poniedziałek, 25 lipca 2016

Czystość

Sobota była bardzo dziwna. Miałem nadzieję, że z rana pojedziemy na wybieg, ale nic z tych rzeczy, odbył się tylko szybki spacerek. Pańcio ogłosił sobotę dniem czystości. Tak więc o  poranku zabrał się za mycie okien po zachodniej stronie naszego mieszkanka. Potem chwilę pokomputerował i stało się. Obudził mnie i powiedział: pod prysznic. Tak więc co było robić. Umiejscowiłem się w tym fajnym miejscu wygodnie i się zaczęło. Wiecie jak to wygląda. Najpierw namaczanie, potem pranie wstępne a na sam koniec płukanie i suszenie. Bardzo to lubię
kąpiel
Kąpiel jest tak fajną sprawą, że nawet Fuksja z ciekawości przychodzi i obserwuje, ale jakoś nigdy nie dołącza do mnie w brodziku. Pewnie musi się przekonać do tego, przecież w tym nie ma nic złego i strasznego. Trochę żałuję, że z byt często się nie kąpię, ale jakby tak było to rury zatykały by się regularnie od mojej sierści. W każdym razie po przyjemnym namaczaniu letnią wodą, które trwało dość długo przyszła pora na mycie.


no weź ale porządnie mnie namaczaj

i napić się można

Mycie właściwe tym razem było jednoetapowe. Nie było szamponu, tylko od razu szczotkowanie szczotką z wykorzystaniem manusanu. Troszkę się to pieni i po takim zabiegu wyglądam jak jakiś bałwanek. Ten specyfik na skórze musi pozostać kilka do kilkunastu minut, aby leczył i pięknie działał. Ten czas nie był zmarnowany, bo wykorzystaliśmy go na na mycie zębów. Pańcio trochę za mało dodał płynu do płukania ust i jakoś niespecjalnie mi podpasowało. Szło to z oporami, ale jednak ząbki są trochę czystsze. Potem już tylko płukanie i szybkie suszenie. Po chwili Pańcio zaprowadził mnie na cieplutki balkonik gdzie miałem wyschnąć. Wejście do domku zostało zablokowane przez krzesełko i tak schnąłem w samotności, tak daleko od człowieków. No po prostu masakracja jakaś. Co chwilę tylko dostawałem przekąskę i przychodziła Fuksja oraz człowieki pooglądać co tam u mnie. w zasadzie to człowieki nie musieli przychodzić bo byłem jakieś 1,5 metra od nich, no ale chyba chcieli poprawić mi humor.
mycie ząbków

W końcu gdy byłem prawie suchy to wyszedłem i zwiedzałem całe mieszkanko, które było prawie czystsze. No, ale po mojej inspekcji już takie nie było i to nie dla tego, że coś znajdowałem, po prostu sypała się ze mnie sierść. Pańcio postanowił szybko temu zaradzić i udał się ze mną na spacerek po Górze Hugona. Spacerowaliśmy z wielką przyjemnością. Zresztą taki świeżutki to każdy by się czuł świetnie. Słoneczko świeciło i to dość mocno. Na szczęście upał w lesie jest trochę mniej odczuwalny. Spotkaliśmy młodziutkiego malutkiego pieska, który nie miał jeszcze wszystkich szczepień. Tylko obserwowałem go z odległości aby go czymś przypadkiem nie zarazić. Po zrobieniu naszej piątki wróciliśmy do domku zmęczeni i zrelaksowani. Na klatce schodowej Pańcio mnie puścił i poleciałem szybciutko pod drzwi. Musiałem się naczekać na człowieka. W domku ja położyłem się spać, a Pańcio dokończył sprzątanie i tak zastała nas noc.
tam idziemy?

o tu chodził kiedyś piesek

no ile można czekać?

Całe szczęście, że niedziela była bardzo leniwa. Cały dzień nic nie robiliśmy choć plany były Jednak chęci nie sprostały ambitnym planom i jedyne co to udało nam się pospacerować trochę pod blokiem i po okolicznych łąkach. Pańcio nawet nie robił zdjęć. Co prawda na spacerku miał aparat, ale zapomniał karty pamięci. Tak więc zdjęć nie było. Tego dnia nawet nie musieliśmy jechać po Wike, bo przyjechała sama i jak wróciłem ze spacerku to już była. Ledwo zdążyłem się przywitać i odsapnąć a już się zbieraliśmy. Jechaliśmy na zakupy. Ja z Pańciem poczekałem sobie w aucie aż dziewczyny zrobią wszystkie te zakupy i inne takie rzeczy. Po powrocie do domku, szybko przebrana została pościel i powoli szykowaliśmy się do spania. Niestety nie wszystko było gotowe i pokrowiec na materac nie zdążył wyschnąć przez co człowieki spali trochę po partyzancku. Koce i inne takie. Wydawali się zadowoleni, w miarę. Najbardziej zadowolona jednak to była nasza Fuksja. Ta to była tak bardzo szczęśliwa, że mogła się wtulić w narzuty, kocyki i inne takie. Uśmiech nie schodził jej z pyszczka i o swoją miejscówkę walczyła jak lew. Człowieki musieli się dostosować. 

lwica na włościach

W poniedziałek o świcie (czyli zaraz po pobudce, zjedzeniu śniadania odwiezieniu dziewczyn) Pańcio mnie zaskoczył. Pojechaliśmy do Parku Śląskiego, ale nie na wybieg, pojechaliśmy na spacer. Zaparkowaliśmy niedaleko wejść na kolejkę liniową. Stąd bardzo blisko mieliśmy boczne wejście do zoo. My jednak do zoo nie wchodziliśmy tylko udaliśmy się wzdłuż murów do leśnej i dzikiej części parku. Całe szczęście, bo po kilku krokach nieopodal nas napotkaliśmy na sarnę. Oczywiście zdjęcia zrobić nie zdążyliśmy, bo nim Pańcio wyciągnął aparat z plecaka to tamta zniknęła w krzakach. Morał z tego taki, że aparat zawsze warto mieć na szyi. No nic Dalszy spacerek niestety odbywał się już bez takich niespodzianek. Wędrowaliśmy ulicą, lasem. Udało mi się napić co nieco wody w okolicy planetarium. Już w tedy wiedziałem, że ten spacerek będzie naszą piątką, wiec płynu uzupełniłem po sam koreczek.. Cały czas szalałem i biegałem więc zrobiłem o wiele więcej kilometrów niż te 5. W każdym razie w trakcie marszu wąchałem wszystko co się dało aż znalazłem butelkę. Uwierzycie, że w parku, ktoś wyrzucił od tak butelkę?
tryb tropiący

Nie mogłem nie wyrzucić jej do kosza na śmieci, a że był daleko to przy okazji się z nią pobawiłem. Biegałem za nią, gryzłem ją. Pańcio mi ją zabierał i rzucał. No mówię Wam - taka butelka to super zabawa. Hałasuje, gniecie się a się praktycznie nie niszczy. Gdy jej w niej trochę wody to jeszcze jest taka trochę cięższa i dalej leci. Ta część spaceru była zdecydowanie najfajniejsza, a przy okazji też i najgłośniejsza. W momencie gdy butelka lądowała w koszu to spotkałem bardzo głośnego zabijakę w postaci czekoladowego labradora. Minąłem go w milczeniu a ten szczekał i ujadał. Ech pobawił bym się z nim, ale jak tak szczerzy zębiska to wiem, że lepiej nie podchodzić. Na szczęście chwilę później zapoznałem się z pieskiem moich rozmiarów. Tym oto sposobem dotarliśmy na bardziej ludzką część parku nad wielką wodą. Powoli już wracaliśmy do LaBunia, ale drogi przed nami był jeszcze kawał.



Musieliśmy przejść całą długość lub szerokość zoo - jak kto woli. Po drodze mijaliśmy wielu biegaczy, rowerzystów i po prostu spacerowiczów. Ktoś tam mnie pogłaskał, kilka zdjęć zrobiliśmy i nawet podziwiałem piękne ptaszki i kozice mieszkające w zoo. Myślałem sobie, że wielką szkodą jest to, że nie mogę tam wejść do środka i pozwiedzać całego zoo. W trakcie naszego powrotu do LaBuni chmury i lekkie kropienie ustąpiło miejsca słoneczku. To naprawdę pięknie się spisywało i z wielką przyjemnością się wracało. Powiem szczerze, że czasami to miałem po prostu ochotę położyć się i poleżeć tak dłuższą chwilkę. Wiecie o co mi chodzi. Najlepiej tak poleżeć i nic nie robić dobrą godzinę, dwie a może nawet do zachodu słońca. Niestety takiej opcji nie było i trzeba było się zebrać. W autku szybkie picie i do domku, gdzie była błoga laba do końca dnia. Takie poniedziałki to ja rozumie. Do ugryzienia!
człowiek rób szybko zdjęcie


może poleżmy tak?

zostaję tu do zachodu!

o tam są ptaszki

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz