poniedziałek, 22 lutego 2016

Nasz gatunek

Oj bardzo się cieszyłem na myśl o piątkowym poranku. Mimo iż było trochę ponuro to jakoś znajdowałem w sobie siłę aby wyjść. Oczywiście wcześniej trzeba było załatwić te wszystkie ważne poranne sprawy. W końcu jednak poszliśmy na malutki space na okoliczne pole. Nie miałem ochoty iść nigdzie więcej. Chciałem wracać do domku i spać i odpoczywać. Nie miałem ochoty szlajać się po dworze. No nie w takich warunkach. Szybko rozłożyłem się na pontonie i zasnąłem.
ale ponuro
W domu za to Fuksja była w swoim żywiole. Korzystała z uroku dwóch wazonów pełnych kwiatów.  Jakoś wyjątkowo obchodziła się z nimi wyjątkowo delikatnie. Starała się unikać obgryzania i szarpania za płatki. Za to, zdawała się delektować ich zapaszkami i nawet trochę pozowała. Pańcio to skrupulatnie wykorzystał. W końcu jednak dobry czas minął i obrażona powędrowała na swój dekoder, gdzie zasnęła. Chyba mi zazdrościła.
dramatyczny "luk"

o nie mój dekoder mnie wzywa!

W końcu jednak przyszedł czas aby wyjść po Pańcie. w końcu poszliśmy po dziewczyny. Ostatni raz w tym tygodniu. Tak więc z dość dużą ochotą ruszyliśmy. Najgorsze było to, że padało i zapowiadało się, że deszcze ten będzie dłuższy. Ten deszcz trochę wyglądał jak śnieg. Okazało się, że my pojechaliśmy, ale nie po dziewczyny ale do Bojkowa. Tam czekał opiekun Franka i po małej diagnozie wykazaliśmy, że wymaganych do naprawy części nie posiadamy i trzeba je wcześniej zakupić. Tak więc nasz wyjazd był w zasadzie bezowocny. Wracając zahaczyliśmy o dom z kafelkami, znaczy Pańcio zahaczył bo ja czekał w aucie.
Wróciliśmy pod domek i po szybkim wdrapaniu się do domku zasiedliśmy do obiadku, który dziewczyny przygotowały. Był pyszny i był smaczny, przynajmniej tak podpowiadał mi mój nos. Liczyłem, że coś mi spadnie. Niestety nie spadło nic. Po dłuższym odpoczynku poszliśmy na spacer.
idziemy po dziewczyny

Okazało się, że na dworze była już gruba warstwa śniegu. Taki powrót zimy był wielkim zaskoczeniem  to nie tylko dla mnie, ale dla Pańcia też. Nie podobało mi się to za bardzo przez co spacer nie był zbyt długi i po załatwieniu wszystkich spraw wróciłem do domku. aby dokuczać Wiktorii a raczej jej pomagać.
ale śniegu!

W zasadzie to jej nei dokuczałem a chciałem z nią jedynie się pobawić a w zasadzie to chciałem aby mnie głaskała. Nie była zbyt chętna do tego, ale przecież nic nie stoi na przeszkodzie aby próbować. W końcu to odważni zdobywają i odkrywają świat i osiągają wszystko to co zapragną. Mnie niestety się nie udało zdobyć tego co chciałem i w ostateczności zadowoliłem się poduszka, która spadła. Położyłem się na niej jak na jakimś tronie królewskim i nie pozwoliłem aby ktoś mnie z niego zrzucił. Tak skończy się nasz piątek. Pomimo powrotu śniegu w naszym domu była wiosna, pełna uśmiechów i zabaw.
no weź polezę sobie

to chociaż mnie pogłaszcz!

ta poduszka jest moja!

