Sobotni poranek zaczął się bardzo szybko. Od razu wstałem razem z Pańciem i szybciutko zabraliśmy się za śniadanie a potem to nawet nie wiedziałem kiedy, ale raz dwa trzy znalazłem się w LaBuni. Wyglądając przez szybkę szybko zorientowałem się, że jedziemy do Gliwic. Ech niby fajnie, ale spodziewałem się, że ta wyprawa będzie lepsza będzie gdzieś dalej. Jednak zaskoczyło mnie to, że prawie nie zatrzymywaliśmy się i w biegu wskoczył do nas gospodarz z mieszkania z kafelkami. I pojechaliśmy dalej, oj pojechaliśmy. Szybko, bardzo szybko mknęliśmy autostradą i tak praktycznie większą część drogi. Nawet nie próbowałem wychylać się przez szybkę, bo pewnie by mi uszka urwało. Pozostawało mi tylko przytknąć nos do szyby. Nagle zatrzymaliśmy się na parkingu i o dziwo. Dookoła pełnio psiaków.
cześć wszystkim
Cała nasza paczka po przeglądzie, czy wszystko jest i wszystko jest pozamykane udała się za resztą piesków na przeciwną stronę drogi. Mimo tego, że była to dość ruchliwa jezdnia to przejście było banalne. Drogę zablokowały dwa człowieki w zielonych kubraczkach i z krótkofalówkami. Pełen profesjonalizm, jak nic. Powolutku zaznajamiałem się ze wszystkimi psiakami, które pojawiały się w moim otoczeniu. Kolumna powolutku ruszyła za przewodnikiem z wielką czarną flagą. My trzymaliśmy się raczej jej końca. W zasadzie to wszyscy nas wyprzedali. Piękne leśne tereny z których przebijały strzeliste skały. Tak wędrowaliśmy aż do pierwszego postoju. Tam od razu zaznajomiłem się z Riko i jego Pańcią. Ta mocno mnie tuliła i zachwycała się moimi uszami i łapkami i wszystkim moim w zasadzie. Z tego miejsca chciałem Ją pozdrowić.
tak szybko odpoczynek? I dobrze
cześć Riko
mizianie i tulanie
Gdy reszta grupy dotarła a raczej była już widoczna to ruszyliśmy dalej. Tym razem szliśmy niemal w czole pochodu, ale z czasem nasza pozycja bardzo, ale to bardzo się obniżała. I koniec końców w trakcie spacerku znowu dreptaliśmy w ogonie. Tak w trakcie dreptania zapoznawałem się z kolejnymi pieskami, choć prawdę powiedziawszy jakoś nie mogłem się oderwać od Riko.
no poczekaj Riko
ale tu pięknie
Po kilku kilometrów w lesie, wdrapując się i schodząc z górki. Czasem gęsty las przeistaczał się w piękne, ukwiecone zagajniki. Kolejne kroki stawały się coraz trudniejsze i gdyby nie mój nos to pewnie nigdy byśmy nigdzie nie dotarli, bo z oczu straciliśmy zarówno tych z przodu jak i ostatnich maruderów którzy szli gdzieś z nami. Na całe szczęście gdy wyszliśmy na polanę, to była ona cała wypełniona psiakami. Niemal jak okiem sięgnąć psiaki i ich właściciele. Naprawdę robiło to imponujące wrażenie. Całe szczęście, że na polanie był odpoczynek bo bardzo mi się przydał. Mogłem poleżeć, znowu być głaskany a przede wszystkim napić się wody, którą taszczył w plecaku Pańcio. Po wypoczynku i relaksie zabrałem się za poznawanie kolejnych piasków. Niektóre z nich robiły piorunujące wrażenie mordercy, ale już po sekundzie wąchania okazywały się być całkiem spokojnymi i przyjaznymi psiakami.
o jacie ale psiaków
relaksik
hej
nie patrz, ktoś robi nam zdjęcie
no już idę
piję, proszę nie przeszkadzać
miziajcie mnie
Gdy już wszyscy przyszli i dość mocno odpoczęli to ruszyliśmy dalej, oczywiście pod górkę. Pańcio czasami wyglądał na bardzo zmęczonego. Dreptaliśmy jednak dzielnie a ja nie chciałem narzucać tempa aby nie zemdlał ze zmęczenia. Spokojnie dreptałem za nimi. Jak możecie się domyślić prawie wszyscy nas wyprzedzali. Tak ani nie szliśmy szybko ani Pańcio zdjęć nie robił. Nie wiem na co on tam robił. W każdym razie ja też od czasu zwalniałem marsz a to siku miałem zrobić, a to coś powąchać a to zapoznać się z psiakiem idącym za mną. Przy okazji bardzo dokładnie podziwiałem otaczającą nas przyrodę. Było pięknie, a gdzieniegdzie między drzewami wyłaniały się wielkie skały o intrygujących kształtach.
spacerujemy
Wędrując trafiliśmy do małej wioski. Co prawa budynki nie były zbyt zabytkowe, ale była niezwykle urokliwa. Taka cicha i spokojna a wchodziliśmy do niej mijając spokojnie biegające na łące baranki. Tam też był krótki postój na polu. Nagle między całą nasza gromadą pojawił się konik, pracujący konik. Powoli dreptał ciągnąć wóz z drewnem. Widzą wszystkie psiaki był dość przestraszony, ale nie wiem czemu, przecież tu same ciche i spokojne psiaki były. No może hałaśliwymi owczarkami. Krótki odcinek marszu na wiosce był miłą odskocznią od zielonych lasów. Zaraz za domkami były piękne pola a tuż za nimi zagajnik w którym był kolejny odpoczynek. W którym po raz kolejny odpoczęliśmy. To był taki prawdziwy odpoczynek, bardzo długi odpoczynek. Sporo czasu tam spędziliśmy. Naprawdę mogłem odpocząć, odetchnąć i się napić. Byłem bardzo poważnie wymiziany i to przez kilka osób a na koniec nawet dostałem wspaniałą przekąskę od jednego z miłego Pańcia. Co prawda liczyłem na jedzoną przez niego bułeczkę, ale dobre i to.
ciągle przychodzą
chwila na picie
to jak tam drzemka?
o tak drzemka
czy tam jest jedzenie?
Gdy już wszyscy byli wypoczęci, zrelaksowani to mogliśmy iść dalej. Znowu pod górkę i pośród gęstych drzew. Pod łapkami strzelały nam suche liście. Kręcąc się trafiliśmy na polanę otoczoną skałami. Jedne z nich były bardzo wysokie. Tam był krótki postój i pozowanie do zdjęć. Potem to już czułem, że jesteśmy praktycznie w drodze do LaBuni.
grupówka
Nie myliłem się, cała droga była praktycznie z górki. Powolutku schodziliśmy na poziom drogi i parkingu na którym stała LaBunia. Minęliśmy niezliczoną ilość skał a przechodząc koło jeziorka od razu zabrałem się za picie. Co prawda nie chciało mi się za bardzo, ale przecież nie skorzystać z takiej okazji to marnotrawstwo. Potem przecięliśmy bardzo ruchliwą drogę. Było to bardzo bezpieczne, bo przejazd był czasowo blokowany przez organizatorów. Muszę Wam się przyznać, że byli to bardzo fascynujący ludzie. Po pierwsze nosili odblaskowe kamizelki, wszyscy mieli małe radyjka a niektórzy nosili wielkie flagi. W takim towarzystwie czułem się bardzo, ale to bardzo bezpiecznie. Wszystko było bardzo profesjonalnie przygotowanie i naprawę o nic nie trzeba się było martwić, no może oprócz tego, że ktoś na kogo mówię buła zapomniał zabrać przekąsek.No i w pięknych okolicznościach przyrody mijając postronnych turystów. W końcu dotarliśmy do LaBuni, tam chwilę posiedzieliśmy i odebraliśmy swój medal i w końcu pojechaliśmy do domku. LaBunia nas zawiozła do domku a mi poza wspaniałymi wspomnieniami i wspaniałymi nowo poznanymi ludźmi i psiakami pozostał medalik i zmęczenie, wielkie zmęczenie. Chciałem podziękować z tego miejsca W Górę Bulle. To było piętnaście kilometrów doskonałego spaceru. Fuksja w domu nie mogła uwierzyć w to co jej opowiadałem, a ja nie miałem zamiaru jej tego wszystkiego wyjaśniać bo byłem bardzo zmęczony.
trasa spacerku
medal :)
aż jej kopara opadła
jestem padnięty
Poniżej kilka naszych zdjęć pięknych psiaków:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz