do ciebie

Koko

to moja Koko

spokojnie pilnuję cię!

no tu też mnie głaskaj

czubku uważaj

wariacie

no cześć

no i znowu się bawimy

W domku nie odpocząłem prawie wcale, bo ledwo wdrapałem się na pięterko, ledwo się napiłem i troszkę zjadłem to już byliśmy w drodze. Nawet nie zdążyłem położyć głowy na podusi. Na szczęście w LaBuni się wyspałem. Okazało się, że pojechaliśmy na wieś. Pojechaliśmy do Zawady. Odwiedzić małego najmniejszego człowieka jakiego kiedykolwiek widziałem. Fajne było to, że człowieki moje mi zaufały na tyle, że mogłem chodzić bez smyczy i to mimo tego, że brama była otwarta. No powiem Wam, że sam byłem tym bardzo zdziwiony. Tam było fajnie bo trochę poganiałem kurki, trochę pozaczepiałem człowieka, który boi się psiaków, a najważniejsze byłem bardzo głaskany. Jedyne co mnie trochę zasmuciło to to, że mały człowiek poszedł spać i go nie widziałem, a szkoda, wielka szkoda.
a się zmęczyłem bieganiem za kurami

no weź miziaj mnie

Wracaliśmy do domku z otwartymi oknami w LaBuni, bo ciągle nie działa nam ten nawiew. Ja tam jestem za tym, że popsuł się komputer. No nasza LaBunia lubi tak kapryśnie zbuntować się i może to tylko jakiś kabelek - w końcu przyjdzie czas by to sprawdzić. No nic takie to miałem przemyślenia w drodze do domku. A tam czekała na nas Fuksja. Oczywiście spała na fotelu Pańci. Tak zakończył się nas weekend. Mam nadzieje, że z przyjemnością czytaliście. Do ugryzienia
na fotelu najlepiej jest

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz