sobota, 9 kwietnia 2016

No w słońcu działa

No i co z tego, że promienie słońca wdzierały się do naszej sypialni. No i co z tego, że na dworze było kolorowo i wesoło. Mimo tak radosnego przywitania i pięknego dnia, nadal to był tylko poniedziałek. Trzeba było wstawać, tylko po co jak łóżeczko jest takie wygodne. No naprawdę nie rozumie po co ten dzień trzeba tak zaczynać z rana. 
po co wstajemy?
No niestety trzeba było wstawać, trzeba było iść na spacer. No tak, bo śniadanie ostatnimi czasy jem po powrocie z porannego spaceru. W każdym razie tym razem nie jechaliśmy nigdzie daleko. Ruszyliśmy spod naszego bloku i przez łąki do lasu. Z wielką przyjemnością mi się spacerowało. O poranku na spacerku w blasku słońca wszystko jest takie bardzo przyjemne. W zasadzie to takie ciepłe dni rekompensują trochę konieczność wstawania.  W trakcie spacerowania znalazłem sporo ciekawych zapachów a nawet znalazłem chwilę na zabawę patyczkiem. Gdy ja niuchałem świat krążąc od drzewa do drzewa to Pańcio cykał fotki. Czasami to nie potrafię zrozumieć jego fascynacji fotografowaniem. No bo jak tu chodzić i robić fotki jak można chodzić i wąchać. Ech może kiedyś się przekona i zostawi w domu aparat. Zwiedzanie Góry Hugona jest wielką przyjemnością, bo spacery między drzewami w akompaniamencie śpiewów skrzydlatych przyjaciół pozwala na relaks i zapomnienie o troskach życiowych. Cały ten obraz psują tylko walające się wszędzie śmieci. Naprawdę nie jestem w stanie zrozumieć, jak to jest możliwe, że człowieki mający kieszenie, torby i plecaki rzucali papierki, butelki i puszki gdzie popadnie. Przecież to można zabrać ze sobą i wyrzucić do napotkanego kosza. No ale może ja się na tym nie znam i takie papierki i śmieci są wyjątkowo ciężki? O oponach i meblach oraz elementach samochodów nie wspomnę, bo nie potrafię zrozumieć, po co to przywozić do lasu jak po drodze mija się dziesiątki koszy na śmieci. No, ale może ja nie myślę logicznie albo coś. 

szkoda, że tu tyle śmieci

słoneczko

z patyczkiem

postoję sobie

a może jednak siądę

Unikaliśmy jeżdżenia LaBunią bo ciągle nie działał ten nawiew i czasami nawet pootwierane szyby nie działały. No ale z tego co się dowiedziałem, to próby naprawy będą odbywać się w dniu następnym. No nic w domu planowałem to jakie kroki trzeba wykonać i trochę przy tym mi się przysnęło. Na szczęście popołudniu rozbudziłem się idąc na łąkę. No powiem wam szczerze, że w słońcu wszystko jest jakieś takie bardziej i to z każdej strony. Jednak jakoś byłem tak zmęczony, że wolałem wrócić dość szybko do domku i po delikatnym wytarzaniu się w gruntowej drodze udałem się po prostu do domku. Czekałem już tylko na wtorek. Wieczorem
na łące

a się zmęczyłem

wytarzam się 

otrzepie i wracamy

Wieczorkiem jeszcze piekliśmy babeczki, bo Pańcia na następny dzień miała urodzinki i trzeba był ją wesprzeć w tej pracy. W zasadzie to wyręczyliśmy Ją z tej pracy. No i do późnej nocy siedzieliśmy w kuchni. Potem to już tylko starczyło nam siły na sen .
Wtorek dość szybko zerwałem się na równe nogi licząc, że zaraz pojedziemy naprawiać LaBunie. Tym czasem pojechaliśmy w gorącej LaBuni, ale do Parku Śląskiego. Tam pierwsze kroki skierowałem na wybieg, ale ponieważ było pusto to udaliśmy się na spacerek. To był dobry wybór. Przeszliśmy się wzdłuż ogrodu zoologicznego, gdzie mogłem podziwiać takie fajne ptaki. Takie wielkie i różowe, że szok jakiś. Widziałem już najróżniejsze i bardzo kolorowe ptaki, ale te wygrzewające się za płotem były wyjątkowe z każdej strony.  
no to idziemy

o jacie ale fajne ptaki!

