poniedziałek, 8 lutego 2016

Multikulti z rybą

Sobotni poranek zapowiadał się całkiem fajnie. Słońce, szybki poranny spacerek. Czego chcieć więcej? Otóż więcej miało się jeszcze wydarzyć - o wiele więcej. W okolicach 11 zostawiliśmy dziewczyny w domu i ruszyliśmy na dworek, do LaBuni. Ta dzielne i szybko zawiozła nas na miejsce. Po krótkim spacerku przejściem podziemnym i załatwieniu swoich potrzeb, naturalnych potrzeb. Po chwili dotarliśmy pod Żyrafę w Parku Śląskim. Czułem coś nosem, ale to co tam zobaczyłem zaparło mi dech w piersi. Zamurowało mnie na dłuższą, bardzo dłuższą chwilę. Widziałem "morze" psów, raz wszelakich.
o jacie
Staliśmy tam dłuższą chwilę i z czasem się trochę oswajałem z zastaną sytuacją. Powolutku acz nieśmiało zaznajamiałem się z najbliższymi psiakami. Nie mogłem nadążyć za tym przywitaniami bo ciągle pojawiały się nowe psiaki. Jako pierwszy za cel swoich przywitań obrałem pięknego czarnego pieska Jego zwisający jęzor i wielka grzywa miały w sobie coś intrygującego. Jednocześnie się go trochę bałem, ale i chciałem się z nim przywitać i bawić.
ale psiaków!

cześć wielkoludzie

Po dłuższej chwili nagle ktoś krzyknął idziemy. No i wszyscy ruszyli. Powolutku plac opróżniał się i wszyscy podążali wielką alejką. My też powolutku ruszyliśmy trzymając się jednak trochę z tyłu. Oczywiście ja noskiem zamiatałem i "tropiłem" Oczywiście nie byliśmy na szarym końcu, bo obok nas dreptał jeszcze nie jeden psiak. Wszyscy powolutku nam znikali za zakrętem, tuż przy wejściu do Zoo. Tam spotkaliśmy pierwsza "fankę". Właścicielka wspaniałej Gaja - border collie. O ile Pańcia jej bardzo mnie głaskała i tuliła to Gaja była nastawiona trochę negatywnie, można by powiedzieć warkliwie. Może stąd ta cała żółta kokardka na grzbiecie. Ech może to jakiś znak - nie podchodź bo warczę!
i ruszyli, ci z lewej jakby wolniej...

na to biało czarną laskę, trzeba uważać

Spacer był długi. Miałem okazję pobawić się z kilkoma. Jednym z nich był biały "misiu" na bardzo długiej smyczy. Niestety był bardzo wycofany i unikał kontaktu ze mną - w zasadzie to unikał wszystkich ten psiak. Oprócz tego był jeszcze szary, wesoły a przede wszystkim młodziutki buldog francuski. Nie zapominajmy o Gaji oraz o jej koleżance szalonej bokserce. Tak zafascynowaliśmy się, że całe czoło peletonu gdzieś nam zginęło. Na szczęście mój nos nas poprowadził przez las, gdzie czekał na maruderów takich jak my biały bulterier. No dobra szliśmy bo ktoś tam widział gdzie wszyscy poszli. Całe szczęście dość szybko złapaliśmy cała ekipę. Wszyscy zrobili sobie chwilę przerwy pod planetarium. Nim tam dotarliśmy to jeszcze zrobiliśmy sobie przerwę na uzupełnienie płynów w zbiorniczku. W zasadzie to porządnie się napiłem, podczas gdy reszta maruderów jedynie zamoczyła noski.
uzupełniam płyny

Chwilę później dołączyliśmy do reszty ekipy. Tam wszystkie psiaki się bawią, podjadają jakieś smaczki i co najlepsze biegają i szaleją. No ja w to nie wierzyłem i tak oglądałem te i przyglądałem się temu, ale z czasem zacząłem się nieśmiało witać z najbliższymi Potem prowadziłem Pańcia coraz dalej i dalej. Oglądałem sztuczki jakimi chwaliły się psiaczki. Ba nawet pozowałem do zdjęć i oczywiście znowu "rozmawiałem" z czarnym grzywaczem. Najbardziej przypadło mi do gustu mizianie człowieków. Niektórym nawet odwdzięczałem się buziakami. Pod planetarium siedzieliśmy troszkę, ale w końcu i to lenistwo się skończyło i znowu ruszyliśmy za całym peletonem, praktycznie na samym końcu dreptaliśmy.
o jacie ale fajnie

akurat tak to potrafię

no hej

leżeć też potrafię

znowu ty grzywaczu

buziaczki

wspólna fotka

Idąc dalej zrobiłem sobie jeszcze zdjęcie przy poniku Kopernika. Jednak bardziej rozpraszało mnie podziwianie wszystkich psiaków. Jakoś tak ciekawie składało się, że zawsze blisko mnie znajdowała się Gaja i jej koleżanka bokserka. Na szczęście droga była już z górki i jakoś tak łatwiej i szybciej się schodziło i tak w sumie to nie trzymaliśmy się aż tak bardzo z tyłu. Miałem okazje podziwiać inne piękne psiaki. Kilka minut marszu i wylądowaliśmy na lądowisku dla śmigłowców. Tam psiaki biegały jak szalone. Gdzie nie spojrzałem to biegający psiak. Oczywiście chciałem do nich dołączyć. Oj bardzo chciałem i Pańcio o dziwo się zgodził. Puścił mnie. Oczywiście ciągnąłem za sobą smycz pomocniczą, zwaną robocza.
na pomniku

Za pierwszy obiekt zafascynowania obrałem sobie miłego i fajnego Cocker spaniela. Przypominał mi Freda, więc czułem się jakiś taki pewniejszy. Co ciekawe ten psiak był zdecydowanie inny, bo chciał się bawić i szaleć. To takie dziwne a zarazem świetne. 
Po chwili zawołał mnie Pańcio tak mniej więcej trochę go posłuchałem i przybiegłem. Ba nawet dostałem za to przekąskę, ale zaraz wróciłem do zabawy z pieskami. Biegałem wszędzie i za wszystkimi i nie martwiłem się, ze czasem upadłem, zostałem przewrócony. Biegałem mimo iż wszyscy mnie wyprzedzali i uciekali mi. Nie chciałem przerywać. Nawet bieganie za patyczkiem, który rzucił mi Pańcio nie było tak fajne jak bieganie za psiakami. Wszyscy człowieki mnie głaskali. Tymczasem jakiś łobuziak dostał moją przekąskę od mojego Pańcia.  Byłem jak rakieta a w zasadzie jak zapaszek po zjedzeniu całego talerza grochówy - wędzie było mnie pełno. Mam nadzieje, że nikomu w swoim szaleństwie nie przeszkadzałem. Obiektem mojego zainteresowania były psiaki duże i małe, szybsze i wolniejsze. Po prostu nie wybrzydzałem.
cześć

biegnę 

idealne ciało idealnie pracuje - jak sprężyna

ten w środku zabrał moją przekąskę

chwila z payczkiem

szczekające zachęcanie do zabawy 

tu był jakiś psiak

no dokładnie czuję psiaka!

biegnę 

jeszcze raz z grzywaczem

cześć

będziemy biegać, czy tylko się witamy

psiaki trochę mniejszego kalibru

na koniec wspaniały filmik


Wszystko co dobre jednak się kończy. Przyszedł czas aby zebrać się do domku. Pieski powolutku się rozchodziły a ja byłem już zmęczony. Byliśmy praktycznie po drugiej stronie parku. Auto stało daleko, daleko. Drogę musiałem przejść na swoich własnych łapkach, co po takim wysiłku i po takim bieganiu było wielkim wyzwaniem. Całe szczęście po drodze były baseniki z woda, więc porządnie uzupełniłem poziom w zbiorniczku. Bardzo się do tego przyłożyłem. Drogę dobrze znałem, nie raz tamtędy chodziłem i całe szczęście, bo nie rozpraszałem się głupotami i dość szybko byliśmy w aucie a potem w domu. Nie miałem zamiaru się ruszać aż do nocy, kiedy to przenosiłem się do sypialni. Niestety tak pięknie nie było, bo musiałem jeść i spacerować. Na szczęście te ostatnie były krótkie.
Podsumowując taki spacer wielorasowy to doskonała inicjatywa. Duża grupa psiaków to doskonałe miejsce na socjalizacje i zawieranie nowych przyjaźni. Ponadto nie da się ich nie zauważyć i trochę przypominają wszystkim postronnym ludziom o psach i ich problemach.
wracamy?

piję

pozuję w przerwie od picia

Niedzielny poranek to spacerek na pobliskie pole. Co ciekawe po drodze spotkałem malutkie pieski z sąsiedztwa. Między nimi był mój najlepszy kolega - Leon. Jest trochę bojaźliwy, ale go uwielbiam. Zawsze od jego Pańci dostaję sporo miziania i głaskania. Na polu pobiegałem trochę z Leonem. Obj byliśmy zupełnie wolni. Obaj biegaliśmy i skakaliśmy. W końcu jednak wróciliśmy do domku dyskutując o braku zamkniętego miejsca do biegania dla psiaków o tym, ze nikt prawie nie sprząta po psiakach, swoich psiakach.
Leon to ten piękny psiak w tle

W domku relaksowałem się oglądając Gwiezdne Wojny. Nie żebym był fanem, ale fajnie się to ogląda i jakoś tak oderwać nie mogłem od TV wzroku. W zasadzie to najbardziej podoba mi się ten cały na czarno ubrany bo wygląda jakby miał fajne długie uszy. Seansu jednak nie dokończyłem, bo wybraliśmy się w drogę. LaBunia zawiozła nas do Freda gdzie człowieki jedli obiadek a ja wyczyściłem miski pełne makaronu i zabierałem się za skorupki z jajek. Potem odwiedziliśmy mieszkanko z kafelkami. Ostatecznie pojechaliśmy do domku, tak bardzo na około i jakoś w trakcie tej drogi musiałem chwilę poczekać sam w autku.
seans TV

W domku była kolacja, człowieki zajadali się rybkami w sosie i jeśli mam być szczery to miałem na nie wielką ochotę  Zresztą nie tylko ja. Fuksja również była zapatrzona w pudełeczko jak w obrazek. Na szczęście dostaliśmy po malutkim kawałeczku. Takim naprawdę malutkim. Ta niedziela świetnie się zaczęła i jeszcze lepiej się skończyła. Dobrze, że nie była szybka i zwariowana bo musiałem odpocząć i naładować energię na nadchodzący tydzień. Do ugryzienia
rybki

dajcie nam jeden kawałeczek lub jedno pudełeczko na głowę

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz