czwartek, 14 kwietnia 2016

Spacerowe zmiany

Poniedziałkowy świt, jest zawsze trudny, ale gdy na niebie nie ma słoneczka, to wstawanie jest co najmniej milion razy trudniejsze. O poranku po śniadanku pojechałem z Pańciem na malutkie zakupki a potem na spacer. Park Skałka wydawał się być idealnym na malutki spacerek. Jednak po jednym kółeczku miałem już serdecznie dość. Wiało, siąpiło wilgocią i na dodatek było zimno i pochmurno. Zdecydowałem, że jak najszybciej trzeba wracać do domku.
eeeeeeeee wracamy?
Siedząc w domku a właściwie to śpiąc postanowiłem zregenerować siły i trochę odpocząć. Odpoczywałem tak długo, że aż naszła mnie myśl by temu poniedziałkowi dać jeszcze jedną szanse. Popołudniu. W zasadzie to powiem, że czułem się jak jakiś odkrywca, albo przynajmniej gwiazda programu o przetrwaniu w dziczy, przynajmniej do czasu, gdy natrafiliśmy na przechadzającego się jakby nigdy nic człowieka. Ech i cały mój mit zdobywcy i odkrywcy legł w gruzach. No nic. Pańcio tak kierował naszą wyprawą, że powolutku wracaliśmy do domku.
no na polu fajnie jest

o zielona trawka

za mną

no dalej dasz radę się wdrapać

Droga powrotna była jednak bardzo długa a w zasadzie tak długa jak droga aby przyjść na te tereny. Ponieważ te miejsca już znałem, więc bardzo mi się nudziło i starałem sobie znaleźć jakieś ciekawe zajęcia. Kilka razy znalazłem fajny patyczek, ale przede wszystkim zaliczałem dosłownie każdą kałuże. Nie tylko się w niej taplałem, ale przede wszystkim uzupełniałem poziom płynów w zbiorniczku. Moja zabawa, zwłaszcza ta w kałużach nie podobała się Pańciowi. Taki brudasek jakim się szybko stałem w domku wywołał wielką masakrację i się nie myliłem. Podłoga była brudna w każdym miejscu w którym zdarzyło mi się przycupnąć. Do czasu aż nie położyłem się spać.
o tak kolejna kałuża zaliczona

patyczek

a może jeszcze wrócimy?

Wtorkowy poranek po spacerku z poprzedniego dnia był bardzo ciężki, ale muszę przyznać, że Pańcio bardzo mnie oszczędzał. Po pierwsze dał dłużej pospać, a po drugie spacerowałem tylko w najbliższej okolicy. Taki stan wypoczynku i spokoju trwał do obiadku kiedy to pomagałem szykować placki ziemniaczane. Moja pomoc nie była niezbędna, ale sam Pańcio powiedział, że była konieczna. No dobrze powiedział:  stoisz na samym środku, bez ciebie nic w tej kuchni się nie zrobi. Mi to ułożyło się w jedyną logiczną całość: gdyby nie ja to nic by się nie udało. Po obiadku poszliśmy sobie na spacerek, na Górę, ale tym razem tylko na tą górę i nigdzie więcej. Pokręciliśmy się po niej jak najbardziej się dało. Po drodze spotkałem kilka fajnych psiaczków i muszę powiedzieć, że pogoda mnie zaskoczyła, bo nawet na chwilkę pojawiło się słoneczko, takie ukryte między chmurkami, ale jednak. Robiło się cieplutko i spacerowanie było fajne i to pomimo zmęczenia. Pierwszy raz od dłuższego czasu postanowiliśmy nawet zejść do kilku z licznych dolinek o stromych zboczach. Oj działo się na tym spacerku dość wiele, nawet znalazłem czas na patyczki. Niestety tym razem Pańcio zabronił mi wchodzić do kałuż. No więc, czyściutki ale zmęczony wróciłem do domku i naprawdę padłem.
idziemy tylko na górę?

biegam z patyczkiem

w lesie

a co to za hałasy?

prawie mnie nie widać?

wdrapałem się

W zasadzie ledwo doczłapałem do pontoniku.  Nawet się nie zorientowałem jak zasnąłem i to z głową opartą o fotel Pańci. Naprawdę nie wiedziałem jak to się stało. Nawet Fuksja na mnie jakoś tak dziwacznie patrzyła. Z tego letargu wybudził mnie dopiero Pańcio, który próbował mnie wyciągnąć na spacer. Aby jednak to zrobić musiał się do mnie poprzytulać i pogłaskać. W końcu jednak się zdecydowałem i poszliśmy na szybkie siku.
śpię

ale on dziwne rzeczy robi

No i na horyzoncie pojawiła się środa. Przywitała nas promieniami słońca, co bardzo pozytywnie mnie zaskoczyło. Od samego rana czułem, że to będzie bardzo dobry dzionek. Po śniadanku i szybkim siku wróciłem jednak do domku aby jeszcze dospać, te zmęczenie z początkowych dni tygodnia. No i tak sobie powolutku już przebierałem nóżkami, bo chciałem iść na dworek. Nie rozumiałem jak to się dzieje, że człowieki marnują takie słoneczko. Po chwili już nic nie było marnowane, po chwili byliśmy już w LaBuni i jechaliśmy. Gdy tylko zaparkowaliśmy to od razu wiedziałem, że zaraz będziemy w Parku Śląskim. Szybciutko przebierałem łapkami aby zobaczyć, co dzieję się na wybiegu. Okazało się, że przebywa tam piękna acz bardzo nerwowa pięcioletnia husky. Chwilę później się z nią nawet za przyjaźniłem i pojawił się Wedel. Psiaki na długich nogach zabrały się za wspólną zabawę. Nie mogłem za nimi nadążyć choć bardzo się starałem i zawsze byłem bardzo z tyłu. Za to między długonogimi wyczuwało się małe napięcie, które nagle wybuchło. No i tak pożegnaliśmy się z husky a kilka minut później Pańcio namówił mnie na spacerek.
wyczuwam, że do drzewko

poczekajcie!

Chwilę później byłem na spacerku po Parku Śląskim. Najpierw Pańcio zabrał mnie na pobliską łączkę, a tam mogłem sobie wszystko obwąchać. Miałem taki spokój i luz, że aż nie bardzo wiedziałem co z tym wszystkim zrobić. Nigdzie się nie śpieszyliśmy i jakoś tak to przyjemnie się rozwijało. Na łące udało mi się troszkę poszaleć na pleckach. Stąd bardzo blisko było nad pierwsze baseny, które jednak okazały się być puste. Sprawdziłem to na każdym nawet najmniejszym kawałku każdego z basenów. Była to dla mnie wielka praca a to z powodu tego, że musiałem wdrapać się na wysoki próg.
no poczekaj wącham sobie

tarzam się

no tu nie ma wody

\Na szczęście szybko trafiliśmy na baseny wypełnione wodą. Całe szczęście, że tak się stało, bo ciepło i lekki zaduch dawał mi się mocno we znaki. Postanowiłem z niego zrobić doskonały użytek. Wytaplałem się w wodzie jak malutki szczeniaczek a przy okazji bardzo się napiłem. Oj się bardzo działo, a tuż po wyjściu trafiłem na miłego pieska, który miał bardzo miłego Pańcia. Ten bardzo pozytywnie odnosił się do mojego dostojnego głosu i w ogóle z mojego wyglądu. Po chwile do niego dołączyły się kolejne dwie osoby. Głaskali i komplementowali tak bardzo, że aż nie mogłem uwierzyć. W końcu jednak wszystkich pożegnaliśmy i poszliśmy przed siebie.

w wodzie najlepiej

ale trzeba się otrzepać

Spacerek po parku był bardzo fajny. Głównie maszerowaliśmy po leśnych częściach parku. Co chwilę trafialiśmy na jakieś jeziorko, gdzie mogłem uzupełnić płyny a przy okazji, Pańcio nakłaniał mnie na wchodzenie na różne głazy na których pozowałem jak rasowy model co najmniej światowej klasy. 
na kamieniu

W dalszym spacerku odsunęliśmy się od wody wszelakiej i zawędrowaliśmy na polanę rzeźb i innych dzieł sztuki, tam oczywiście zostałem zmuszony do wdrapania się i pojawił się problem, bo nie potrafiłem zejść. Dopiero po licznych namowach Pańcia i po tym jak pokazał mi którędy mam zejść, zdecydowałem się zniżyć na jego poziom. Weszliśmy w końcu całkowicie zalesiony obszar pełen śpiewających ptaków. Ścieżka bardzo się zwężała i ledwo moje uszy mieściły się między drzewami.  

no tu też wlazłem

a co to tam w oddali jest?

no dobra, a którędy tu się schodzi?

Miałem wrażenie, że Pańcio wie gdzie idziemy, choć mijane zapomniane budynki jakoś źle wróżyły naszej wyprawie. W końcu jednak trafiliśmy na cywilizacje, trafiliśmy nad jeziorko w pobliżu lądowiska.  Tam szybciutko uzupełniłem braki w płynach, które wypociłem maszerując tutaj. Zatankowałem też na zapas i dalej w drogę. W zasadzie to w drogę powrotną do domku, ale już poruszaliśmy się po ucywilizowanych obszarach. Chcieliśmy być szybciej. Po drodze widzieliśmy wiewiórkę walczącą z ptakami i charta. Ostatecznie jeszcze postanowiliśmy sprawdzić wybieg. I zrobiliśmy bardzo dobrze.

no to teraz możemy iść na koniec świata

Na wybiegu były wszystkie moje dziewczyny. Bassetki Figa i Gabi oraz Koko. Od razu zabraliśmy się za zabawę. Gabi trochę szczekała tak zupełnie bez powodu, ale na szczęście bawiła się z nami i jakoś tak nam czas upływał na "zjadaniu" Koko. Taki basseci atak był dla niej nie do pokonania. Nie dawaliśmy jej spokoju na tyle mocno, że zdecydowała się wyjść. Bardzo się zmęczyła i musiała z nami pożegnać wracając do domku. A szkoda, bo były przyjemne przytulaski i zabawy na leżąco. Na szczęście bassetki zostały i nasza zabawa trwała w najlepsze. Co prawda Gabi bawiła się tak lekko na uboczu, z dala. Było fajnie, do czasu aż nie pojawił się na wybiegu czarny szaleniec.
całuski

zmasowany atak

przytulaski

biedna ta Koko

z Figą

zabawy, bassecie zabawy

Ten demon próbował mnie dominować, ale się nie dałem i po kilku delikatnych sugestiach aby dał mi spokój wyraźnie powiedziałem co mi się nie podoba. Już tyko od czasu do czasu się do mnie przyczepiał, ale nie był już tak natrętny. Ja byłem już zmęczony i rozdrażniony, w końcu przedreptałem kilka kilometrów a wszystko to otworzyłem i zamknąłem wybiegiem. Oliwy do ognia dolał pojawiający się psiak. Piękny czekoladowy i długonogi psiak wszedł na wybieg tylko na kilka chwil. Bo czarny szaleniec do niego doskoczył i zdominował w wielkich piskach nowego. Po rozdzieleniu sam dodałem jeszcze swoje trzy grosze, co nie spodobało się mojemu Pańciowi i dostałem wielką burę.
no weź się odczep

nie napastuj mnie

to był ostatni raz!

nowy się wita, ale nie na długo


W końcu nasza bassecia rodzinka się zebrała z wybiegu zostawiając wariata na wybiegu. Trochę się odprowadziliśmy a cała droga do LaBuni trwała o wiele dłużej niż zwykle a to za sprawą Figi. Ta korzystając z każdej okazji kładła się i leżała. Nie wiem czy wypoczywała, czy tylko była kapryśna, ale było to dość mocno zabawne, aż do dziesiątego razu. Wtedy zaczęło robić się to już nudne. W każdym razie w końcu się pożegnaliśmy i dziewczyny poszły do domku a my LaBunią wróciliśmy do domku. Bardzo zmęczeni ale zadowoleni. Reszta dnia była leniuszkowaniem w promieniach słońca. Do ugryzienia

6 komentarzy:

  1. Super aktywny basecik z Ciebie Furiatku ;) brawa dla Twojego Pana ! ;) yoleck

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. a tam zaraz aktywny. Chciałbym chodzić więcej, ale Buła nie ma czasu i tyle!

      Usuń
  2. Widzę że macie kilku haszczych przyjaciół, fajnie mieć takich w okolicy. W sumie fajnie mieć jakichkolwiek psich przyjaciół :)
    Powiem Ci, że pierwszy raz widzę basseta w tak ciemnych kolorach, no chyba że to na zdjęciach tak wyszedł :)
    U mnie w mieście same takie wyblakłe...
    Zapraszam do siebie
    http://psiasfera.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. podobno, ciemne bassety są rzadkością. Nie jesteście pierwsi, którzy na to zwracają nam uwagę :) My w swoim mieście jesteśmy jedyni, na szczęście z miasta sąsiedniego poznaliśmy dwa :)

      Usuń
  3. Oj tak, gdy niebo jest ponure, najchętniej spałoby się cały dzień. Słońce od razu budzi do życia :).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dokładnie. Bez słońca to tylko uszami można się nakryć i spać

      Usuń