Przed wyjściem z domu zapomniałem zjeść śniadania i zapomniałem się napić - to wszystko przez to oczekiwanie naprawy. No w każdym razie musiałem szukać czegoś do picia, bo przecież miałem wrażenie, że zaraz uschnę i będę wyglądał jak rodzynka, albo coś - same zmarszczki. Na szczęście szybko znaleźliśmy zbiornik wodny i jedyny problem stanowiło dostanie się do wody. Bo brzeg był wyjątkowo wysoki. Długo szukałem i długo sprawdzałem, ale w końcu się udało i mogłem spokojnie się napić i to do woli. Tyle ile chciałem. Dzięki temu nie tylko uzupełniłem płyny w zbiorniczku, ale także miałem czym zostawiać ślady po sobie. Dalszy spacerek był przyjemny i mój genialny zmysł orientacji podpowiadał mi, że wracamy na wybieg. Droga jednak nie była zbyt krótka i zdążyłem się w jej trakcie bardzo zmęczyć.

może tutaj się uda

sukces, ale się napiłem

a się zmęczyłem

daleko jeszcze?

 W zasadzie to dobrze wypadło, że trochę zwalniałem nasz marsz bo tuż przy wybiegu na horyzoncie pojawiła się Figa z opiekunką, ale nie byli sami. O nie Towarzyszyła im Danka. Nowa bassetka, która trafiła do Figi na dom tymczasowy, ale coś mi mówi, że raczej zostanie z nią na zawsze.

Danka zwana Gabrysią

Figa

Razem weszliśmy na wybieg aby poszaleć. Gabrysia nie wygląda jak typowy basset, bo pyszczek ma beagla. Zresztą podobno zachowuje się jak prawdziwy beagle. No, ale od razu ją polubiłem, jednak ona jest bardzo wycofana. Mam nadzieję, że to tylko na chwilkę i za jakiś czas pokaże swoje wnętrze. Nim zdążyliśmy się dobrze rozkręcić to na wybiegu pojawił się Wedel. Kudłaty przyjaciel wcale nie okazał się być tak przyjacielski. Z czasem okazało się, że ten miły psiak zamienił się w agresora. No cóż wiosna w żyłach buzuje i niestety zastraszył nasza Gabi. Oj to się nie mogło się obyć, bez mojej interwencji. Przecież musiałem bronić swoich koleżanek, swoich dziewczyn. Dałem mu do zrozumienia, żeby zaprzestał takich praktyk. Od tej pory gdy tylko się zbliżał do mnie to od razu dawałem mu do zrozumienia, że sobie nie życzę tego. Podobnie postępowałem gdy zbliżał się do moich bassetek. Stawałem mu na drodze i mówiłem "uważaj widzę cię"
przywitanie z Wedlem

zabawy z Wedlem

ciąg dalszy zabawy

zaczepia mnie 

zabawy z Figą

i żeby było mi to ostatni raz!

W końcu jednak Wedel poszedł, bo już się wybiegał i wyszalał, ale na szczęście na chwilę pojawiła się Koko.  Od razu się nią zainteresowaliśmy i nie dawaliśmy jej nawet chwili wytchnienia. W trakcie tych szaleństw nie widziałem nigdzie Gabi. Jakoś tak zawsze się gdzie chowała i kryła. Niestety Koko musiała już sobie iść do domku, więc pozostała mi tylko zabawa z Figą. Zabawy z nią są fajne, bo zwykle tylko siedzimy i kłapiemy dziobami.
cześć Figa

oooooo sole mio!

Gdy na wybiegu pojawił się inny młody golden to nie omieszkałem pozachęcać go do zabawy i pobiegać za nim. Oczywiście nie nadążałem i oczywiście nie miałem już tyle sił do biegania, więc wróciłem do miejsca gdzie mnie głaskają i kochają - wróciłem do Moniki.
bawimy się!

