poniedziałek, 7 marca 2016

Kto nie biega ten trąba

Z niecierpliwością wyczekiwałem aż w końcu zrobi się widno w tą sobotę. Gdy tylko naszą sypialnie dotknęły pierwsze promienie poranku to ja od razu na równych nóżkach stałem przy łóżeczku Borowskich i z mordką przytuloną do Pańci czekałem aż wstaną. No dobra może te pierwsze promienie słońca na pewno pominąłem, bo nad wszystkie marzenia wolę spać. No było to tak koło 7.30. Pańcio wstał jak jakiś zombie i udał się do kuchni. Nasypał nam jedzonka i wrócił spać. Wiedziałem, że to jeszcze nie czas. Tak więc odpuściłem budzenie i poszedłem jeść. Nawet Fuksja cyckająca palec Pańci poleciała. Najedzenie wróciliśmy do sypialni. Fuksja coś tam się kręciła a ja grzecznie czekałem na Borowskich aż wstaną ostatecznie. Tak mocno czekałem aż zasnąłem. Obudziłem się gdy poczułem zapaszek gotowanych parówek.  O dziwo Borowscy się nigdzie nie śpieszyli, mnie zresztą też jakoś się nie śpieszyło. W końcu jednak pojechaliśmy, w końcu jednak zostawiliśmy dziewczyny i z Pańciem pojechaliśmy.
 LaBunia została zaparkowana niemal w tym samym miejscu, co w ostatnie soboty. Tak szliśmy na Wybieg dla Psów w Parku Śląskim. Pędziłem tam jak mały wariat i to mimo wczesnej pory. Po drodze zapoznałem się ze świetnym białym małym pieskiem w pięknym ubranku - West Highland White Terrier. Chwilę tam pobawiłem się z nim, ale mimo wszystko goniłem na ten wybieg. Jak się okazało, wybieg był pusty. Nikogo nie było. Trochę smutny czekałem co zrobi Pańcio. Padła decyzja, że zrobimy kółeczko wokół jeziorka. Na pocieszenie zabrałem ze sobą patyczek i ruszyłem dziarsko za Pańciem.
na popieszczenie

Spacerowaliśmy sobie spokojnie a ja ciągle rozmyślałem, czemu na wybiegu jest pustka. Co jakiś czas mijał nas biegacz, co jakiś czas jakiś psiak zaczekał a ja tymczasem miałem wielką ochotę na wodę, dużo wody. Całe szczęście, że byłem nad jeziorkiem. W jeziorku jest dużo wody.

zjedzmy nad jeziorko!

Zrobiliśmy kilka kroków w dół, po stromej skarpie i kombinowałem jak tu znaleźć najlepsze miejsce na picie wody. Jedno było za wysoko inne były za grząskie. Ech na szczęście udało nam się a raczej mi znaleźć to wymarzone. Oj piłem bez umiaru. Teraz już mogłem wędrować dalej i nawet nie zauważyłem jak szybko znalazłem się po przeciwnej stronie jeziorka. Dramatycznie wzrosła liczba biegaczy i innych sportowców. Ja od czasu zaplątałem się w smycz. Tak ja nie chodzę tak długo aż smycz nie zostanie odplątana. Udało mi się w końcu dotrzeć po raz drugi do wybiegu. Pomimo tych wszystkich burz.

no stąd się nie napiję

no zaplątany to ja nie chodzę

Na wybiegu dalej żadnego psiaka nie było i sobie z Pańciem pospacerowałem a w końcu pobiegałem za patyczkiem. Jednak to nie było to czego psiak chce na Wybiegu dla Psów. No dobra biegałem luzem, ale chciałem biegać z innymi pieskami. Sobota zapowiadała się na bardzo smutną sobotę, ale jak się okazało tylko do czasu.
a gdzie te psiaki?

mam patyczka

już biegnę

dobiegłem

Pańcio w końcu z nudów zaczął oglądać telefon. W tym samym momencie za płotkiem, niemal jak zjawa pojawiła się ona - pojawiła się Figa a zaraz za nią Majka. Oj bardzo się ucieszyłem i już wiedziałem, że ten dzień będzie dobry, będzie bardzo dobry. Biegała sobie nasza trójka po całym wybiegu. Co prawda Majka była bardzo zazdrosna o Figę, ale jakoś nie przeszkadzało mi to w dobrej zabawie.
Figa, piękna Figa

razem na wybiegu

Trója w akcji


uszczypliwości

no dobra idę sobie

Po chwili nasze harce i nasze figle zostały przerwane przez pojawienie się kolejnych psiaków. Na początku dołączyły do nas chyba dziewczyny z Moskwy. Tak Pańcia ich znalazła w sobie tyle siły i samozaparcia aby pojechać do Moskwy i wyciągnąć dwie siostry ze schroniska. Jeśli nie wiecie, to wam powiem, Moskwa jest daleko - sprawdzałem na mapie. Były bardzo głośne i zaborcze, zwłaszcza uwzięły się na Majce. W sumie to i trochę dobrze, bo mogłem się teraz pobawić z Figą.
o nowi idą!

jedna z sióstr

Z czasem zrobiło się na wybiegu bardzo tłoczno, sporo psiaków i ciekawych ludzi. Wszyscy mnie głaskali i doskonale się bawiłem a od czasu do czasu dostałem jakiś smaczek. Muszę wam powiedzieć, że ktoś nieopatrznie przyniósł na wybieg suche bułeczki. Żaden z bawiących się psów nie zwrócił na to uwagi oprócz Bassetów. Młody człowiek musiał iść jeść za wybieg. Oczywiście tęsknym wzrokiem odprowadzaliśmy te bułeczkę. W każdym razie w trakcie zabawy miałem chwile wielkiego zwątpienia. Nawet położyłem się aby odsapnąć i złapać drugi oddech. Dłuższą chwilę spędziłem na spacerowaniu i obserwowaniu wszystkiego z boku. Na szczęście przyszedł moment, że moje siły wróciły i popędziłem za psiakiem podobnym do Freda. Oj przyczepiłem się do niego jak rzep do psiego ogona. Jednak ta zabawa nie trwała zbyt długo.
o tam bułeczka jest

chwila wytchnienia

a odpocznę sobie

odejdę na boczek

cześć "Fredio"

zabawa pełną gębom 

No właśnie skończyła się zabawa, bo na wybiegu pojawił się mój dany kolega, bardzo dawny kolega. Pojawił się owczarek niemiecki. Bawiłem się z nim kiedyś na tym właśnie wybiegu i bawiłem się bardzo dobrze. Teraz nie było inaczej. Ganiał za mną i szaleliśmy jak najlepsi kumple. Naszym zabawą nie było końca. Jakimś dziwnym trafem to właśnie ja prawie zawsze leżałem na ziemi. No czasami też go pogoniłem, a w zasadzie to zachęcałem do tego aby pobiegł za mną. W końcu jedna wszystko się skończył. Godzina była już późna i trzeba było iść do domku, trzeba było iść do LaBuni.

bawimy się

to co gonimy się?

aaaaaaaaa masz mnie

no i leżę

chwila wytchnienia

musimy się powoli żegnać

Figa wraz z Mają odprowadziły nas do autka. W drodze jeszcze trochę powariowaliśmy, ale ostatecznie pożegnaliśmy się ciepło i ja szybko zasiadłem do LaBuni i wróciłem do domku aby sobie pospać. Oj nie spałem zbyt długo,bo obudziły mnie hałasy. Ech i ze spokojnego popołudnia nici. To Pańcia bawiła się z Fuksją a w zasadzie to trenowała z nią. Znaczy Fuksja trenowała chyba do reprezentacji siatkarskiej. Bo Pańcia to robiła raczej za rzutnik.

no ja ją widzę w reprezentacji

co to za hałasy?

Po kolejnych spacerach w końcu naszła noc i w końcu naszła błoga cisza i błogi sen. W końcu przyszedł wypoczynek. Ech cieszyłem się bardzo ze spania na swoim pontoniku będąc otoczonym swoimi człowiekami. 
sen, w końcu sen

Niedziela przyszła zdecydowanie za szybko. Dobrze, że pogoda była dość dobra i jakoś przetrwałem ten poranny wypad na pobliskie pole. Tam szybciutko załatwiłem co trzeba i w te pędy ruszyłem w drogę powrotną. Tylko po to aby wrócić do spania. Nie poszedłem spać, bo Pancia zrobiła tak wspaniale pachnące śniadanie, że o spaniu nie było mowy. Placki biszkoptowe z miodem i innymi słodkościami. Wyszło ich tak dużo, że miałem okazje zjeść troszkę.
wśród dzikich kniei

Taka dawka słodkości pozwoliła mi przetrwać do południa a wtedy szybciutko zebraliśmy się do Gliwic, do Freda. LaBunia szybciutko zawiozła nas na miejsce. Na całe szczęście muzyczka się nie wyłączała a to sprawiło, że jakoś przyjemniej się jechało. No w każdym razie szybciutko wdrapałem się ostatnie piętro w bolku i tam oczywiście wywołałem wielkie zamieszanie. Tym razem jednak Milka była na to psychicznie i fizycznie przygotowana i tylko obserwowała to z krzesła. Obserwowała moje szaleństwo i pałaszowanie miseczki. W między czasie zauważyłem, że robią się kotlety, które tak pachną więc miałem nadzieję, że coś spadnie. W ogóle Borowscy prosili aby mi nic nie dawać a już przede wszystkim nie dawać kości. W tym domu oczywiście to jak grochem o ścianę. Na całe szczęście, choć wszyscy sprawiali pozory, że nic takiego się nie dzieje.
Milka w całej okazałości

no dawaj kotleta a nie gadasz!

Po tym jak człowieki zjedli obiadek i chwilę sobie pogadaliśmy to Pańcio wyciągnął mnie na spacerek. Jednak nie poszliśmy sam. Wyciągnęliśmy ze sobą gospodarzy z mieszkania z kafelkami. Chwilę na nich musieliśmy czekać, no ale jak się lubi spacerować z kimś to trzeba poczekać i pocierpieć.
czekamy 

Gdy się w końcu pojawili to poszliśmy nad okoliczne jeziorka. Tak, tak mamy to szczęście, że zawsze udaje nam się być dość blisko. To jeziorko jest zwykle pełne ptaszków i tym razem nie było inaczej. Oj naliczyłem co najmniej kilkanaście ptaków, w tym bojowe łabędzie, które podpływały do mnie za każdym razem gdy się zbliżałem do wody. Ignorowałem je i robiłem swoje, ale czuje je obserwowałem. Na szczęście tylko syczały i wraz ze z moim zbliżaniem się do wody, odpływały. Na szczęście, że jeziorka były duże. Znaczne ilości wody, które pochłonąłem za każdym razem  w ogóle nie obniżyły poziomu wody. I całe szczęście, bo jeszcze musiałbym oddawać czy coś takiego.
piję, długo piję

syczący kolega

W końcu jednak odsunęliśmy się trochę od wody. W zasadzie jak się okazało to byliśmy niedaleko bloku w którym jest mieszkanko z kafelkami, jednak nasi towarzysze odprowadzili nas niemal pod samą LaBunie. Pożegnaliśmy się a po chwili pojawiła się Pańcia  jechaliśmy do domku.
nie czuję wody

W domku sobie trochę rozrabiałem i trochę wygłupiałem a przede wszystkim to pospałem. W końcu ten pełen zaskoczeń i pozytywnych emocji tydzień się zakończył. Z jednej strony szkoda, ale z drugiej to całkiem fajnie, bo zaczyna się nowy, może lepszy? Do ugryzienia
zabawy

2 komentarze:

  1. On jest przepiekny. Mogę siedzieć i patrzeć na te faflunki, uszy, zwisy, krzywe łapki... coś pięknego <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. e wypraszam sobie te krzywe łapki - koślawe, koślawe :)
      Ps. Dziękuję bardzo :D

      Usuń