Kto by pomyślał, że na kilka chwil przed świętami będę z Panem jechał sprzątać w autku i to zaraz po odwiezieniu Pani do pracy. No po prostu nikt a nikt, a jednak to się stało. I nie przeszkadzało nam, że w domku jeszcze jest dużoooooooo do sprzątania, ale tak bardzo dużo. Tak więc pojechaliśmy zająć się LaBunią aby oczyścić jej wnętrze.
Oczywiście zajechaliśmy niemal w deszczu. Po małych przebojach zaparkowaliśmy LaBunie w garażu i tylko troszeczkę wystawała, ale to nawet dobrze bo wygodniej się ją sprzątało. Nim jednak LaBunia przeszła proces sprzątania należało napali w piecu aby choć trochę ogrzać garaż.
no jest już ciepło więc sprzątaj!
Sprzątanie spokojnie szło do przodu, był tylko jeden problem, aby przejść z jeden strony autka na drugą trzeba było je okrążyć przeciskając się przez wąskie szczeliny między autkiem a drzwiami. Tak więc Pan przechodził przez autko a ja musiałem latać na około aby przejść z jednej strony na druga. Ech męcząca była ta zabawa, ale w końcu została przerwana przez przybycie opiekuna Franka. Takie spotkanie oznaczało tylko jedno - LaBunia będzie naprawiana. Nie myliłem się, bo po wylewnym powitaniu z moje strony nasza biedna LaBunia poszła w obroty.
Ja z Panem sprzątałem a tam z przodu działy się jakieś magiczne rzeczy jak wymienianie jak naprawianie i tym podobne. Po tych gusłach i szaleństwach LaBunia już nie kapała olejem i troszeczkę ciszej hałasowała, ale tylko troszeczkę. Autko nawet błyszczało w środku, zwłaszcza mój bagażnik. Mało tego pod matą i kocykiem znalazła się karimata. Przez to zrobiłem się tam naprawdę wygodnie i z miłą chęcią wskoczyłem do środka błocąc całe wnętrze.
już prawie czyste?
Gdy autko wyjechało z garażu to jeszcze trochę zabawiliśmy w Bojkowie, ale w końcu się zebraliśmy bo przecież domek też czeka na sprzątanie. Czasami sobie myślę, że to sprzątanie to jest jednak całkiem bez sensu, bo przecież ciągle się brudzi i to tak wszystko jak jakieś błędne niekończące się koło.
Do domku zawitaliśmy dość szybko, bo Pan trochę sprawdzał szybkość LaBuni no i muszę powiedzieć, że chyba za szybko nie jechał, bo ja nie czułem żadnej różnicy ze swojej perspektywy w bagażniku. W drzwiach przywitała nas Fuksja a ja niemal od razu zasnąłem w pierwszym lepszym miejscu na podłodze. Po pobudce doszedłem do wniosku, że chyba moja siostra ma na mnie za duży wpływ i to bardzo za duży.
czy ja skociałem?
W tym czasie Pan szykował się do sprzątania ostatnia stołowej części salonu. Ech była to długa i żmudna praca w międzyczasie w domku pojawiła się Pani. Razem z Fuksją kręciliśmy się między kuchnią gdzie Pani szykowała powolutku świąteczne jedzonko a Panem gdzie trwało żywe i czasami hałaśliwe sprzątanie. Chyba cztery razy kończyła się woda w parownicy a sprzątanie przeniosło się przez łazienkę i przedpokój do sypialni. Tam sprzątanie szło zdecydowanie szybciej, w zasadzie to pędziło jak ja do pysznych miseczek w domku Freda.
Fuksje zafascynowało syczenie parownicy
Wszystko skończyło się szybciutko a przynajmniej tak mi się wydawało, ale po ostatnim spacerku przed snem okazało się, że jest już późna noc. Ech nawet nie wiedziałem kiedy to wszystko tak szybko zleciało. Ogólnie dzionek doskonale wykorzystaliśmy i mimo, że szybko się skończył. Do ugryzienia!
ech jak to dzień się skończył!
Furiat w bagażniku??? Z taką osobowością przednie siedzenie to minimum! :0)
OdpowiedzUsuńNiestety ktoś musi nawigować, a ktoś musi kierować. Ja się nadaję tylko do wyglądania przez okno :)
Usuń