gonię cię!
no nie mam już siły

głaszcz mnie


 W końcu wróciłem do domku, ale tylko po to by po ogarnięciu mieszkanka ruszyć w drogę, ruszyć naprawiać LaBunie. Po drodze załatwiliśmy kilka spraw i w końcu dojechaliśmy na miejsce. Tam opiekun Franka zabrał się za wyciąganie różnych różności i wkładaniu ich do LaBuni. No i po jakiejś godzince wszystko już było na swoim miejscu i po odpaleniu LaBunia działała w pełni sprawnie. No i szczęśliwi wróciliśmy do domku - jechaliśmy już w chłodzie. Było super. Ten dzień się doskonale się zakończył.
Środa rozpoczęła się dość zaskakująco. Po pierwsze całą noc się cieszyłem, że LaBunia działa już prawie super ekstra no może poza jakimiś błędami co się pojawiły, ale kto by tam zwracał na nie uwagę. W każdym razie najwygodniej nad ranem usadowiła się Fuksja. Zupełnie nie wiem czumu ona może wylegiwać się na łóżku Borowskich a ja nie? Ona przecież robi to jakoś wyjątkowo bezczelnie. No, ale co zrobić z tą niesprawiedliwością życiową?
dobra miejscówka

O świcie zawieźliśmy Panią w odwiedzane często miejsce, nawet Pańcio na chwilę zniknął. Z tym, że zaraz się pojawił i pojechaliśmy do Parku Śląskiego. W zasadzie nie było przecież sensu marnować, tej okazji, skoro byliśmy tak blisko i musieliśmy poczekać na Pańcie. W każdym razie mieliśmy trochę czasu na spacery a nawet poszliśmy sprawdzić co się dzieje na wybiegu. Niestety tam było pusto, jedynie to wiatr hulał. Pogoda trochę się już psuła, ale na szczęście nie padało. Tak więc czas spędziliśmy na spacerowaniu i na samotnym pobycie na wybiegu. No po prostu dość spokojnie sobie pobyliśmy, czekając w napięciu na informację od Pańci. Nawet w miedzy czasie dowiedzieliśmy się, że bassetki nie przyjdą bo jeszcze śpią. Takie dwa śpioszki to mają dobrze. W końcu Pańcia dała znać i po nią pojechaliśmy. Bardzo szybciutko była już z nami. Wyglądała na zmęczoną. Tak sobie myślałem, że może też była na spacerku. W każdym bądź razie resztę dnia zostało nam zajmowanie się Pańcią. No dobra były jeszcze spacerki, ale całe emocje dnia minęły z rana. Człowieki byli jacyś tacy podekscytowani, choć przecież nić takiego się nie działo. No nic ta środa była bardzo dziwna.

idziemy na spacer

łąka

na wybiegu pustki

We czwartek znowu byliśmy na wybiegu i tym razem były tam już dziewczyny, ba nawet była szalona Majka i jeszcze jeden fajny piesio. Ja oczywiście przywitałem się ze wszystkimi z tym, że moją uwagę przykuły bassecie dziewczyny.  Oj szalałem z nimi do utraty tchu. Gabi była jednak w dalszym ciągu trochę wycofana, ale przecież trzeba jej jeszcze dać trochę czasu. No ale Figa była bardzo chętna do zabawy i nie przeszkadzała nam w tym Majka. Znaczy próbowała, ale trochę ją ignorowaliśmy. W końcu jednak zmęczenie dało o sobie znać i przyszedł czas na odpoczynek przy mizianiu. Słońce jedynie od czasu do czasu zaglądało do nas na wybieg aby nas podglądać, na całe szczęście, że nie było jakiegoś wielkiego upału ani nie padało. Dobrze, że było wiele miziania, oj bardzo wiele. Pani Monika nie szczędziła go żadnemu piesiowi, ale ja chciałem tego najwięcej, więc wdrapywałem się i dawałem jej całuski. To taka moja forma odwdzięczenia się. Zupełnie nie wiem czemu moje człowieki tego nie lubią. Przecież to jest takie fajne. Ja to lubię jak mnie całują. Zresztą moje człowieki też się całują. Może Oni nie lubią moich całusów?Na chwilkę pojawił się kudłacz malutki, ale szybko się zmył, bo jego Pańcio nie był zachwycony tym, że tarza się w piasku. Ech to po co przyprowadzał go na wybieg?
cześć banda

mizianie dziewczyn

Gabi i lubiana przez nią Maja

no w końcu mnie też miziają

Gabi

całuski na maksa

bronię swoich koleżanek, a tak naprawdę się bawię

Niestety musieliśmy Majka się zebrała i zostały same bassety, w końcu jednak i my poszliśmy. Odprowadziliśmy dziewczyny pod samo wejście do klatki schodowej i poszliśmy do naszej LaBuni, w której ciągle działa wszystko. No prawie bo ciągle coś świeci się na żółto, ale nie ma się tym co przejmować, tak przynajmniej mówił Pańcio. W końcu w chłodzie jechaliśmy do domku. Taki poranek sprawił, że reszta dnia była bardzo fajna, ale już naprawdę nie chciało mi się w ogóle ruszać. Zresztą takiej wielkiej potrzeby nie było i mogłem sobie pozwolić na wylegiwanie się na pontoniku przy człowiekach a spacerki ograniczały się jedynie do załatwiania bassecich a raczej psi spraw.
W Piątek, piątunio pogoda była już co najmniej ponura, żeby nie powiedzieć, ze bardzo ponury. Zebraliśmy się całą trójką i pojechaliśmy. Niemal skoro świt. Zostawiliśmy Panią i pojechaliśmy zwiedzać Park im Tadeusza Kościuszki w Katowicach. Już po pierwszych krokach spotkałem dwa pieski, z którymi pogadałem sobie, ale nie pobiegałem, bo byłem na smyczy i my byliśmy na "Zwiedzaniu" a nie na spacerowaniu. Gdy podziwialiśmy drewniany kościółek to pojawił się obok nas wyżeł hamburski albo coś takiego. Jedenastoletni champion. Jego Pańcio dość głośno i wyraźnie komentował moje atrybuty i żałował, że nie występuję na wystawach, bo pewnie byłbym nagradzany od lewej do prawej strony. Bardzo się zmartwił, gdy się dowiedział, że jestem wykastrowany. No nic pożegnaliśmy się cieplutko i każde z nas ruszyło w swoją stronę. Ja bardzo cieszyłem się z tego spacerku. Zawsze fajnie jest poznać nowe miejsce. Park jest ładnie zorganizowany, pełen alejek i różnych atrakcji. Nie brakuje miejsca do biegania i wszędzie są kosze na śmieci. Wszędzie pełno kwiatków, a to dopiero początek wiosny.
wspomniany champion i ja

w kwiatach

Co do miejsca do biegania, to psiaki w parku muszą chodzi na smyczy, ale przecież nie wszędzie są strażnicy czy policjanci. Ja oczywiście cały czas byłem na smyczy, bo Pańcio mnie nie spuszcza. Z tym, że inne psiaki biegać mogły i takie spotkałem na swojej drodze. Szalały takie malutkie i duże psiaki a ja z nimi. Oczywiście ja miałem ograniczenie, które nazywało się smyczą automatyczną o długości ośmiu metrów. Zabawa były co nie miara, ale w końcu musiałem iść do domku bo Pańcia już dzwoniła. Po drodze spotkaliśmy szalejące wiewiórki, które potropiliśmy. Z Pańcią pojechaliśmy do domku, gdzie znowu odpoczywaliśmy. 


cześć maluszku

ale was dużo

ale jesteś malutki

no to idziemy- dobra!

Popołudniu odwiedziliśmy Park Skałka, tam zrobiliśmy kółeczko wokół jeziorka. Przy okazji mogłem napić się wody, której tak bardzo mi brakowało na porannym zwiedzaniu. Znaczy wiedziałem, że tam jest jakieś jeziorko, ale nie miałem pojęcia gdzie i nie znalazłem. W każdym razem na skałce szybko przemknęliśmy i wróciliśmy do domku. 
znowu na spacerku, ale się cieszę

ale smaczna ta woda

i nóżki można pomoczyć

kaczuchy

Do wieczorka dzionek upływał nam spokojnie i raczej relaksująco. W zasadzie to po kolacji czekaliśmy już na sobotę. Ja cieszyłem się na spacerek wielorasowy, a człowieki chyba tez, choć bardzo powątpiewałem, że Pańcia z nami pójdzie. No ale przecież cuda się zdarzaj. No nic. Nie pozostało mi nic innego jak iść spać aby sobota szybko przyszła! Do ugryzienia!

2 komentarze:

  1. Rewelacyjnie sie czyta ten blog... z uśmiechem na buzi non stop... Pozdrawiamy cieplutko z Chorzowa i ślemy głaski dla Ciebie Furiatku i brawa dla Autora czyli Twojego Pana ;) od yoleck, wiki i Papi i Szczotka Twoich nowych Fanów ;) Yoleck

    OdpowiedzUsuń