piątek, 8 lipca 2016

Gdzie nogi poniosą

Wtorek o świcie to była piękna pogoda, ale jakoś biometr zmieniał się na niekorzystny czy jakoś tak. Od rana czułem się poddenerwowany i nie mogłem znaleźć swojego miejsca. Miałem nadzieję, że spacerek, poranny spacerek odmieni wszystko. Pojechaliśmy na Skałkę. Miało być tak fajnie, miało być orzeźwiająco. Tym czasem pokłóciliśmy się z Pańciem.
na chwilę przed wojną
Oj już po wyjściu z auta szalałem, a im dalej w las, znaczy im bardziej okrążaliśmy jeziorko tym było gorzej. Szalałem, szarpałem i podgryzałem. po przekroczeniu połowy kółka to już była wielka wojna. Tak więc w trybie pilnym spacerek się zakończył w aucie. Szybciutko wróciliśmy do domku i oboje mogliśmy odsapnąć i zrelaksować się dystansując się od zaistniałej wojny. Fuksja jako oaza spokoju uraczyła nas swoją aurą i jakoś tak szybko się uspokoiliśmy i zajęliśmy swoimi normalnymi "obowiązkami"
oaza spokoju

ponuro

relaks i ziewanie

Całe szczęście, że się atmosfera rozluźniła i całe szczęście, że udało mi się odpocząć, bo popołudniu wybraliśmy się do Będzina. Kilkanaście minut jazdy i minęliśmy kilka miast aby znaleźć się na miejscu. Pańcia gdzieś poszła a ja z Pańciem na spacer. Taki spacer nam się przydał na taki reset. Dzięki długiej smyczy, każde z nas wędrowało w swoim tempie oraz stylu. Ja albo leżałem, albo wąchałem a Pańcio robił fotki, czegoś tam. Nie śpieszyliśmy i powolutku wędrowaliśmy po łączce na górce. Całe szczęście Pańcio miał ze sobą wodę i co chwilę mnie nią częstował. Mogłem sobie, więc leżeć i popijać, gdy Borowski cykał fotki. 
super ta woda

a co sobie będę tak siedział, jak można leżęć

no poczekaj już idę

moment - wącham!

W naszym spacerku łąka ustąpiła miejsca zabudowie jednorodzinnej, tam po drodze interesowałem się wszystkimi wydarzeniami, które działy się za wysokimi bramami. Wszystkie głosy i zapachy musiałem sprawdzić a po drodze spotkałem lokalnego kotka, z którym minąłem się bezpiecznie przy zachowaniu dystansu. Prawda jest taka, że ta mijanka była pełna napięcia. Nie wiem jak to się stało, ale nagle znaleźliśmy się pod autkiem a po chwili pojawiła się Pańcia i wróciliśmy do domku i wróciliśmy spać. Na nocny spacerek nie chciało mi się iść, mimo iż Pańcio próbował mnie namówić. Źle się to skończyło w nocy, bo troszkę zasikałem podłogę w salonie. Miałem nadzieję, że jak Wiki to posprząta to nikt nie zauważy i to będzie nasza tajemnica. Nie udało się, Pańcio się zorientował.

nie patrz tam - to kot

Tak więc środa od świtu zaczęła się od dogryzania Pańcia. Ten ciągle mówił na mnie siusiek. A to przecież jego wina, bo przez niego nie poszliśmy na nocne siku. Potem, gdy już wszystko załatwiliśmy z rana to pojechaliśmy na wybieg dla Psów na którym panowały absolutne pustki. Nic się nie działo i byłem całkowicie sam. Z Pańciem od czasu do czasu sobie pobiegałem za piłką, ale ogólnie było nudno. Pańcio tylko zaczepiał mnie piłką, ale w końcu wróciliśmy do LaBuni i do domku
ale jak to nikogo niema?

e ciągle nikt nie przychodzi

samotność w wielkim mieście

dobra wracamy!

Nim pokonaliśmy drogę między LaBunią a klatką schodową, to miałem okazję poszaleć ze smyczą. Z Pańciem chwilkę sobie poszaleliśmy, ale w końcu wróciliśmy do domku aby odpocząć aby wypocząć i się zrelaksować.
zabawa w przeciąganie

Domowy relaks odbywał się na kanapie, ale to tak między nami. Nawet Fuksja się do mnie dołączyła. Tak więc, zwierzęca część rodziny relaksowała się wspólnie na kanapie. Oj długo nam się zeszło na takim leniuchowaniu i Pańcio nas zrzucił dopiero gdy kończył sprzątać. W ogóle to cały dzień czułem się taki nieswój. Spacery tylko szybkie i ciągle spałem a zjadłem cokolwiek dopiero po nocnym spacerku, na który to Pańcio mnie zniósł. Choć moje samopoczucie nie przeszkadzało mi w proszeniu o przekąski, które jedli człowieki a zwłaszcza Wiki.

drzemka

troszkę się zmartwiłem

Fuksja też śpi

daj gryza!

Czwartkowy poranek to szybka wizyta w Gliwicach. LaBunia sprawnie i szybko zawiozła nas na miejsce. Po krótkim oczekiwaniu na Pańcia w aucie. Jakoś tak mi się udało zdrzemnąć i nawet się nie zorientowałem kiedy wrócił Pańcio. Szybko udaliśmy się na rynek aby rozprostować kości i zobaczyć co tam się zmieniło od naszej ostatniej wizyty. Okazało się, że pozmieniał się i to bardzo. Tylko o tej godzinie było wyjątkowo pusto, co mnie bardzo cieszyło. Troszkę pospacerowałem, pozałatwiałem wszystkie sprawy i w końcu mogliśmy wrócić do domku. No niestety trochę się pomyliłem.

a już nie idę

no dobra już idę?

Pomyliłem się, Pańcio zabrał mnie pod Radiostację Gliwicką. Jej historia jest tak fascynująca jak i jej wygląd. To najwyższa drewniana konstrukcja na ziemi. Tam chwilę spędziliśmy obchodząc ją prawie dookoła. No, ale jakoś tak mi się nudziło. Trochę szkoda, że nie mogliśmy jej podziwiać z trochę większego dystansu. Bo z bliskiej odległości nie byłem w stanie jej w całości ogarnąć.

no ale chodźmy trochę dalej!

Musieliśmy jednak wracać po Pańcię, bo gdzieś jechała. Zawieźliśmy Ją a sami pojechaliśmy na wybieg. Było kilka psiaków i trochę się pobawiłem, ale głównie to mnie głaskano i dalej jakoś tak byle jak się czułem. Pańcio jakoś nie robił zdjęć, co jest dziwne w jego wykonaniu. Z wybiegu jednak się szybko zwinęliśmy bo Pańcia juz na nas znowu czekała. Na szczęście reszta dnia już była o wiele spokojniejsza i o wiele cichsza. Mogłem odespać swoje złe samopoczucie i w ogóle. Zresztą na głowie miałem też inne smutki. Moja karma już była na całkowitym wykończeniu. Zamówienie na nowe już dawno zostało złożone, ale ostatnio ten sklep gdzie kupujemy bardzo się opóźnia z przesyłką. Okazało się, że paczka przyjdzie dopiero w poniedziałek. Powiem szczerze, że jestem nie tylko smutny, że tyle trzeba czekać, ale i przerażony, bo co ja będę jadł?
Kiedy przyszedł piątek to bardzo się cieszyłem. O poranku udałem się na szybki spacerek po okolicznych łąkach. Oczywiście z powodu ciepłoty nie chciało mi się za bardzo chodzić, więc starałem się jak najbardziej wylegiwać na trawce. Wcierałem się to tu to tam, aż w końcu przyszedł czas na powrót do domku i dalsze leniuchowanie i spanie. Jakoś dobrze, że ten tydzień się kończył, bo naprawdę byłem zmęczony i jakiś taki schorowany, czy coś. Może to tak się rozwija pochorwacka depresja?

ja tu zostaję

dobrze już idę, tylko się pozbieram

Popołudniu, gdy dziewczyny wróciły a my lekko ogarnęliśmy mieszkanie to pojechaliśmy do Freda. Tam oprócz pustej miski Freda był też najmłodszy członek rodzinki. Chwilę posiedzieliśmy i człowieki zjedli. Ja jedynie obszedłem się smakiem i mogłem jedynie powąchać, coś więcej niż suchy chleb. Choć ten ostatni, ten suchy chleb zabrał mi Fred, który przecież nigdy nic nie je. No, ale akurat gdy ja jestem to przyszedł mu smaczek na chlebek, który ja zdobyłem. Zresztą na niego nie mogę się za długo gniewać, bo on jest super. W sumie nie chce się ze mną bawić, ale przecież to dostojny i starszy psi pan. W końcu się pożegnaliśmy i pojechaliśmy do domku - już bez Wiki, już całkiem sami. Noc nastała, jakoś tak szybciej i była ciemniejsza. Do ugryzienia!

Fred - mój mentor, mój nauczyciel, mój najlepszy przyjaciel

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz