poniedziałek, 15 lutego 2016

Spacer

Piątek, piąteczek, piątunio był dość nietypowym dniem i to nie z powodu jego piątkowości. Po prostu okazało się, że razem z Pańcią po porannym spacerku pojechaliśmy w drogę. Pojechaliśmy do Gliwic. LaBunia mimo hałasowania dawała sobie idealnie radę i dość sprawnie zawiozła nas na miejsce. Zaparkowaliśmy w strefie płatnego parkowania i ruszyliśmy. Pańcia w swoją stronę do jakiegoś tam lekarza czy coś a my z Pańciem w swoją. Przez centrum miasta do parku
a co to za kształty
Przechadzka główną ulicą miasta, zawsze jest fajna. Wpływają na to takie czynniki jak mijający mnie ludzie oraz olbrzymia ilość zapachów. Tego dnia było jeszcze fajniej bo słoneczko pięknie wypełniało cały mój świat. Mimo wczesnej godziny wszyscy spotykani ludzie byli uśmiechnięci. To pewnie zasługa słońca i tego piątku. Trochę na moście się zawiesiłem, znaczy się zafascynowałem kształtami i zapachami na nich. Dopiero Pańcio wyrwał mnie z tego letargu. Poszliśmy do Parku gdzie znalazłem chwilę na poleżenie na trawce i relaks. 

no jakieś takie interesujące to jest

Znalezienie odpowiedniego miejsca do leżenia wymaga trochę czasu. Co prawda mogłem położyć się byle gdzie, ale przecież na właściwy relaks trzeba się właściwie przygotować. Kręciłem się a Pańcio grzecznie za mną chodził. Gdy znalazłem właściwe miejsce to położyłem się i obgryzając patyczek obserwowałem pędzący świat. Słoneczko świeciło, ptaszki ćwierkały, więc czego chcieć więcej. Gdzieś w oddali mijali nas ludzie i psiaki. No po prostu żyć nie umierać. Niestety trzeba było się zbierać, bo Pańcia powolutku kończyła swoją wizytę. Ledwo ruszyliśmy a na naszej drodze pojawiły się psiaki jednak bardzo mnie zignorowały. Ech na szczęście szybko dotarliśmy do Pańci. 
może tutaj

z patyczkiem rozmyślam o świecie

czy ja mam rzymski nos?

o jacie tam są pieski

Z Pańcią nie wróciliśmy do autka, o nie. Poszliśmy na poszukiwania sklepu z nitkami i igłami. Tak może tego nie wiecie, ale Pańcia ostatnimi czasy bardzo fascynuje się szyciem. Ta wspaniała twórcza pasja powolutku pozwala jej na tworzenie różnych kocyków a nawet legowiska dla Fuksji. Za niedługo postaram się to pokazać troszkę. Pańcia się rozwija i wychodzi jej to coraz lepiej. Nie to co ten Pańcio - ten tyko z aparatem chodzi i robi zdjęcia, powiedzmy sobie - takie sobie. No może poza tymi na których jestem ja. W każdym razie okazało się, że pierwszego sklepu nie było a drugi był w małym centrum handlowym. Więc ja z Pańciem poczekałem a Pani zniknęła w drzwiach. Na szczęście cały sklep prawie był przeszklony więc wypatrywałem niczym sokół.
o idzie Pańcia!

Pańcia wróciła z zakupami. Kilka nici i jeszcze jakieś tam dziwaczne rzeczy. Niewiele tego było i wszystko mieściło się w ręce. Autko było blisko i pojechaliśmy. Odwiedziliśmy jeszcze małego człowieka. Nie siedzieliśmy jednak w domku. Poszliśmy na spacerek po łąkach. W zasadzie to było super. Pola, otwarta przestrzeń, dzika polna droga. Szkoda tylko, że popsuła się troszkę pogoda i słońce skąpiło nam swoich wdzięków. Ech no trudno jakoś to przeżyłem. Krążyłem wokół spacerowiczów ciągnąc za sobą Pańcia. Oj się działo. Wąchałem i piłem. Piłem i wąchałem. W końcu jednak wróciliśmy do autka i pojechaliśmy odwiedzić Freda. Gdzie Człowieki moje zjadły obiadek a ja zjadłem z miski Freda. Nawet trochę było mi go szkoda, że znowu zostawiłem go z pustym żołądkiem, no ale jak się nie je to się potem chodzi głodnym. No i w końcu po wielu godzinach w drodze wróciliśmy do domku aby odsapnąć i odpocząć.
Sobotni poranek to straszny ponury czas był. Oj było tak ponuro, że nie miałem ochoty otwierać oczu, nie mówiąc już o wychodzeniu. Okazało się, że pomimo deszczu i pomimo całkowitego zniechęcenia po śniadanku musiałem iść do centrum miasta. Miałem misje. Musieliśmy iść po leki do apteki, tak więc misja bardzo ważna - w końcu to dla Pańci. Deszcz raz kropił a raz padał. No po prostu cały byłem mokry i to z każdej strony. Dodatkowo do apteki jest całkowity zakaż wstępu dla psiaków. Tak więc musiałem zostać na zewnątrz. Na szczęście przez przeszkloną witrynę widziałem Pańcia cały czas. Wiedziałem, że nigdzie nie zniknął a i on miał mnie na oczku. Spokojnie poczekałem długi czas aż wyszedł z małą reklamówką w której było kilka pudełeczek. Wróciliśmy do domku
Pańcio widzę cię!

Przemoczony do suchej nitki w domku skoncentrowałem się na odpoczynku, spaniu i relaksowaniu. W końcu musiałem odetchnąć w ten straszny i ponury dzień, a przy okazji musiałem nabrać pozytywnej energii na zapowiadany niedzielny spacerek. W zasadzie to nie mogłem się tego doczekać. Cała niedziele bardzo mi się dłużyła, ale powolutku płynęła i w końcu się skończyła. Szybko poszedłem spać aby niedziela szybciutko się zaczęła.
no kiedy przyjdzie ta niedziela?

W niedzielę z rana pogoda była w miarę fajna. Spacerek poranny dość szybko zleciał bo udaliśmy się na małe zakupy do pobliskiego sklepu. W końcu człowieki potrzebują świeżego pieczywka. Tylko nie rozumie, czemu nie kupią sobie raz na jakiś czas wielkiej paczki chrupeczków. Przecież ja tak mam i jakoś bardzo nie narzekam. Tak to prawda, że od czasu do czasu mam ochotę na jakieś smaczki. No więc lepiej, że kupują sobie jedzenie na bieżąco, bo w przeciwnym wypadku nie miałbym możliwości na przekąski. W każdym razie spacerek poranny był na tyle wcześnie, że sklep był jeszcze zamknięty, więc pospacerowaliśmy trochę. Miałem możliwość przy okazji pooglądanie ptactwa domowego podczas porannego posiłku. Ech trochę im zazdrościłem, że jedzą, bo ja od 10 minut byłem o suchym pysku. Na szczęście otworzyli sklep i nie cierpiałem więcej. Chwilę poczekałem na Pańcia i wróciliśmy do domku, gdzie człowieki zjedli śniadanie. Ja przebierałem z nóżki na nóżkę nie mogąc się doczekać wyjazdu na ten zapowiadany spacer. W końcu przecież ten poranny spacerek nie był tym zapowiadanym spacerkiem.
czemu on jedzą a ja jestem głodny

Pańcio postanowił mi jeszcze zrobić kilka fotek z kwiatkiem. Nie wiem co mu do głowy strzeliło, ale nie specjalnie mi się to podobało. Miałem siedzieć na łóżeczku i trzymać kwiatka w paszczy. Niestety z tego pomysłu musieliśmy zrezygnować, bo kwiatki były wyjątkowo smaczne a w dodatku kuły w ząbki. Potem na szczęście miałem tylko leżeć i trzymać na sobie pod uszkiem. To dałem radę robić bez problemu. Ta sesja była chyba związana z jakimś niedzielnym świętem czy coś takiego. Fuksja oczywiście musiała się wtrącił i było o wiele dłużej to wszystko przez nią.
no weź bo mi się tu nudzi

eeeeeee smaczna

walentynka, boska walentynka

W końcu ruszyliśmy w drogę. LaBunia ruszyła z nami na pokładzie, a ja przez okienko wystawałem i wypatrywałem celu podróży. Oj jechaliśmy i jechaliśmy po drodze odwiedzając Bojków aby wymienić skrzeczące wycieraczki w autku. W wycieraczkowej ciszy szybciutko dojechaliśmy do celu naszej podróży. Zaparkowaliśmy na lotnisku, Gliwickim lotnistku. Było tam całkiem sporo psiaków a po chwili przybywało ich coraz więcej i więcej. Już wyjaśniam, był to I Gliwicki Walentynkowy Psi Spacer Wielorasowy, zorganizowany przez Na wypad z psem
ale psiaków

Szybciutko przeszliśmy się między uczestnikami. Dostaliśmy serduszko spacerowe od współorganizatorów (którym był salon piękności dla psów, ale nazwa całkowicie wypadła mi z głowy). Zapoznaliśmy od razu leciwego psiaka. Osiemnastoletnia psiaczek trząsł się jak galareta i wyglądała na przerażonego. W jego wieku to pewnie będę jeździł na wózku albo trzeba będzie mnie nosić a ten dziarsko spacerował pomimo, że dużo czasu spędził na rękach swojego człowieka. Szybko zapoznaliśmy się z miłą Panią organizatorką i jej psiakiem, albo z organizatorem i jej opiekunką. Po krótkiej rozmowie i obwąchiwaniu ruszyliśmy dalej się przejść miedzy psiakami. Po chwil pojawiła się Gaja, czyli nielubiąca mnie border collie. Na szczęście jej Pańcia mnie straszne lubi i muszę, przyznać że z wzajemnością.
cześć 

o witam, o tak miziaj mnie tutaj

wypatrujemy trasy

Po dłuższej chwili Spacer ruszył. Nasza kochana Pańcia została w aucie czytając książkę a my ruszyliśmy. Okazało się, że spacerek był na około lotniska. To nie jest jakieś gigantyczne i wielgachne lotnisko. Taka większa równa łąka z bardzo niską trawą. Cały orszak szedł zgodnie po chodniczku, a my dreptaliśmy daleko z tyłu. Znaczy trzymaliśmy się zdecydowanie w ogonku. Wszyscy po kolei nas wyprzedzali. No ale co zrobić jak ma się taki wielki nos za przewodnika. Powoli jednak wszystkich doganialiśmy idąc troszkę na skróty. Część psiarzy szła bardziej w centrum lotniska, bo szli bez smyczy. My grzecznie na smyczach dreptaliśmy powoli witałem się ze wszystkimi i powolutku Pańcio coraz bardziej mi ufał i dołączył najpierw smycz roboczą, co wydłużyło mój zasięg do około 4m. Z czasem biegałem już luzem ciągnąć za sobą tylko tą smycz. Ech cieszyłem się bo mogłem trochę pohasać i pozaczepiać. Pieski były najróżniejsze. Takie wielkie i puchate po mniejsze i szybsze a skończywszy na takich malutkich kruszynkach niewiele większych od naszej Fuksji.
idziemy

przywitanie z Husky

największy z psiaków

W trakcie szaleńczych biegów w końcu wróciłem na smycz i miałem okazje poznać wielkiego fana zwierząt czy miłego Pana o imieniu Krzysztof. Oczywiście przywitałem się z nim dając się głaskać i śliniąc Mu rękaw - cały rękaw. Trochę go za to przepraszam, bo pewnie jego drugi rękaw czuł się smutny. Następnym razem postaram się zdecydowanie bardziej.  Na całym spacerku poznałem wielu fajnych psiaków i jeszcze więcej fajnych i ciekawych człowieków. Wszyscy byli mną zachwyceni i wszyscy robili mi zdjęcia oraz głaskali. Przywitałem się chyba ze wszystkimi psiakami. Jedne mnie akceptował i się bawiły a inne nie były aż tak skore do zabawy. Nie raz musiałem odskakiwać ratując swoje życie. 
przywitanie

No dobra trochę przesadziłem z tym ratowaniem życia, po prostu nie wszystkie zwierzaki były tak otwarte jak ja. Po prostu dbały o swoją osobistą przestrzeń. Trochę sobie pobiegałem bez powodu, trochę nawet poleżałem. Trasa marsz powolutku się kończyła. Impreza powolutku dobiegała końca.
cześć malutki

nie uciekajcie

biegnę!

hej człowieki

no co musimy iść dlaje

no jestem

a ty się będziesz ze mną bawić?

o tak głaskajcie mnie!

o tak

no witam

cześć człoweku

e daleko jeszcze?

Ten psiak się trochę dystyngowany

nie uciekajcie

druga próba

Spacerek skończył się pod bramą wyjściową z lotniska. Tam wszyscy na chwilę się zatrzymywali. Toczyły się rozmowy i każdy z psiaków dostawał przekąski. Ja oczywiście przyłączyłem się do dużej reprezentacji border collie. Jakoś tak spróbowałem się wkręcić w to towarzystwo i nawet mi się udawało, ale Gaja stworzyła wokół siebie nieprzekraczalną dla mnie barierę. Oczywiście, gdy One jadły te smaczne przekąski to i ja chciałem dostać. Niestety nie wpasowałem się na tyle dobrze, by coś uszczknąć dla siebie. 

no cześć

a gdzie przekąska dla mnie?

o jacie tam jedzą!


Część uczestników się rozchodziła, część postanowiła wrócić na jeszcze jedną rundkę. Ja musiałem wracać do Pańci, bo to nie był koniec przygód na ten dzień. Pojechaliśmy odwiedzić Freda. Znowu pojechaliśmy jeść, ale wcześniej odwiedziliśmy jeszcze domek z kafelkami. Ta posiedzieliśmy chwilkę. Coś tam się napiłem i szybko przemieściliśmy się do Freda. U niego dopadłem do miseczki i trochę połobuzowałem. Ostatecznie spędziliśmy tam trochę czasu i nawet przyszli jeszcze jacyś człowieki. My na szczęście szybko się zebraliśmy zabierając ze sobą Wikę. Ta z nami wróciła do domku i już było wszystko jak należy i już wszystko było cudownie. Choć obecność Wiki w domku była trochę dziwna. No to ciekawe, co to będzie. Do ugryzienia

2 komentarze: