czwartek, 12 maja 2016

Atak Klonów

Środa była dniem wyjątkowym i nie mogło być inaczej - zasłużył na osobny wpis. Tak więc od początku. Z rana po lekkim spacerku wygodnie ułożyłem się spać, w czasie gdy Fuksja razem z Pańciem oglądali nowy odkurzacz, ba nawet go włączyli i wyczyścili całą podłogę. Samo włączenie i odkurzanie Fuksji nie przypadło do gustu, ale składanie tego wszystkiego było dla niej nie lada gratką.
no weź to też tam przyteguj do tentego
W końcu nastał spokój i cisza. Wszystko było już czyste i mogłem spokojnie sobie postać. Aż do wybicia godziny 0. Wówczas zostałem siłą wyciągnięty z wyrka i zmuszony do zejścia do LaBuni. Oj bardzo mi się nie chciało. Pojechaliśmy do mieszkanka z kafelkami. Tam sobie szybko powąchałem i pobawiłem się w czasie gdy człowieki rozgorączkowani rozmawiali. W końcu się wszyscy zebraliśmy do LaBuni i ruszyliśmy w drogę. Oj jechaliśmy bardzo daleko, ale też bardzo szybko. Świat za oknem był tylko błyskiem oka, niewyraźną smugą. Wiedziałem, że raczej nie ma szans na wyglądanie przez okienko bo by mi chyba uszka urwało. Dojechaliśmy na miejsce, na wielki parking pod wielki budynek. Może nie był to wysoki budynek, ale na 100% był duży. Byliśmy na lotnisku w Pyrzowicach, które nazywa się Katowice Airport. Tak pokręcone, bardzo, ale trochę wydaje się to logiczne, na 100% tak jest dla kogoś. W każdym razie chwilę pogadaliśmy na parkingu i ruszyliśmy do budynku. Tam duża ilość ludzi z dużą ilością bagaży i wszędzie kolejki. Po chwili gospodarze mieszkanka z kafelkami pożegnali się z nami. Ci zniknęli za jakimiś taśmami i przechodzili przez jakieś bramki. My na to wszystko patrzyliśmy aż w końcu towarzysze naszej podróżny zniknęli. My powolutku zebraliśmy się w stronę auta po drodze będąc zaczepionym przez Panią w zielonym mundurze. Wspomniała, że nie powinniśmy tu być jeśli nie lecimy, bo pieski pracujące na lotnisku mogą się dekoncentrować. A my właśnie wychodziliśmy, właśnie wracaliśmy. Nim ruszyliśmy to jeszcze napiłem się. 
na lotnisku

Po drodze do domku, udaliśmy się jeszcze na wybieg dla psów w Gliwicach. Nie za duży teren, ale wydaje się być olbrzymi, bo nie ma na nim prawie w ogóle drzew. No są tylko dwa, ale ogrodzone. Za to było kilka ciekawych przeszkód. Tunele i rampy do chodzenia, oraz płotki do skakania. Pańcio oczywiście mnie nakłaniał na różne sztuczki. Na rampę wchodziłem od tak po prostu, podobnie jak z przeskakiwaniem, ale wejście do tunelu było dla mnie wielkim wyzwaniem.  W końcu jednak przekąski mnie przekonały i do tego. Samotne zabawy przerwało mi coś wspaniałego.
no ale jak to do tunelu

na rampie

tutaj nic nie ma

a tak przechodzę pod rampą 

To co przerwało moją zabawę, leniwą zabawę, było bardzo szokujące i radosne. Przed podwójną bramkę przechodziłem ja. Od razu poleciałem sprawdzić co i jak.  To nie było lustro, to był cud. Na wybiegu pojawiła się bassetka o imieniu Cleo. Byliśmy do siebie podobni jak dwie krople wody. Od razu się obwąchaliśmy, ale trzymaliśmy się na lekki dystans. Ja byłem zmęczony a Cleo była nie w sosie jedzeniowym. Bolał ją brzuszek. Dopiero po dłuższej chwili przekonała się do mojego Pańcia, nawet nie chciała przekąski. Chodziła swoimi ścieżkami a ja z wielką radością witałem się z człowiekami od Cleo. 
o jacie przyszło lustro

cześć piękna

o tak witamy się

Zabawy z Cleo nie były jakieś szaleńcze, w zasadzie to nawet nie było żadnej zabawy.  Sytuacji nie zmieniło nawet pojawienie się kolejnej psinki. Po prostu byliśmy ze sobą od tak normalnie i od tak zwykle. Można by powiedzieć, że jak stare dobre małżeństwo. Każde z nas chodziło swoimi ścieżkami, ale dokładnie wiedzieliśmy, gdzie było to drugie. No tak nam czas upływał, na głaskaniach i mijaniu się. Naprawdę byłe zachwycony Cleo podobnie jak mój Pańcio. Nie wiem jednak czy Cleo była zachwycona moim Pańciem. Na pewno jej człowieki byli zachwyceni mną, przynajmniej takie odniosłem wrażenie. Niestety nas wspólny czas się skończył bo Cleo się śpieszyła do domku. Pożegnałem ją z wielkim żalem i smutkiem. Po Chwili my też się zbieraliśmy, ale Pańciowi nie chciało się zabierać wody i całą, której nie wypiłem wylał na mnie. Fajnie, bo się ochłodziłem, ale źle bo byłem mokry. Ech, na szczęście w autku szybko usnąłem. Nie wiem jak się wdrapałem na pięterko do domku i co się działo. Byłem bardzo, ale to bardzo zmęczony całym tym dniem. Z tego miejsca chciałem serdecznie pozdrowić Cleo i jej wesołych człowieków. Do ugryzienia!
cześć nowa

a to kto?

i jak tam piękna

obok siebie

Cleo nie w sosie

Cleo odpoczywa

to jedzenie?

już idzieice?

ale wielka szkoda

ale śmieszne, z tą wodą

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz