poniedziałek, 1 lutego 2016

O zachodzie jest ładnie

Piątek to tak w zasadzie już weekend, a że poranek był wyjątkowo słoneczny, to wybraliśmy się z Pańciem na wyprawę do Gliwic. Nie pytajcie mnie po co i na co ani tym bardziej dla czego. Ważne, że skoro świt pojechaliśmy. Zostawiliśmy LaBunie z dala od płatnych miejsc postojowych i ruszyliśmy do centrum. Mijaliśmy ładne i te trochę mniej ładne budynku. Rześkie powietrze i przyjemne słoneczko sprawiało, że aż chciało się chodzić. Wąchałem wszystko co trafiło pod mój nosek. Chodziłem jak wahadło przed Pańciem - z lewej na prawą i z prawej na lewą. Nie było chwil wytchnienia. 
a tutaj co to jest?
Tak byłem zawąchany, że nawet nie zwróciłem uwag, że weszliśmy do starszej części miasta. Jest tam trochę inna atmosfera niż w pozostałej części miasta. Nie jest to obszar muzealny, ale ma to coś w sobie. Nagle na środku ulicy, przed nami pojawił się malutki i wesolutki piesek - trochę szczekliwy, nawet chwilę się z nim pobawiłem. Choć pobawiłem, to trochę za duże słowo. Po prostu się przywitaliśmy i trochę obwąchiwaliśmy. Gdy tylko zaczął szczekać to odskoczyłem od niego i odpowiedziałem tym samym. Piesio trochę się speszył, słysząc mój głos. Ostatecznie pożegnaliśmy się merdając ogonkami. 


cześć

Z moich informacji wynikało, że mieliśmy udać się do czołgu, a raczej do pomnika czołgowego. Niestety zrezygnowaliśmy z tego pomysłu zaraz po minięciu rynku miejskiego. Pańcio postanowił odwiedzić Park. Aby tam dotrzeć trzeba było przejść przez mostek, mostek zakochanych. Przynajmniej wchodząc na niego miałem takie wrażenie bo wszędzie były kłódki z imionami par i jakimiś datami. Pańcio chyba też mnie kocha bo aż mnie przypiął. Na szczęście mnie nie zostawił, tylko cyknął kilka fotek i sobie dalej poszliśmy.
no dobrze, zdjęcia były, ale idziemy

Nim dotarliśmy do parku, który był oddalony o kilka set metrów to spotkaliśmy pieski. Fajnych wesołych piesków różnych ras. Jedne starsze inne młodsze. W sumie były chyba ze cztery. W końcu dotarliśmy do parku, gdzie podziwialiśmy nie tylko Palmiarnie i strzegące ją lwy, ale także a może przede wszystkim podziwialiśmy drzewa i latające wśród ich gałęzi ptaki. Przy okazji znalazłem pod Palmiarnią tajemniczy wykop, który postanowiłem sprawdzić każdą częścią swojego ciałka. Najpierw uszy, nosek a potem to już poszło po całości. Całe to badane nic a nic nie dało, bo tak jak dołek był tajemniczy tak pozostał tajemniczy. Ech no nic. Dość sporo czasu spędziliśmy w tym parku, ale wszystko co dobre musi się skończyć i ruszyliśmy dalej, przed siebie 
ale Palmianira

co w tym dole jest?

a tutaj co tak pachnie

pod drzewkiem

Okazało się że jednak powrót do autka to nie taka prosta rzecz. Jak się wraca to trzeba na około, zawsze i wszędzie. To jest podstawowa zasada wracana z Borowskim. Co chwile staliśmy a znaczy ja stawałem i podziwiałem jak te Gliwice się zmieniły. Tu się kończy budowanie od dawna straszącego budynku centrum handlowego a teren budowy Drogowej Trasy Średnicowej nie przypomina budowy. To jest najzwyklejszy park, na razie bez drzew, ale z ławkami i miejscem do wypoczynku. Ja się pytam gdzie ta droga budowana się podziała? 
gdzie ta droga?

A propos budowy. Zbliżyliśmy się pod dworzec kolejowy. Tam to dopiero budowa idzie pełną parą. Wszędzie robotnicy, sprzęt budowlany i płoty a między tym przemykali podróżni z walizkami i plecakami oraz my. Tak więc wdrapaliśmy się na peron przeskakując po cegiełkach, wylewkach i kładkach. Na peronach też budowa pełną parą. Musze jednak przyznać, że zmienia się to na lepsze i z pewnością jak skończą budowę to się tam pojawię aby to wszystko zobaczyć gotowe. 

poczekaj

no ładny ten dworzec.

W końcu jednak wróciliśmy do LaBuni. Oj byłem już bardzo zmęczony. Po drodze do domku odwiedziliśmy jeszcze mieszkanko z kafelkami. Nie byliśmy tam jednak długo i szczęśliwie wróciłem do domku, gdzie po prostu padłem jak długi spać. Dla mnie dzień się skończył
jedziemy?

Wypoczęty rozpocząłem sobotę od spacerku na łąkę, nie był to jednak tylko zwykły spacerek. Bo oprócz tego chodzenia od krzaczka do krzaczka mieliśmy misje. Jednak przed każdą misą trzeba się rozerwać więc pobiegałem sobie. Oczywiście uważałem na kleszcze, bo te małe dranie już grasują i czyhają na moją słodką skórę. Na szczęście wydaje mi się, że nie złapałem żadnego. Nic nie wyczuł człowiek podczas głaskania po. 
idziemy 

coś w tych trawach się czai 

i tutaj też

Po wyśmienitych zabawach na łąkach poszliśmy wykonać misję, poszliśmy do sklepu po składniki na śniadanko człowieków. Ja jak zawsze pilnowałem tyłów, znaczy się czekałem pod sklepem i miałem nadzieję, że Pańcio coś przyniesie pysznego. Oj bardzo się pomyliłem. Miał pyszności, ale tylko dla człekokształtnych. Ech trochę się obraziłem i poszliśmy do domku, poszliśmy spać. Znaczy ja chciałem spać, ale musiałem pilnować jak człowieki jedzą, a potem poszedłem spać.
masz coś dla mnie?

oj widzę, że nie - jestem zniesmaczony!

Do popołudnia był spokój ja spałem, a człowieki i kot coś tam robły. Zresztą nie zaprzątałem sobie tym głowy. Czułem, że na dworze jest ciepło i wiedziałem, że Pańcio coś zaplanował na popołudnie. Tak więc zbierałem siły i się nie myliłem. Oj nie myliłem się w ogóle. Po lekkim i dość wczesnym obiadku ruszyłem z Pańciem na spacerek. Nie byle jaki spacerek, ale bardzo długi spacerek. Udaliśmy się przez nasze łąki i Górę Hugona dalej, w kierunku południowym. Droga obfitowała w ciekawe zapachy, a każdy z nich sprawdzałem swoim własnym nosem. Pańcio się gdzieś spieszył a ja powolutku chciałem sprawdzić wszystko i chciałem chodzić swoimi ścieżkami, ale nie mogłem. Całe szczęście,że od czasu do czasu mogłem się czegoś napić. Na to mi Pańcio pozwolił kilka razy. Ja to wykorzystałem do taplania się w wodzie, ale tylko troszkę się taplałem, tak do kostek, no dobra do brzuszka. Szkoda, że nie wiedziałem czemu Borowski tak leci, tak się śpieszy.
no daj się wyskać

a co tu tak ładnie pachnie!

to chwilka przerwy

Gdy dotarliśmy na miejsce, to zrozumiałem, czemu Pańcio się tak śpieszył. Zza starych nasypów kolejowych wyłoniło się pole z cudownym widokiem na zachód słońca. W między czasie Pańcio doczepił mi smycz roboczą, przez co mogłem się od niego oddalić na około 4 metry, czyli jakieś 2,5 basseta. Dla mnie bomba, a na samym polu Borowski nawet puszczał mnie całkowicie abym sobie polatał, gdy on robił zdjęcia. Ja zamiast biegać i szaleć to zabrałem się za ciamkanie smyczy. Oj tyle ile się naciamkałem to aż zęby i szczęnka mnie bolała.
dawaj mi smycz!

no dawaj!

ciamkam smycz w blasku zachodzącego słońca

no co tak patrzysz na to słońce

Przerwałem moje ciamkane, ale spojrzeć na to co tak Pańcio obserwował i nie żałowałem. Widok był taki, że aż mi szczęka opadła. Pięknie się z nami słoneczko żegnało. Chwilę później miałem już nowe zajęcie, człowiek mój rzucił mi patyczek. Wszystko ładnie i pięknie na tym niebie się dzieje, ale patyczek, to rzecz niemal święta. Instynktownie więc za nim biegałem, latałem i w końcu go gryzłem. W między czasie oddałem go na chwilę Pańciowi i tak się kręciło. W końcu jednak słoneczko zniknęło za horyzontem a my ruszyliśmy w drogę powrotną. 


o jacie, ale ładnie

znalazłem ten patyczek co rzuciłeś

no nie widzę go!

znalazłem i chwilę pogryzę

biegnę po patyczek!

ciamkam patyczek, ale jako to już wracamy!

Trochę z przymusu, ale jednak ruszyłem się i podreptałem za Pańciem do domku. Po drodze się nie nudziłem bo znalazłem patyczek, taki malutki, ale jednak fajny patyczek. Niestety nie mogłem go zabrać ze sobą do domku z dwóch powodów. Nie chciało mi się nieść, a po drugie wracaliśmy dość szybko a niosąc ten patyczek po prostu się wlokłem.


walka z patyczkiem

W domku miałem nadzieję, że trochę odpocznę, ale w domku nie było normalnych warunków. Pańco zniknął gdzieś na chwilę i to dwa razy i przyniósł wielką ilość pudełek. Stało się jasne, to jest dzień kiedy choinka, kolorowe drzewko znika z naszego mieszkanka na prawie cały rok. To był też czas, kiedy mogłem razem z Pańcią, poleżeć na leżance. Fuksja do nas nie dołączyła, tylko pomagała Pańciowi w rozmontowywaniu choink. Interesowała się przede wszystkim lampkami i łańcuchami, ale pomagała za naszą dwójkę. Gdy pudła wypełniały się różnymi ozdobami i bombkami ja sobie najnormalniej w świecie drzemałem u Pańci na kolankach. Ech takie pomaganie i taką pomoc to ja rozumie. Trwało to do późnej nocy a kolekacja pudeł wylądowała w najmniejszym pokoju, oczekując na wyniesienie.
no jak to bez nosków nosków eskimosków

no już dobra układam się

spanie, znaczy się pomaganie

Niedzielny poranek był dla mnie wielkim zaskoczeniem. Nie mogłem uwierzyć w to co się stało. Nie mogłem uwierzyć, że na dworze, wszędzie, ale to wszędzie było biało. Było mi bardzo smutno, że słoneczko i piękna pogoda gdzieś zniknęły, ale z drugiej strony to super, że wrócił śnieg, choć było go na tyle mało, że nie było z niego żadnej pociechy. Ech, że ta pogoda musi być taka kapryśna. Na szczęście już po chwili słoneczko nieśmiało przebijało się przez chmurki. Ten poranny spacer i cały dzień nie wydawał się być tak do końca stracony.
o jacie a co tu takie drzewko

czemu na chodniku jest mniej śniegu?

a tu prawie nie ma!

chodźmy po tym gdzie nie ma śniegu!

Reszta niedzieli była bardzo leniwa. Gdzieś pojechaliśmy a ja posiedziałem sobie w autku czekając aż wrócą człowieki. Ech dzionek upłynął mi na spokoju i lenistwie. Takie niedziele to ja uwielbiam. Taka niedziela doskonale przygotowuje do nowego tygodnia. Do ugryzienia!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz