Leniwy dzień rozpoczął się od spaceru. W zasadzie nie padało, ale brakowało słońca i kilku dodatkowych stopni na termometrze. Dobrze, że chociaż aktualnie nie padało, choć po chodniku można wywnioskować, że chwilę wcześniej na pewno padało. Podczas spaceru po naszej okolicy spotkałem kilka piesków. Z jednymi się przywitałem nosek w nosek a z innymi tak trochę na odległość.
ojej tu był piesek
Jednak zimno nie pozwoliło mi się w pełni rozkoszować i wolnym acz stanowczym krokiem wróciliśmy do domku.
o pieski bliźniaki
Tam nie budziliśmy śpiącej Pani i przyszykowaliśmy śniadanko. Gdy tylko lodówka się otworzyła nagle magicznym sposobem przy niej pojawiła się Fuksja, która do tej pory spała razem z Panią. W końcu przyszła pora aby obudzić Panią i ze względu na lany poniedziałek, odbyło się to trochę nietypowo. Pan posikał Panią swoimi perfumami zwanymi śmierdziuchami. Pani od razu wstała niemal na równe nogi, z takim małym uśmieszkiem. O dziwo przy śniadaniu słońce nam świeciło aby chwilę później z chmur posypał się śnieg i tak w kółko.
Po śniadanku dzionek bardzo zwolnił. Zwierzątka, czyli Fuksja i ja ułożyliśmy się do spania. Ja na foteliku, swoim foteliku, bo na kanapie nie mogłem a Fuksja na swoim grzejnikowym legowisku. Fuksja oczywiści nigdy normalnie sobie nie pójdzie spać, bo najpierw musi się ze wszystkimi i wszystkim pobawić, ale w końcu padła.
zabawa z nowa zabawką
Fuksja śpi
wskakuję do siebie na fotel
Sen przerwało nam w zasadzie nie ciche odkurzanie a najzwyklejsze w świecie przygotowania do wyjścia. Chwilę później pożegnaliśmy się z Fuksją i w drogę. Szybciutko zapakowałem się do autka i pojechaliśmy. Droga była mi dziwnie znana, może to z powodu tego, że dość często ją pokonuję - jechaliśmy do Gliwic. Gdy już zbliżaliśmy się do celu to od razu przypominałem o sobie aby nie zapomnieli mnie zabrać z autka. Po zaparkowaniu i otwarciu bagażnika wystrzeliłem jak rakieta w kierunku domku Freda, bo przed nim staliśmy. Niestety poszła tylko Pani a ja z Panem udałem się na spacerek. Szybko załatwiłem swoje sprawki i pobiegłem po schodkach. Po otwarciu drzwi poleciałem do kuchni, do miseczek. Wszystko wyczyściłem i wtedy mogłem się witać, a było z kim, bo byli wszyscy, nawet opiekunowie Franka z Frankiem.
Znowu wszyscy zasiedli do stołu aby zjeść a cała paczka psów ułożyła się w swoich miejscach w okolicy stołu i zasnęła lub drzemała czujnie w oczekiwaniu na jakiś skrawek jedzenia. Na szczęście udało się podjeść, gdy przyszła pora na deser. Z chłodnego balkonu (taka tymczasowa lodówka) przyniesione zostały ciasta. Jedno z nich było wyjątkowo pyszne. Zwykły wafelek przełożony masą krówkową. Roboty niewiele a taki wspaniały smak, że można zwariować. Niestety bardzo szybko się skończył i trzeba było zrobić dokładkę. Oczywiście pilnowaliśmy tej dokładki na każdym etapie.
dokładka się szykuje
Gdy pojedliśmy wszyscy się zebraliśmy. Do domku wracaliśmy trochę okrężną droga, bo przez miasto - to chyba tak dla relaksu i dla zwiedzania. W końcu dotarliśmy i po małym spacerku wróciłem na swój fotelik. Do końca dnia było już bardzo spokojnie i powoli. Jedynie martwiłem się tym, że święta się już kończą i zacznie się znowu normalny tydzień! Do ugryzienia!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz