Sobota to tradycyjny wypad na wybieg. Tym razem jednak nasza tradycja została bardzo urozmaicona. Pojechała z nami Pańcia. Pańcia jednak z nami na wybieg nie szła. Została po drodze na kocyku zanurzona w książkach. Pogoda sprzyjała takim czynnościom. Słoneczko i ciepełko to też dobra pogoda do biegania po wybiegu. Tak więc z wielką satysfakcją zobaczyłem, że za płotkiem śmigają psiaki. Prawie wszystkie już doskonale znałem i od razu się do nich przyłączyłem.
ale biegają
Oczywiście ich zabawy z patyczkiem wydawały mi się bardzo interesujące i ze swoją gracją i lekką nieśmiałością starałem się jakoś wkręcić w tą zabawę. Jednak po kilku minutach biegania marzyłem tylko o wodzie. Całe szczęście, że było jej dość sporo, bo prawie każdy przyniósł swoją. W trakcie szaleńczej zabawy musiałem obowiązkowo zając się mizianiem. Znaczy ludzie mnie miziali a ja im się po prostu poddawałem.
wcale się nie bawimy
no cześć
trochę picia
o tak miziajcie mnie
Potem to już tylko zabawy, które zdawały się nie mieć końca. Siłowanie się podgryzanie i skakanie. Bawiłem się głównie z futrzstą koleżanką. Po jakimś czasie dołączyła kolejna duża dziewczyna. Zmęczenie dawało o sobie bardzo znać a przede wszystkim było to ciepło. Pojawiały się na wybiegu mniejsze i większe pieski. Po prostu był dość spory ruch, ale nie narzekałem i biegałem i ganiałem aż prawie uszy mi odpadły. Jednak nie chciałem przerywać tego co dobre, ale Pańcio miał inne palny, Pańcio zabrał mnie z wybiegu. Pożegnaliśmy się cieplutko i ruszyliśmy przed siebie, ale iść daleko nie musieliśmy. Ledwo minęliśmy kilka drzewa a wyszliśmy na łąkę na której była wielka niespodzianka.
zapasy
jesteś większa, ale
ja z uszami mogę być większy
dynamiczny i zwinny, to ja
padam, ratunku
chwila na pogawędkę
uciekam
wiesz co, muszę już powoli iść
cześć chłopcy i dziewczęta - idę
Na łące okazało się, że jest tam malutkie spotkanie, malutki piknik jamniczków. Pańcio to wszystko wiedział i byliśmy na to przygotowani. Po dotarciu na miejsce, ze wszystkimi się przywitałem i od razu poczułem się jak w domku. Moje przebranie było doskonałe i absolutnie nikt się nie poznał. Wszyscy przywitali się ze mną i zaakceptowali nowego jamnika. Śląski klub jamników został zinfiltrowany. Miłe rozmowy człowieków krążyły wokół psiaków. Psiaki zajmowały się sobą. Czułem się wspaniale i Pańcio nawet mnie trochę puszczał, do czasu aż poleciałem jak wariat, trochę dalej. Wtedy już tylko chodziłem na smyczy a w zasadzie to nawet nie chciało mi się chodzić. Wszystko było dobrze, puki moje przebranie się nie popsuło. Lada moment wszystko miało się wydać, cała moja mistyfikacja poszła w diabły. Na szczęście nic wielkiego się nie stało. Coś mi się wydaje, że moje przebranie wcale nikogo nie zmyliło. Zupełnie nie wiem czemu, przecież było niemal idealne. Piknik trwał dalej, trwał w najlepsze. Jamniczki rozrabiały ja tylko wszystko obserwowałem i dawałem się głaskać i miziać dając w zamian swoje ciepło i swoją ślinę. I Wiecie co? Nikomu to nie przeszkadzało. Uwielbiam takie chwile.
moja przykrywka działa
urywa się
o tak głaskajcie mnie
jamnikowe szaleństa
były też i inne psiaczki
a to ja
prawie bliźniaki
mistrz pierwszego planu
duma
W końcu przyszedł czas aby się i z tym towarzystwem pożegnać. Dobra zabawa trwała w najlepsze ale my poszliśmy po Pańcię i do LaBuni i w końcu do domku. Zmęczony, ale szczęśliwy mogłem sobie bardzo długo odpoczywać.
to co do domku
Niedziela zaskoczyła nas swoim szybkim nadejściem tak bardzo, że zapomniałem wstać. Nawet Pańcio miał problem aby wyciągnąć mnie z legowiska. W końcu jednak szybko załatwiłem co musiałem i wróciłem do spania. Tylko Fuksja, która wstała skoro świt i czekała aż wszyscy wstaną dziwnie na mnie patrzyła. Ech ona siedząc na wysokości zawsze na mnie patrzy takim wzrokiem typu - dziwak jesteś!
Fuksja i jej obserwowanie
Moje odpoczywanie nie było jakieś wyjątkowo długie, bo na obiadek pojechaliśmy odwiedzić Freda, gdzie oczywiście opróżniłem miseczki, jego miseczki. Potem z człowiekami siedziałem przy stole licząc, że coś spadnie i dla mnie. Nie spadło, ale się nie przejmowałem, za bardzo bo wszyscy człowieki mnie miziali, a zresztą my powolutku się zbieraliśmy. Poszliśmy odwiedzić mieszkanko z kafelkami a potem do LaBuni i do Franka. Z Frankiem i wszystkimi jego człowiekami, tymi małymi i dużymi udaliśmy się na spacerek. Krążyliśmy tam po osiedlu a Franek pokazywał mi co i jak. Ja w trakcie spacerku a raczej zabaw, próbowałem się zaprzyjaźnić z najmniejszym człowiekiem. Jakoś tak była małomówny i raczej zwariowana. Mogłem robić co chcę, ale musiałem być bardzo ostrożny i bardzo delikatny. Bo możecie wierzyć lub nie, ale mogę powiedzieć, że cała głowa malutkiego człowieczka zmieściła by się w mojej paszczy. Franek tymczasem jakoś tak szedł obok i nie zajmował się nami. Może był myślami gdzie indziej, może był na kanapie. Ja tym czasem w drodze powrotnej ze spacerku zaprzyjaźniłem się z psiakiem, tak zwanym miejscowym. Jakoś tak biegał swobodnie i nie widziałem nigdzie jego człowieka. Zupełnie nie rozumie, czemu człowieki tak robią. Przecież takiemu psiakowi może się coś zrobić. Dobrze, że moje człowieki tak nie robią. W każdym razie po tym spacerku wróciliśmy do domku. Nasza niedziele się skończyła a ja chciałem tylko i wyłączne odpoczywać. Do ugryzienia!
Franek a tam co jest?
smaczny mały człowiek
a czemu mała sobie poszła?
hej, a gdzie twoje człowieki?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz