poniedziałek, 25 kwietnia 2016

Po sladach

Żeby nie było ja nie tylko piszę, ale także czytam trochę w internetach. Z wielką przyjemnością zaglądam na najróżniejsze strony internetowe. Gy natrafiliśmy na wpis Na wypad z psem to po prostu musieliśmy zobaczyć to miejsce. Takie piękne i zielone miejsce jest bardzo blisko nas a nic o nim nie wiedzieliśmy. Naprawdę, prawie całe swoje życie mieszkam niemal w sercu przemysłowego centrum Polski a tu wszędzie jakieś lasy, parki i jeziorka.  W każdym razie, rano pojechaliśmy na Halembę. Szybko zaparkowaliśmy i w te pędy w las.
ale pięknie, ale pachnie
Po kilku krokach przez las przed nami pojawiło się wielkie jeziorko - takie trochę jak od linijki i wyglądające jak linijka. Oj musiałem spróbować w nim wody i to nie raz i nie dwa. Pańcio nie mógł mi darować i musieliśmy obejść całe dookoła. W zasadzie to chyba przestanę cieszyć się z jeziorek, bo zawsze przy nich muszę chodzić. Choć z  drugiej strony zazwyczaj jest to bardzo przyjemne, ale tylko jak jest piękna pogoda. No i tak idąc ścieżką napotkałem kilku biegaczy i wesołych przechadzających się starszych Panów, bardzo mocno mną zainteresowanych. dopytywali się, kim jestem jak się nazywam i w ogóle. W każdym razie z drugiej strony jeziorka też musiałem sprawdzić jak smakuje woda. Przecież to mogła być zupełnie inna woda. No i teraz z pełnym zbiorniczkiem mogłem iść dalej. Lasem a raczej laskiem wędrowaliśmy i co chwilę mijaliśmy jakieś jeziorka. Każde starałem się sprawdzić. Jedno niemal na końcu naszej drogi okazało się, nie do przejścia bo po prostu ścieżka się urwała i musieliśmy zawrócić i zrobić dużo większe koło przez pobliskie pola. Nawet nie wiedziałem, ale Pańcio mi powiedział, że już jesteśmy w kolejnej mieścinie. Nie było tego złego, bo pobiegałem po polu i w końcu znaleźliśmy drogę na około jeziorka. Oj udało się. W zasadzie od tego momentu zaczął się nasz powrót do domku.
no piję przecież

okrążamy jeziorko

z tej strony jest jakaś inna 

czy to ta droga?

nie ma Furiata

Droga powrotna malownicza wąską ścieżką zaowocowała spotkaniami z niejednym psiakiem. Z każdym się przywitałem i to mimo, że niektóre były trochę niemiłe. Na szczęście nigdy się takim czymś nie przejmuję, w końcu w lesie jest tyle patyczków. Tak więc jak czworonożny kolega mnie olewa to po prostu znajduje sobie nowe zajęcie. Zwykle to właśnie są to patyczki. Z jednym takim wskoczyłem do LaBuni i wróciliśmy do domku.

cześć

ten patyczek biorę ze sobą

W domku nie było nic do roboty a nawet jakby coś było do robienia, to obserwując Fuksję nic by się nie chciało. Moja leniwa, kocia siostra wylegiwała się w słoneczku i szukała najwygodniejszej pozycji, bardzo, ale to bardzo dokładnie oddając się temu zajęciu.

w słoneczku


na pufie

Wieczorkiem udaliśmy się na spacerek. Taki po kolacyjny spacerek na Górę Hugona. Szkoda, że wyszliśmy tak późno, bo słoneczko zdążyło praktycznie się schować i szybko robiło się ciemno. Jednak mimo wszystko było fajnie. Spacerowaliśmy sobie w dźwiękach natury. Ptaszki śpiewały. Taki odprężający spacerek przed snem jest naprawdę fajną sprawą i naprawdę każdemu mogę polecić, zwłaszcza w wesoły i pogodny dzień.
idziemy do lasu

biegnę!!!

no dobra już spoko

Dobrze, że sobie w nocy wypocząłem, bo przecież sobota to obowiązkowa wizyta na Wybiegu dla psów w Parku Śląskim. Najpierw jednak pojechaliśmy na zakupy, ale potem to już od razu do Parku. Przez to wszystko byliśmy później i trochę się bałem, że już nikogo nie będzie, ale mieliśmy plan awaryjny w postaci spacerku. Na szczęście wybieg był pełen. No może nie do końca pełen, ale były tam moje dziewczyny, czyli Figa i Gabi oraz Koko - miedzy innymi. Zabaw i szaleństwo na całego. Tylko Figa i Gabi czasami się bardzo kłóciły. W zasadzie to Figa denerwowała się na Gabi, ze podgryzanie w tyłek. Gabi od razu kuliła się i podwijała ogon dając do zrozumienia, że to nie jej wina i ona w zasadzie nie wie o co chodzi.  Dobrze, że było sporo wody. Psiaki się pojawiały i odchodziły. Bassecie człowieki chodziły w kółko po wybiegu zbierając śmieciuszki i wyrzucając je do koszy a my się bawiliśmy, a wszystko to przy akompaniamencie "śpiewu" Gabi. Oficjalnie uznaję ją za najgłośniejsza babeczkę jaką znam. Na wybiegu spędziliśmy kilka dobrych godzin. W końcu człowieki dali do zrozumienia, że czas wracać. Całe szczęście, bo w LaBuni czekała na mnie kaszanka.
gdzie jest Koko?

łyk orzeźwienia 

z Koko

kłótnia dziewczyn

inwazja na Figę

gonitwy

zmęczyłem się już

zabawy

gonitwy

zmęczenie 

gdzie ta wpycha tą głowę

Figa widzę cię!

bassecie zabawy

pachnie jak pies a wygląda jak pluszak

Reszta dnia była bardzo przyjemna, bo bardzo leniwa. Kolejne spacerki były krótkie i szybkie, ale bardzo treściwe. W zasadzie to już mi się marzyło aby dzionek się powolutku kończył, bo zmęczenie wybiegowe dawało o sobie znać. Bardzo mocno dawało o sobie znać.
Bardzo ciężko mi się wstawało w niedzielę. Poranek był bardzo ciężki i tak naprawdę wstałem dopiero po 9.00. Zaraz po tym jak obudził się Pańcio. Naprawdę był to przymus i gdyby nie ciśnienie to bym nigdy nie wstawał. Potem spacerek, śniadanie i spanie. Obudziłem się popołudniu i to tylko dla tego, że zbieraliśmy się do Freda. Gdyby nie to, to nigdy bym nie wstał i spał dalej. W zasadzie nasz dzionek się trochę poukładał nie po mojej myśli. Bo chciałem spotkać się na spacerku z Gają, ale niestety - dzień nie chciał się tak poukładać aby się udało. U Freda jak to u niego najpierw wyczyściłem jego miski a potem tęsknym wzrokiem wpatrywałem się w talerze człowieków. I się udało zjadłem michę klusek z rosołem. Ech w końcu się porządnie najadłem. Siedzieliśmy tam trochę a ja sobie poleżałem co nieco. W końcu nagle nie przestałem być zmęczony po poprzednim dniu. Z pełnym brzuszkiem lepiej się odpoczywa.
będzie jeszcze coś do jedzenia?

Potem pojechaliśmy odwiedzić małego człowieka na wsi. Tam nawet nie chciało mi się wychodzić z autka i pospałem jak suseł. Zmienna pogoda była więc się cieszyłem, że miałem daszek nad głową. W każdym razie w końcu człowieki wróciły i pojechaliśmy do domku. W drodze jeszcze odwiedziliśmy miejsce, gdzie miała być Gaja. Niestety po szybkich oględzinach, wypiciu wody, pobieganiu okazało się, że już jej nie ma. Wielka szkoda. Czułem, że będziemy za późno, ale niestety. Nad jeziorkiem pusto nie było, ale też tłumów nie było. Pochodziłem to tu to tam. Wszystko było nowe, więc wąchałem ile się dało. Na pewno muszę tu jeszcze przyjechać aby więcej pochodzić. Szybciutko wróciliśmy do LaBuni, bo Pańcia tam przysypiała, a przecież głowa ją bardzo bolała. Lepiej takie chwile spędza się w domku i to mimo temu, że LaBunia jest super wygodna. Powrót do domku, był już bardzo spokojny i dostojny. Przed snem małe siusiu i długo wyczekiwany sen. Do ugryzienia!
mapka i rys historyczny Czechowic

tutaj też ich nie ma

eee to nie oni

i tutaj też

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz