niedziela, 19 lutego 2017

Start

Nawet się nie domyślacie jak wspaniale zaczął się tydzień. Ten ubiegły oczywiście, znaczy ten bardziej ubiegły. Dopiero teraz znalazłem trochę czasu aby napisać co nieco i dość szybko, bo w domu to przeżywamy prawdziwe "domowe rewolucje" No ale wracając do początku, do zamierzchłej przeszłości. W poniedziałek od samego rana się trochę nudziliśmy. Małe spacerki i jakoś tak powoli ogarnialiśmy wszystko. Szczerze się przyznam, że po prostu spałem, a koty trochę się ganiały, ale przede wszystkim to podobnie jak jak spały i ładowały energię. Jeden robił to bardzo dosłownie.
ładowanie w toku
Całe szczęście przyszło popołudnie i trochę się rozpogodziło. Ostatnie podrygi zimy wraz z zachodzącym słońcem dawały niezły pokaz na uschniętych liściach. Aż chciało się spacerować. Do tego biegałem na długiej smyczy i nie miałem na sobie szelek. Moja pomarańczowa świecąca obroża została zszyta przez Pańcie i już się nie rozciąga. zkoda tylko, że światełka człowieki nie włożyli, ale i tak bateria już długo by nie pożyła, ale może jeszcze umieszczą ją w środku. W każdym razie z wielką przyjemnością spacerowałem i z wielkim luzem. Na Górze Hugona sobie pospacerowałem z wielką przyjemnością i z wielkim luzem

no już tylko obwącham kwiatki

no ale, żebym ja czekał na ciebie?


czy ja kogoś tam widzę?

no już wracajmy

Po powrocie do domku zastałem sytuację całkiem normalną, dla nas. Czyli ja zmęczony ledwo zipie i szukam miejsca do spania, a koty, po prostu sobie śpią. Nie miałem zamiaru wyłamywać się z szyku i dołączyłem do nich. Oczywiście w swoim  miejscu. Szkoda było wstawać w nocy na wieczorny spacerek., no ale jak trzeba to trzeba. Całe szczęście, że potem  mogłem sobie pospać do białego rana.
rogalik w nogach

rogalik na grzejniku

rogalik na pontoniku

Jedynie Far późną nocą się rozbudził i ukradł cebulę. Zabrał ją i wykorzystał jako wspaniałą zabawkę. On to potrafi się naprawdę wszystkim bawić. Coś mi się wydaje, że to mały wariat.



Wtorek z samego rana rozpoczął się bardzo fajnie. Zjedliśmy smaczności i ruszyliśmy w drogę. Pańcio poszedł do sklepu i kupił kilko rzeczy. Nasze walentynki okazały się być inne niż sobie wyobrażałem. Chciałem wracać spać a tym czasem pochodziliśmy po Parku Śląskim. Słońce tworzyło taką niepowtarzalną i niezapomnianą atmosferę, że nie chciało się stamtąd wychodzić.  Wędrowaliśmy jednak z dala od ścieżek i głównych traktów. Kierowaliśmy się w stronę lądowiska dla helikopterów, ale tam nie dotarliśmy. 
pachnie śniegiem

idziesz?

znowu się zaplątałem

tak się raczej nie uwolnię - ratuj!

Przed samym placem wdrapaliśmy się na jakąś górę, czy czy coś. Okazało się, że to jakiś tor do zjazdów dla rowerów. Ledwo stamtąd zeszliśmy. Takie szaleństwa to trochę nie na moje lata. Choć z drugiej strony, jak nie teraz to kiedy?



My jednak nie wróciliśmy w stronę lądowiska a poszliśmy między drzewa. Takie strome zbocze tam było, że ledwo dałem radę zejść. Przez lasek przedarliśmy się po tropach zwierzaków. Wyszliśmy na małe osiedle a stamtąd na główną drogę koło Szybu Prezydent a potem w kierunku parkingu na którym zostawiliśmy LaBunie. Po drodze minęliśmy Bunkier Dowodzenia. Liczyłem na to, że będzie to wielki kompleks, bo tak wyglądał za każdym razem, gdy widzieliśmy go z drogi jak przejeżdżaliśmy tamtędy LaBunią. Niestety okazało się, że to tylko mały budyneczek wystający lekko ponad ziemię. Dopiero plansza informacyjna pokazuje jego ogrom - wszystko pod ziemią.
bunkier dowodzenia i ja

Wróciliśmy do domku aby odpocząć, tam była wspaniała niespodzianka. Dotarła poduszka od sublidog. Wspaniała poducha - basset. Mój nowy kumple przyniósł nawet swoją zabawkę - kosteczkę. Nawet koty przyszły się przywitać, zwłaszcza Fuksja. Obwąchiwanie nie miało końca. Wracając do poduchy to super. Wygląda na fajnie zrobioną, ale niestety wszystko po zapoznaniu wylądowało w worku i na szafie i będzie czekać na lepsze czasy. No jak żyć? Na szczęście człowieki pozwoliły mi podrzemać na leżance.
ciekawska kotka

ja i pilnujący mnie kumpel

kosteczka

  
Słoneczna środa rozpoczęła się od spaceru. Pojechaliśmy nad dobrze znane mi jeziorko w Rudzie Śląskiej i wzdłuż rzeki udaliśmy się w drogę. Wędrowaliśmy tak dobre kilkadziesiąt minut. Mi wydawało się, że to był cały dzień, albo i więcej. W końcu dotarliśmy nad mostek, którym przeszliśmy na drugą stronę rzeki. Przy okazji przyglądałem się warkoczącemu na niebie samolotowi. Szalał tak po niebie a mi zdawało się, że zaraz spadnie. Tak więc dość szybko postanowiłem się ewakuować z okolicy i wrócić drogą okrężną do LaBuni i do domku.

przez most

a co on tak tu lata?

nie spadnie?

 W drodze do jeziorka jeszcze mogłem sobie powąchać i pobiegać. Bardzo lubię moją długą smycz, bo czuje się na niej tak bardzo swobodnie. Szkoda tylko, że ta nie ma całych dziesięciu metrów, albo i ze dwudziestu. Choć z drugiej strony cieszę się, że ma choć 8 metrów, bo wiem, że niektóre psiaki nie mają nawet metrowej. Nad samym jeziorkiem trochę pooglądałem pływające po nim ptaki. Nie było jednak czasu na rozmyślanie, bo jeszcze spory kawałek drogi był przede mną aby dotrzeć do LaBuni.
no przecież idę

w dołach jest lód - uważaj

ale fajnie

W drodze do LaBuni jeszcze walczyłem z patykiem. Zamiast się relaksować spacerem to walczyłem z patykiem, który nie chciał iść ze mną. Sporo czasu walczyłem z tym potworem i w końcu musiałem się poddać. Zostawiłem drania i wróciłem do LaBuni. 
o jacie, ale patyczek

ty idziesz ze mną!

no chooooodź!!!

Potem pojechaliśmy po Pańcię i ruszyliśmy w drogę do sklepów.  Najważniejszym punktem wyprawy był sklep ze składanymi meblami i składanymi hot dogami. W drodze powrotnej LaBunia znowu się rozciekła. Więc Pańcio szybko odstawił Pańcię przebrał się i pojechaliśmy do Bojkowa. Męczyliśmy się z naprawą, bo to nie dało się dokręcić śruby a to się przestawiała blaszka. W końcu przyjechał Pan z fajką i wspólnymi siłami daliśmy radę. Po odpaleniu nic nie ciekło. Okazało się, że przewody jakoś się znowu inaczej ułożyły - tak lepiej. Mam nadzieję, że tym razem to wszystko było na stałe. Ja tylko doglądałem wszystkiego i podpowiadałem a przede wszystkim szczekałem na wszystkich, którzy pojawiali się za bramą i na wszystkie okoliczne psy. Oj byłem w tym niezmordowany. W końcu pojechaliśmy do domku i padłem zmęczony! Nawet nie było co powiadać kotom, bo Fuksja spała a Fart chodził i miauczał a przede wszystkim łobuzował. Dobrze, że pilnowałem człowieków jak jedli, bo w zamian dostałem dwa pierogi. 
padam

dobranoc

Czwartek od rana był jakiś taki nijaki. Siedzieliśmy sobie i nic nam się nie chciało. Radość z jeżdżenia autem na razie nam uciekała.
Fuksja mnie pociesza

Cały dzień były jakieś tam spacery, ale bardzo krótkie. Cały dzień wszyscy snuliśmy się z kąta w kąt. No mówię Wam po prsotu liczyłem na to, że ten dzień szybko się skończy i zazdrościłem Fartowi, który całkiem bezkarnie wylegiwał się na nóżkach Pańcia, który siedział na leżance. On jest mały i lekki i prawie nie wyczuwalny. Na pocieszenie i poprawę nastrojów człowieki coś gadali o jakimś malowaniu, czy coś takiego. Coś czuję, że zapowiada się pełen emocji tydzień, a może miesiąc lub rok.
sen, zmęczonego kota

W piątek na szybki spacerek udałem się. Przy okazji zrobiliśmy malutkie zakupy. Nie chciało mi się chodzić, nie chciało mi się spacerować. To pewnie przez tą straszną pogodę. Było mokro i nieprzyjemnie. Na szczęście  człowiek mnie rozumiał i czuł mój bul. Chciałem spać, a nie spacerować.
fajnie, ale wracajmy!

Całe szczęście, że do wieczornych godzin mogłem sobie pospać. Co prawda trzeba było wstać by zjeść, wstać na mały spacerek, ale koniec końców mogłem bardzo mocno sobie pospać. Wszyscy mieliśmy takie jakieś nastawienie. Całe szczęście, że LaBunia nie ciekała i choć ten problem mieliśmy z głowy. Piątkowy wieczór spędziliśmy nie na imprezowaniu a na spokojnym relaksowaniu się przed TV lub komputerem. Ostatecznie pokazałem kotom, że nie tylko one są jakoś wyjątkowo uzdolnione w gimnastyce. Zwinnie i z gracją wgramoliłem się na pufę i tam na chwilkę ułożyłem się spać. Koty ale i ludzie byli pod bardzo dużym wrażeniem. Kto by się spodziewał takiej sprawności po trzydziestu kilogramach basseta. Szczerze, to nawet ja się troszkę zdziwiłem.
co tam oglądasz?

kocica na oparciu

basseci parkour

koty aż pały z wrażenia

co tam internetujesz?

kot komputerowy

W sobotę od rana człowieki a w zasadzie Pańcio demolował nam mieszkanko. Zrywał tapety, coś tam kleił i demontował. W naszym mieszkanku zrobiło się bardzo brudno, ja też byłem troszkę brudny, ale to przez to, że uczestniczyłem w tym wszystkim. Można powiedzieć, że byłem w pierwszym rzędzie i spałem bardzo blisko demolki. Spacery były szybkie i krótkie, ograniczały się do absolutnego minimum. W końcu remont jest ważniejszy. W zasadzie to nie remont a odświeżanie. Wieczorkiem, kiedy prace były skończone, przyszedł czas na sprzątanie takie większe sprzątanie, bo co chwilę chodził odkurzacz i parownica. W sprzątaniu sprzętu po sprzątaniu pomagały koty i po wszystkim były z siebie dumne jakby zrobiły co najmniej generalny remont. Prace powolutku ruszyły i sądząc po tempie prac szybko się nie zakończą, bo co chwila coś trzeba gdzieś przestawiać, przesuwać i sprzątać.
no ale umyj to dokładnie

a to umyłeś?

duma z ciężkiej pracy!

W niedzielę w zasadzie odpoczywaliśmy. Rano szybciutko udaliśmy się na spacerek. Długo prosiłem Pańcia aby wyjść, ale w końcu go przekonałem. Dreptaliśmy po osiedlu. Nie oddalaliśmy się zbyt daleko od dobrze znanych mi terenów. Pogoda nie dopisywała i było morko. Kto w takich warunkach chciałby spacerować godzinami? Chyba tylko jakiś miłośnik wody i zimna.
patrol po osiedlu

Po powrocie do domku wróciłem do swojego legowiska w sypialni. Długo z niego nie wychodziłem. Zresztą człowieki też długo relaksowali się w swoim łóżku. Zresztą nie było się do czego śpieszyć. Całe szczęście, że LaBunia dalej trzymał się, przynajmniej tak wyglądało to w trakcie kontroli. No, ale jak Furiat doradza w remoncie to nie ma możliwości by było źle.

a nie wstajemy i tyle!

Dzień leciał od posiłku do posiłku. Nudziliśmy się wszyscy, a w zasadzie relaksowaliśmy, bo nudzą się istoty mało inteligentne, Pozostali się relaksują lub ładują akumulatory. Pańcio coś tam porobił w sprawie naszego odświeżania mieszkanka pod moim czujnym okiem. W końcu przyszła noc i gdy tylko zgasło światło w sypialni to Fart jak zwykle wskoczył gruchając między człowieki i leżał i czekał na głaskanie i mizianie. Może ja, też bym się nauczył bym się gruchać? Może ja też bym mógł wskakiwać do łóżeczka, na podusie? do ugryzienia! 

misiaj

Fart poduszka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz