sobota, 26 marca 2016

Przedświąteczna gorączka

Oj ostatni tydzień zaniedbywałem bloga i to bardzo, za to serdecznie przepraszam, ale miałem sporo na głowie i czasu na pisanie bardzo brakowało, ba nawet brakowało czasu na wypoczynek. Dlatego postaram się szybko napisać co i jak się u nas działo Już zaczynający się od zwykłego spaceru poniedziałek, był bardzo intensywny. Po okolicznym lasku spacerowało się z wielką przyjemnością i radością. Nie spotkaliśmy po drodze nikogo poza ćwierkającymi ptaszkami.
ale fajnie
Lasek zamienił się w łączkę a my po chwili byliśmy w domku. Już kładłem się aby spać, ale sprzątanie trochę zakłócało mi błogi spokój a ponadto zaraz musieliśmy się zebrać. Zapytacie gdzie? A no ostatnio Wam mówiłem, że LaBunia hałasuje i na całe szczęście ta popsuta część jest na gwarancji i można ją oddać. Całe szczęście, że stara część jeszcze leżała w częściach. Tak więc trzeba pojechać do Bojkowo, wjechać do garażu i naprawiać. Oczywiście nie naprawialiśmy tego sami. Do tego potrzebny był opiekun Franka. 

o jacie łąka

Czekanie nam bardzo się dłużyło więc z Pańciem zabraliśmy się za naprawienia radia. Trochę było z tym roboty, Obcinanie kabelku, lutowanie i inne takie, ale w końcu się udało i wszystko już działało jak należy. Ponieważ jeszcze było całkiem dużo czasu to poszliśmy na spacerek po okolicy. Zamknęliśmy wszystko na cztery spusty i ruszyliśmy. Pomimo, że było wietrznie to cały spacerek był bardzo przyjemny. Otaczały nas pola i domku jednorodzinne. Była by całkowita cisza i sielanka, gdyby nie to, że w pobliżu była autostrada. Ruch samochodów i hałas jaki powodowały zakłócał trochę odbiór tego obrazka. Nawet trochę pogadałem z lokalnymi psiakami. W końcu jednak wróciliśmy i pojawił się opiekun Franka i po szybkiej wymianie tego i owego, autko pracowało troszkę ciszej, ale to jeszcze nie to. W końcu wróciliśmy do domku.
cześć wam

ale wieje

We wtorek od samego rana udaliśmy się do Parku Skałka. Było nawet fajnie, ale dość chłodno. Na jeziorku było bardzo dużo ptactwa, które mnie bacznie obserwowało. Zwłaszcza łabędzie przyglądały się, każdemu mojemu ruchowi. Koniec końców trochę na mnie przerażały tym swoim gapieniem się a nawet syczeniem. Na szczęście gdy piłem wodę ze swojej miejscówki to najodważniejszy zbliżył się na kilka metrów.
nad jeziorkiem

W zasadzie to tego dnia z rana pojechaliśmy na załatwić ważne rzeczy i pójść na jakiś spacer w nowe ciekawe miejsce, ale niestety lało i skończyło się na Skałce. Ostatecznie całkiem fajny dzień to był i to mimo deszczu i niepowodzenia ze spacerem. Wieczorkiem sobie odpoczywałem i nawet Fuksja przymilała się do Pańcia. Robiła wszystko by znaleźć się na fotografiach z naszym Borowskim. Znalazła sobie nowe miejsce do siedzenia i do spania. Zagłówek na fotelu Pańcia. Ostatecznie zmęczony położyłem się spać w swoim legowisku. Sen zburzyło mi zastanawianie się nad tym, jak to jest, że w domku jeszcze nic nie jest sprzątane a święta już tuż tuż.
Fuksją

Fuksja z Pańciem

wygodny sen

Środowy poranek to znowu codziennie poranne czynności. No powiem szczerze, że poranki są coraz to lepsze, bo gdy my wstajemy to jest już jasno i dość często słoneczko nas wita. No w każdym razie po załatwieniu porannego rytuału ruszyliśmy z Pańciem na spacerek po okolicy. Chodziliśmy głównie po łąkach obserwując ćwierkające z coraz większa energią ptaszki. Wdrapywałem się po pagórkach i wchodziliśmy miedzy drzewka aby widzieć skrzydlatych braci z jak najbliższa. Niestety polowanie z obiektywem wygląda jak polowanie na wiatr. Gdy się zbliżaliśmy to uciekały. Ech no może jednak byliśmy za głośni. Znaczy borowski był za głośny bo ja to zachowywałem się jak komandos. Poruszałem się bezszelestnie i niezauważalnie. W ogóle ostatnio Pańcio używa nowej smyczy. Osiem metrów to niezły dystans i z wielką przyjemnością z niego korzystam. Linka jest prawie niezauważalna na zdjęciach jak dobrze się ułoży.
biegnę oglądać ptaszki


no i uciekły

na tym krzaczku nie ma ptaszków

W domku zastaliśmy Fuksję wylegującą się na desce do prasowania na której Pańcia trzyma materiały, które wykorzystuje do szycia. Strasznie lubi wylegiwać się na materiale, który nazywa się minki.
wyleguje się jak kocica

Po malutkiej chwili odpoczynku i snu oraz ogarnięciu mieszkanka musieliśmy znowu udać się na spacerek. Tym razem udaliśmy się po Pańcię.  Jednak ponieważ było sporo czasu to udaliśmy się łąkami. Taka droga na około okazała się genialnym posunięciem. Bo w trakcie spaceru wypatrzyliśmy nie tylko ciekawe ptaszki, ale przede wszystkim mój nos natrafił na interesujący zapaszek a Pańcio zauważył kątem oka na skraju wysokich chaszczy sarenki. Tak więc udaliśmy się za nimi na górne łąki. W gęstej trawie sarny były niewidoczne praktycznie, puki się nie ruszyły. Mój nosek prowadził nas za nimi. Jednak nie udało nam się ich złapać, bo nim ustawiliśmy ostrość to sarenek już nie było i ponownie trzeba było szukać. Ostatecznie zrezygnowaliśmy z tropienia i już prostą droga poszliśmy do Pańci i ją przyprowadziliśmy do domku.
Czy tam daleką są sarenki?

Czwartkowy poranek to wyprawa w las w pięknym słoneczku. Byliśmy w okolicach jeziorka Starganiec. Spacerowaliśmy jednak po przeciwnej stronie ulicy. Tam piękny las budzący się do życia wprawiał w zachwyt. Jak zwykle wokół nas dało się słyszeć wspaniały śpiew ptaków. Niezliczona ich ilość fruwała nam nad głowami a to wszystko przyprawiały to promienie ciepłego słońca. Spacerowaliśmy po leśnych ścieżkach. Co jakiś czas napotykaliśmy na naszej drodze sterty ściętych drzew i szkółki leśne. Naprawdę świetnie mi się spacerowało, nawet nie przeszkadzał mi Pańcio, który co chwila spowalniał nasz marsz, aby robić zdjęcie. Ja sobie wąchałem świat, wszystko było nowe i ciekawe a w między czasie znalazłem wspaniały patyczek i to nie raz.  Udało mi się trochę poszaleć i nawet trochę nam się zabłądziło. Na szczęście dzięki mojemu noskowi a przede wszystkim bliskości drogi, której drogi do nas dobiegały bardzo wyraźnie, udało nam się znaleźć drogę powrotną do LaBuni a w końcu i do domku. Zmęczony i zmordowany leśnymi wyprawami odpoczywałem resztę dnia i nawet nie zwracałem uwagi na pierwsze próby świątecznego sprzątania. Nasza rozwijalna smycz sprawdza się wyśmienicie, nie tylko na łące i między osiedlowymi blokami, ale także w lesie. 
No ale piękny las

mam patyczek

po co mnie wołasz

no chodź a nie zdjęcia robisz!

chyba tędy trzeba iść

mam patyczek!

Piątek, piątunio przyszedł tak szybko, że nawet nie zauważyłem. To już podobno śnięta a człowieki nie jedzą mięsiwa. No a ja postanowiłem się do tej zabawy nie przyłączać. Za to postanowiłem z Pańciem odwiedzić nasze okolice. Tak aby LaBunia mogła sobie spokojnie odpoczywać i relaksować się. My drepcząc lasem bacznie wypatrywaliśmy ptaszki, które kolekcjonujemy na zdjęciach. Czasami coś nam się uda, ale szczerze powiedziawszy moja buła się nie stara! No ale człowieków się nie wybiera, a przynajmniej ja nie mogłem sobie wybrać. Mam nadzieję, że mój Pańcio kiedyś pokaże swój talent. Tymczasem w trakcie spacerku udało mi się spotkać harta. Młody psiaczek chciał się bawić i powiem szczerze, że chciałem się z nim poganiać, ale jakoś tak ja byłem na smyczy a zresztą pewnie nie miał by szans. Takie małe i chude nóżki to na pewno mała prędkość. Niestety nie było możliwości się spróbować. Pożegnaliśmy się i każde z nas poszło w swoją stronę. Ja wracałem do domku, bo trzeba było udać się po Pańcię i pojechać na świąteczne zakupy. Znaczy zakupy nie były świętem, to były zakupy na rzeczy na święta. Lista była krótka, więc zakupy były szybkie i to mimo dużej ilości klientów.
na spacerku

mnie tu nie ma

no jestem w wiosennym lesie

no cześć chuderlaczku

Po zakupach stała się sprawa niezwykle wspaniała. No można wręcz powiedzieć magiczna. Cała nasz trójka pojechała na Chorzowski wybieg dla psów. Psiaków było tam kila, a wśród nich były też znane cudaki. Tulaśny beagle pokochał moją Pańcię, która go uwielbiała głaskać. Mnie głaskali wszyscy inni więc się w ogóle nie przejmowałem. Szybko wkręciłem się w bieganie z innymi psiakami. Były większe i mniejsze, bardziej i mniej kudłate. Ze wszystkimi doskonale się dogadywałem, choć żadnego z nich nie byłem w stanie dogonić. Ostatecznie, gdy zaczęło robić się chłodniej to powolutku się zebraliśmy do domku. Po tak męczącym i pełnym wrażeń dniu należał mi się wypoczynek. W ogóle to nie chciałem przeszkadzać Pańciowi, który tak na poważnie zabrał się za sprzątanie.

nastawiony na mizianie

mnie też mizjają

już pędzę do zadymy

w centrum uwagi

zadyma a mnie tam nie ma

zabawa z goldenem

ale jak to wracamy?

W domku wolałem pomagać Pańci w pieczeniu ciast. Starałem się nie przeszkadzać i być jak najbardziej pomocny. Tylko tak mogłem liczyć na jakieś dobre gratyfikacje na koniec tej ciężkiej pracy. Coś tam się udało uzyskać, ale nie było to współmierne do ciężkiej pracy jaką włożyłem. Nie mówię już w ogóle o czasie jaki poświęciłem na spanie w kuchni. Mogłem przecież wylegiwać się na swoim pontoniku. Ten piątek już powolutku się kończył a mieszkanie powoli zaczynało wyglądać jak takie świąteczne. Do ugryzienia!
pomagam w kuchni

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz