Poranki a potem przedpołudnia to dla nas po prostu ciężki czas. Jesteśmy zmęczeni, niewyspani a mi w ogóle nie chce się spacerować. Zazwyczaj więc gdy tylko odwieziemy Panią i potem idziemy na spacerek to tylko szybko, raz dwa załatwić co trzeba i jak najszybciej do domku aby spać. W końcu jestem rekonwalescentem i nie powinienem opuszczać oddziału pooperacyjnego a nawet łóżka.
no jeżynki są, ale wracajmy już!
W domku dzionek zapowiadał się bardzo cudownie. Cały czas na kanapie i to w dodatku nie sam. Towarzyszyła mi Fuksja, która po zabiegu. Najpierw chwilę udawałem, że kanapa wcale mnie interesuje i spędziłem trochę czasu na podłodze, przeciągając się i wciągając w każdą stronę. Nawet z ciekawości dołączyła do mnie Fuksja i tak się kurowaliśmy obok siebie, ale w końcu nadszedł czas na radykalną zmianę.
jeszcze chwilę udajemy i wskakujemy na kanapę
O tak już po chwili oboje się zgodnie wyciągaliśmy na kanapie. Nie było siły, która była by wstanie nas wtedy rozdzielić i zmusić nas do zejścia na ziemie. Cały dzień mieliśmy spędzić na tej kanapie. Tuliliśmy się do siebie, no ale przecież chorzy zawsze zachowują się jakoś tak rozczulająco i mają ochotę na kontakty z bliskimi.
ta kanapa jest nasza!
ech daj spokój tym zdjęciom
my się tu leczymy!!
Niestety tą sielankę przerwał nam Pan, który jak szalony zabrał się za jakieś porządki. Na szczęście pohałasował odkurzaczem tylko chwilkę. To co stało się potem to było już całkowicie przegięcie, no po prostu przesadził. Poszedł myć okna w sypialni i kuchni. Nie wiem co on sobie wyobrażał, ale tak nas rozpraszać w leczeniu to skandal. Przez chwilę próbowaliśmy to ignorować, potem zastanawialiśmy się czy nie oddać sprawy do Trybunału w Hadze, albo coś takiego. W każdym razie zaciekawiona Fuksja nawet trochę pomagała, a raczej obserwował z łóżka co się dzieje.
olaboga, ale dziwy
Ja twardo kanapowałem, do czasu aż w sypialni nie skończyła się robota. Zasłonięte żaluzje i nowe zasłonki sprawiły, że pokój momentalnie zrobił się niemal całkowicie zaciemniony. To mnie zainteresowało, a nawet skusiło do przenosin na mój ponton gdzie zasnąłem. Nim Pan przeszedł przecierać okno w kuchni to zdążył spaść deszcz i tyle był z całej pracy. Na szczęście deszcz szybko o nas zapomniał i pracę udało się skończyć. Ba nawet słoneczko podziwiało te "czyste" a raczej mniej umazane okna.
W końcu przyszedł czas na obiadek, a ten mi się bardzo należał, za te skandaliczne warunki. Już czekałem na małe co nieco. Waga odmierzyła dokładnie 150kg mojego jedzenia i już miało to lądować w misce, gdy jak zawsze dopadła się do tego Fuksja - na całe szczęście ona wiele nie zje. Swoją droga tak teraz mnie naszło na przemyślenia, że chyba z tymi 150kg to Pan mi ściemnia, bo na moje oko to tam nie ma nawet 1kg, choć mogę się mylić, przecież nie znam gęstości moich chrupek.
ech ta niecierpliwa baba!
W końcu i ja mogłem zjeść z miseczki jak przystało na psa, a nie jak jakieś dzikie zwierze z byle pojemniczka. Oczywiście podzieliłem się z Fuksją, choć ta miała w swoich miskach też niemało jedzenia, no ale czego nie robi się dla ukochany.
Po jedzonku odczekaliśmy prawie pół godzinki i szybciutko udaliśmy się po Panią. Spacerkiem przyjemnym można to nazwać, choć dość szybkim. W drodze powrotnej udało mi się załatwić wszystkie ważne rzeczy jakie musiałem zrobić. Nie traciłem czasu bo w domku czekało na mnie spanko. Niestety nie było aż tak łatwo, bo najpierw próbowałem uzyskać, coś z obiadku Borowskich a potem jadłem swoje jedzonko i przy okazji trochę łobuzowałem.
idziemy po Panią
W końcu poszedłem z Panem na dłuższy spacerek. W zasadzie to poszliśmy na zwiedzanie Świętochłowic. Zrobiliśmy wielkie kółeczko odwiedzając centrum naszego miasta. Spacerek był wielką przyjemnością, ale bardzo męczącą, bo dawno nie zrobiliśmy tak wielu kilometrów. Odwiedziliśmy niedawno otwarte muzeum (chyba muzeum) powstałe na szybie kopalni Polska. Oczywiście było zamknięte, w sumie nie ma się co dziwić, bo było już dość późno. Potem przechodząc koło kościółka w oddali dostrzegłem koteczka. Nie było zabawy, tylko się poobserwowaliśmy. Po dłuższym dreptaniu dotarliśmy pod Muzeum Powstań Śląskich. To niestety było zamknięte, ale pewnie i tak by mnie nie wpuścili do środka. W każdym razie obwąchałem budynek i posprzeczałem się z przechodzącym psem. Tak ostatnio na niektóre psy reaguje po prostu szczekaniem. W końcu główną ulicą miasta przeszliśmy, tylko po to aby popodziwiać urokliwe budynki w blasku zachodzącego słońca. W końcu zmęczony wracałem do domku. to było bardzo dobrze spożytkowane kilkadziesiąt minut. to w ogóle był dobry spacerek, że o dniu nie wspomnę.
idziemy
o tam jest kotek!
pod KWK Polska
Muzeum Powstań Śląskich
W domku już szykowałem się do snu, jeszcze tylko na spółkę z Fuksją wyczyściliśmy miseczki po lodach. Zrelaksowani, zmęczeni i co najważniejsze najedzeni poszliśmy spać. Do ugryzienia!
ale pyszne lody!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz