poniedziałek, 4 września 2017

na zlot

Cały piątek od samego rana człowieki się szykowali, się pakowali. Ja tylko czekałem, żeby wskoczyć do wozu. Dobrze, że nie kazali mi nosić bagaży czy czegoś takiego innego. Cichutko siedziałem w kącie na swoim legowisku i liczyłem, że nikt mnie nie zauważy - nie chciało mi się więc się nie wychylałem. W końcu przed południem ruszyliśmy. W końcu koło południa ruszyliśmy nasza kapryśną LaBunią. Ruszyliśmy szybko w trasę i jechaliśmy spokojnie dość długo, aż w końcu pojawił się kłopot, kaprys. Szybko to naprawiliśmy i dalej w drogę. I tak coraz częściej. W końcu na parkingu Pańcio wyszedł z siebie i o dziwo naprawił to wszystko. Resztę podróży mieliśmy już całkowicie bezawaryjną. O tak, jednak jak Pańcio się wkurzy to potrafi czynić cuda.
W drodze odwiedziliśmy sklep z hot dogami w wielkim mieście. To było trochę więcej jak pół drogi. Reszta trasy była już dość spokojna choć deszczowa i bardzo ciemna. W końcu jednak dotarliśmy na miejsce.  Nieśmiało przejechaliśmy przez bramę, na której przywitał nas napis "Zlot Bassetów". Była już ciemna noc i myśleliśmy, że wszyscy śpią. Więc cichutko i powolutku jechaliśmy szukając jakiś oznak życia. W końcu nam się udało. Zatrzymaliśmy się a ja w niebo głosy zacząłem grozić wszystkim tym, których widziałem przez szybę. Pełno ludzi, kiełbaski i basseta. Gdy otworzyły się drzwi to trochę zmiękłem. Wyskoczyłem z podkulonym ogonkiem i okazało się, że wszyscy tam mnie znają. Pańcio się przywitał i już po chwili dostaliśmy kluczyk do naszego domku, gdzie szybko się rozpakowaliśmy i zostawiliśmy dziewczyny. Chwilę później byliśmy znowu w miejscu gdzie było wielu ludzi i bassety. Okazało się, że nie jestem taką duszą towarzystwa jak myślałem. Taka ilość bassetów trochę mnie przerażała, ale człowieki okazali się bardzo fajni. Dostałem kiełbaski z grilla i byłem bardzo głaskany. Przy okazji oceniono mnie pod względem wzorca razy basset hound i okazało się, że mam za delikatne łapki przednie. Nie ma to jak dowiedzieć się w jednej chwili, że nie jest się aż tak pięknym jak się myślałem. Trochę smutny wróciłem do naszego domku i ledwo co pozbierałem się by zasnąć. Długo szukałem odpowiedniego miejsca dla siebie a kocyki latały po całej dostępnej podłodze.
załamany śpię

może jednak tutaj się położę

Całą noc raczej nie spałem, a wszystko co wydarzyło się do tej pory zdawało mi się jakimś snem. Chciałem spać i liczyłem, że długo się nie obudzę. Gdy w końcu rozpoczął się dzień to wiedziałem, że nie śniłem. Jestem na zlocie bassetów. Po tym jak szybko się ogarnęliśmy i zjedliśmy śniadanko udaliśmy się do centrum życia zlotu, gdzie odbyła się wielka licytacja. Dziesiątki wspaniałych rzeczy znalazło swoich nowych właścicieli w trakcie pełnych emocji licytacji. Moje człowieki początkowo wszystko obserwowali z boku, ale i im się udało coś zdobyć - coś czym na pewno się w przyszłości pochwalę. Wszystko to dla bassetów, więc warto było. To wszystko działo się pod bacznym okiem wielu zgromadzonych bassetów. O dziwo każdy z nich był inny choć wszystkie były bassetami. Oczywiście ze wszystkimi próbowałem się zaprzyjaźnić. Zachowywałem się zdecydowanie inaczej nić poprzedniej nocy. Byłem otwarty i chciałem się dobrze bawić. Tą szaleńczą licytacje i zabawę zakończył obiad. Muszę jeszcze tylko dodać, że w trakcie licytacji wszystkie bassety były dokładnie mierzone - to do konkursu. Oglądając te wspaniałe psy nie liczyłem na wygraną, ale przecież nigdy nic nie wiadomo.
czaimy się na fanty

wszyscy głaskają

ile bassetów

niektórzy śpią

Potem było sporo czasu wolnego i wędrowaliśmy sobie z człowiekami po całym ośrodku bawiąc się z bassetami i oglądając harce i wygłupy innych. Przy okazji były wielkie głąski i mizianie. Spotkałem tutaj tak wielu ludzi i wszyscy są cudowni. Wszyscy są maniakami bassetów i każdy jest w nas zapatrzony jak w obrazki. Potem przeszliśmy się na malutki spacerek po okolicy. W końcu zmęczony wróciłem do naszego domku aby się przespać. Jednak nie na długo.
zamknięty ośrodek to jest to

głaskają i pozują

w lesie

Wieczorkiem znowu udaliśmy się do punktu dowodzenia zlotem. Gdy dotarliśmy to było tam już całkiem sporo osób a co najważniejsze bassetów. Gwar i rozmowy nie przeszkadzały małej w śnie, choć musiała być na rączkach. Pańcia miała strażnika. Najmniejszy z przyszywanych bassetów nawet dobrze czuł się na kolanach Pańci. Warczał ten obrońca na wszystkich co się zbliżali. Niestety jego służbę przerwało rozdanie dyplomów i konieczność naszej przeprowadzi do stołu z jedzeniem - w końcu był czas na kolację. W trakcie pałaszowania kiełbasek okazało się, że poznaliśmy między innymi mistera zlotu, no i oczywiście mis. Rozdanych było sporo dyplomów za najdziwniejsze osiągnięcie. Wywołano nawet nas. Otrzymaliśmy dyplom dla największego żarłoka zlotu. Zupełnie nie wiedziałem skąd to się wzięło, ale byłem bardzo dumny, że się udało. Byłem dumny, że zdobyłem tak prestiżowy tytuł, chyba najważniejszy w basseciej rodzinie.

ejno złaź!

duma z dyplomu (foto Miła od Gucia)


duma mnie rozpiera!

Niedziela to kolejny dzień zlotu i niestety ostatni. Zaczęliśmy od śniadanka a potem to był wielki spacerek. Nim jednak się wszyscy zebrali i wybiła godzina zero to znowu przewędrowaliśmy między domkami i patrzyliśmy jak niektórzy się już pakują, by zaraz po spacerku uciec. 
co to za pakowanie?

Wszystkie bassety powoli zbierały się pod bramą i z wolna wyruszały na spacer w kierunku jakiejś plaży. Pańcia z Małą zostały w domku i my dołączyliśmy do tej gromadki. Spacerek przeleciał szybko. Wyłoniliśmy się z leśnej ścieżki bezpośrednio na plażę. Tam spuściliśmy łańcuchy zaczęła się pełna zabawa i bieganie do woli. Nie było żadnych postronnych ludzi i szaleliśmy do woli. Biegaliśmy, szczekaliśmy. Wszędzie było nas pełno. Piasek, woda a to połączenie wywołało powstawanie charakterystycznej panierki. W między czasie udało nam się zrobi wielkie grupowe zdjęcie. Po tak wspaniałej zabawie przyszedł czas by się zebrać do ośrodka. Wszyscy odwlekaliśmy tą decyzję, bo wiedzieliśmy, że zlot powoli dobiega do końca i trzeba będzie się pożegnać. Nikt tego nie chciał. Powolny spacerek tylko odwlekał to co nieuniknione. Spakowaliśmy się, zjedliśmy pyszny obiadek oraz trochę pobuszowałem w kuchni ośrodka i musieliśmy się pożegnać. 
szaleńcze zabawy (foto Miła od Gucia)

to wszyscy my, no prawie wszysy

przekąski?

to płyniemy?

cześć wielkoludzie - pobiegamy?

z kim by się tu poganiać?

to co wracamy?

Wszyscy powoli się rozjeżdżali do swoich domów. W ośrodku robiło się coraz puściej. Przyszedł czas byśmy i my wyjechali. Opuściliśmy Ośrodek Jelonek i powoli zostawialiśmy za plecami Karpicko. Powrót do domu był o wiele sprawniejszy. Nie było już problemów z LaBunią. Po drodze odwiedziliśmy Wrocław. Po dłuższej przerwie w końcu wróciliśmy na trasę do domku. Na miejsce dotarliśmy późnym wieczorkiem. La Bunię wypakowaliśmy. Gdyby LaBunia nie miała bagażnika dachowego to nigdy w życiu byśmy się nie zmieścili na tą podróż.  To był najfajniejszy weekend jaki pamiętam. Mam nadzieję, że za rok również będzie mi dane być na zlocie bassetów.
Ostatnio nasz blog bardzo kuleje. Dni mijają nam w dziwnym rytmie i przez to wszystko dzień za dniem mijają nam bardzo szybko. Pobudka a po chwili kąpiel i już późno w nocy kładziemy się spać. Będziemy się starać aby coś na blogu pojawiało się od czasu do czasu i w miarę regularnie. Do ugryzienia!

3 komentarze:

  1. Super zlot! Może kiedyś ktoś zorganizuje zlot cavalierów :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. warto się rozejrzeć i rozeznać, czy na pewno takiego zlotu gdzieś nie ma. Może warto samemu zorganizować choćby spotkanie :) Powodzenia :)

      Usuń
  2. Furiatku gratulujemy!! Nasz Rudoszorstkiteam jest z Ciebie dumny!! Dla nas jesteś najpiękniejszy właśnie przez Twoje delikatne łapeczki ❤️

    OdpowiedzUsuń