Sobotę skoro świt, czyli zaraz po śniadaniu zostawiliśmy wszystkie nasze trzy dziewczyny, tylko po to aby pojechać na Wybieg dla Psów w Parku Śląskim. Tym razem zaparkowaliśmy zacznie bliżej. Sam park znajdował się po przeciwnej stronie ulicy. Na szczęście dostaliśmy się tam przejściem podziemnym. Szybciutko podreptaliśmy aby jak najszybciej znaleźć się za furtką i poczuć się swobodny. Początkowo znowu tam nikogo nie było, więc zmuszony byłem aby pobiegać za patyczkiem. No na wybiegu dla psów liczyłem na co najmniej jednego pieska poza sobą. Na całe szczęście po chwili moje marzenie stało się rzeczywistością.
jak to nie ma żadnego pieska

samotność

biegnę z patyczkiem

Na wybiegu pojawił się owczarek niemiecki a po chwili dołączyły do nas kolejne psiaki. Ich ilość dość gwałtownie rosła. Starałem się bawić po równo ze wszystkimi jednak do gusty przypadła biała Koko/Coko. Tak chyba miała na imię. Długonogie psiaki biegały zdecydowanie szybciej niż ja, ale starałem się jak tylko mogłem i od czasu do czasu usiałem użyć nie tylko siły mięśni, ale także potęgi swojego rozumku. Skracałem sobie drogę biegnąć na skróty. Słoneczko nam świeciło i zabawa trwała w najlepsze. Pieski przychodziły i odchodziły. Nie miałem chwili wytchnienia. Czasami chciałem biec tak szybko, że nóżki mi odmawiały posłuszeństwa i upadałem. Jednak zwykle udawałem, że nic się nie stało i leciałem dalej. Pojawiały się pieski młodsze i starsze, bardziej skore do zabawy i te trochę mniej. Wszystkie jednak dogadywały się w miarę normalnie i większych problemów nie było. 

cześć

już powoli biegnę

biegnę szybciej

cześć zagraja

psie zabawy

upadają nawet najwięksi

niektórzy byli groźni

inni zabawni i zwariowani

zmęczenie daje o sobie znać

ostatnie podrygi dobrej zabawy

ostatni na placu boju

W końcu Pańcio nie dał rady już stać po kostki w śniegu i wyciągnął mnie na spacer. Sam musiał się rozgrzać a to ja musiałem opuszczać dobrych kolegów i wspaniałą zabawę. Na całe szczęście spacer nie był szybki i powolutku dreptaliśmy ciągle pod górkę. Trochę czułem w kościach, że idziemy w stronę Planetarium. Oj szliśmy tam dobrych kilkanaście minut, jeśli nie pięć dni. W każdym razie nie zatrzymywaliśmy się u celu ani na chwilę. To taki po prostu był punkt orientacyjny i nic więcej. Po osiągnięciu Planetarium po prostu zaczęliśmy wracać, na szczęście inną drogą. Cały spacerek był wielką przyjemnością. Nawet próbowałem się napić trochę wody z wielkiego jeziorka, ale niestety nie dosięgłem. Już kierowaliśmy się na autko, gdy postanowiliśmy jeszcze raz rzucić okiem na wybieg, Z daleka nas wołali. Wołali nas obcy ludzie, którzy już za chwile mieli stać nam się bliscy.

wracajmy!

o jacie tyle wody a dosięgnąć się nie da

Po chwili okazało się, że na wybiegu chyba ktoś zamontował lustro na furtce. Przez wąchanie tego lustra i innych takich miałem problem z wejściem na wybieg, ale w końcu się udało. Okazało się, że to nie było lustro a inny bassecik. Pierwszy basset jakiego widziałem na żywo. Nie na zdjęciach, filmach i obrazkach. Nie dowierzałem temu co widzę. Piękna bassetka o imieniu Figa zawróciła mi w głowie. Początkowo się tylko trochę obwąchaliśmy i lekko nieufnie do siebie siebie podchodziliśmy. Od razu muszę przyznać, że pięknie wyglądają bassety i już trochę rozumie zachwyty nad moim jestestwem. Sam zachwycałem się bassetką. Bawiliśmy się troszkę, ale nasz świat zajmowały jeszcze inne psiaki hasające po wybiegu. Niektóre były bardzo zwariowane. Cieszyłem się, ze pojawiłem się na tym wybiegu po raz drugi tego dnia.
no cześć

moja piekna

może się pobawimy?

dobrze mieć podpórkę

no dobra już nie będę! czemu krzyczysz!

szaleństwo w oczach

W końcu jednak bassety zajęły się sobą i nikt nie był w stanie wytrącić nas z tego transu a raczej zauroczenia i zapatrzenia sobą. Walczyliśmy na śmierć i życie i było to pełne radości oraz bardzo dobrej zabawy. Była to w zasadzie walka w błocie, choć na szczęście nie było ono takie klasyczne i raczej przypominało bardzo mokrą ziemię. Tak więc każde z nas się trochę pobrudziło. Tak wiec nie tylko dobra zabawa z walki, ale także dobra zabawa z brudku na łapkach. Nasza zabawa przeciągała się niemal w nieskończoność. No i nastał ten czas, że trzeba było kończyć. Musieliśmy się pożegnać. Na szczęście szliśmy w tą samą stronę i niemal do auta zostałem odprowadzony przez koleżankę i jej człowieka, Panią Monikę. Tak jak mój Pańcio zachwycał się Figa, taka Monika zachwycała się mną. Nie dziwie się. W końcu ostatecznie pożegnałem się ze swoją nową koleżanką i wskoczyłem do autka.  
Zabawy i przepychanki

no weź nie w szczepionkę!

chwila w błotku

takiej damy to słuchać trzeba

walka na śmierć i życie

W domku było czyściutko, bo dziewczyny przyłożyły się do sprzątania. Moje jestestwo bardzo szybko zakłóciło ten ład i porządek. Chwilę później tam gdzie stałem tam padłem. Obudziłem się dopiero na kolacje i oczywiście chciałem zjeść coś od każdego z talerza. Wewnętrznie czułem, że u Wiki będę miał największe szanse i to u niej spędziłem najwięcej czasu. W końcu jednak sobota się skończyła. Skończyła się tak nagle jak się zaczęła - szybko. Na szczęście był to dzień pełen dobrej zabawy! 
a się zmęczyłem

no daj gryza

Niedziela była dniem spokojnym. Całe przedpołudnie spędziłem na spaniu. Odsypiałem bardzo męczący dzień wcześniejszy. No trochę pospacerowałem, ale starałem się nie przesadzać i każdą wolną chwilę starałem się wykorzystać na drzemkę. W każdej możliwej pozycji udawało mi się zasnąć. Nie byłem w tej walce sam, bo Fuksja towarzyszyła mi w tym spaniu. Ona jednak spała u Pańci na nogach.  
tu jest mega wygodnie

wygodnicka Fuksja

W końcu jednak pożegnaliśmy Fuksje i pojechaliśmy. Było to w porze obiadowej, więc jak się domyślacie pojechaliśmy na obiad do Gliwic, do Freda. Tam okazało się, że chata jest pełna. Pełno człowieków małych i dużych. Jedne się mnie bały a inne po prostu sobie spały. W końcu jednak po zjedzeniu całej miseczki Freda mogłem spokojnie zalegnąć przy stole, przy którym człowieki jedli. W zasadzie nie chciałem już nic jeść, ale powąchać. Ech mogłem sobie odpoczywać dalej do woli i drzemać.Ten dzień leniwie leciał przed siebie. Nic mi się nie chciało a spacerowanie ograniczałem do absolutnego minimum. W końcu wróciliśmy do domku a minęło sporo czasu i Fuksa się za nami bardo stęskniła. Przywitała nas siedząc na parapecie  Patrzyła na nas trochę jak spod byka ale po chwili była już sobą. Ja będąc pełnym jak beczka musiałem dużo pić aby przepchnąć wszystko przez układ trawienny a było tak nieciekawie, że czasami to o wodę musiałem się prosić. Na szczęście wraz z kolejnymi spacerkami robiło mi się co raz lżej. W głębi serca jednak wiedziałem, ze będę musiał się jeszcze męczyć do dnia następnego. Do ugryzienia.                                                                                                                                                                                                                       
już jesteście!

a gdzie woda!

1 komentarz: