czwartek, 4 lutego 2016

Płonące niebo

Poniedziałek był dniem bardzo ponurym, ale chodzi tu tylko o pogodę. Moja pogoda ducha była nie zachwiana, zważywszy, że dzień toczył się swoim własnym spokojnym rytmem. W zasadzie to nic takie ciekawego się nie działo, nic godnego opisania. Po prostu nie chcę Was moi drodzy czytelnicy zanudzać. Najciekawszym wydarzeniem poniedziałku była wyprawa do Pańci w trakcie pracy. Musieliśmy donieść jej prowiant.
O ile bardzo kocham moją Pańcie to ja niczego nie robię bezinteresownie. No dobra, tak czy siak bym poszedł, ale nagroda zawsze jest mile widziana, zwłaszcza taka nagroda jedzeniowa. Po przywitaniu się z Pańcią dostałem suchą małą bułeczkę aby nie przeszkadzać, choć ja jestem pewien, że to chodziło o nagrodę, przecież ja nigdy nie przeszkadzam. Z wielka radością pałaszowałem bułeczkę. Początkowo troszkę nie dowierzałem temu co się stało, ale potem szybciutko bułeczka zniknęła w moim przepastnym brzuszku. Akurat całe spotkanie się skończyło, gdy ja skończyłem jeść. Pożegnaliśmy się z Pańcią i udaliśmy się szybciutko do domku. No i w zasadzie taki był cały poniedziałek. Spokój i nicnieróbstwao.
no a to dla mnie?

nie wierzę!

Wtorek był kontynuacją poniedziałku. Pogoda nie zachęcała do spacerowania, ale wszystko zmieniło się, gdy popołudniu poszliśmy po Pańcię. Oczywiści wyszliśmy wcześniej aby pospacerować. I to była doskonała decyzja. Co prawda długo nam zeszło spacerowanie, ale na szczęście w większości było z górki. Szliśmy też trochę okrężną drogą, bo sprawdziliśmy okoliczne pola i łąki. Idąc nie mogłem oderwać noska od zapaszków. Kręciłem się wokół Pańcia jak Księżyc wokół Ziemi. Z tym, że ja biegałem po znacznie mniejszej orbicie, choć Pańcio czasami przypomina taką naszą Ziemie. No, ale lepiej mu tego nie będę mówił, bo się obrazi czy coś.   
na polu

"Dzika natura" bardzo szybko ustąpiła miejsca  zurbanizowanym krajobrazom wypełnianym przez ulicę, bloki i kamienice.  Co prawda zawsze gdzieś tam był skrawek trawki jakieś drzewka, ale generalnie "beton" Na szczęście taki beton doskonale przenosi zapaszki, co w jakiś sposób odwróciło moją uwagę od krajobrazu. Tak byłem zajęty wąchaniem, że nawet nie zauważyłem mijanego pisiaka. Dobrze, że podszedł i się przywitał bo inaczej bym niegrzecznie go zignorował. Na powitaniu jednak się skończyło, bo ruszyliśmy w dalsza drogę, w dół stromego zbocza. No dobra nie było to zbocze i nie było takie strome, ale było z górki, więc prędkość była znaczna a wysiłek niewielki.
zapachy miasta

gałęzie

no cześć

przepraszam, że nie zauważyłem

Dreptaliśmy dalej i teren ze skośnego zmienił się w super płaski. Tam już dało się zobaczyć piękny spektakl jaki rozpoczynał się na niebie. Ja tymczasem wywąchałem psiaki bawiące się na łące nieopodal. Gdzieś między blokami i pobiegłem w ich stronę tak jak  one biegły w moją. O dziwo było to możliwe - nic nie ciągnęło mnie w tył. Nie było żadnego oporu, poleciałem co sił i spotkaliśmy się w połowie drogi. Najpierw pobiegałem za jednym z nich a on za mną, potem dołączyły jeszcze jeden. Chwilę nasz szalony taniec trwał w najlepsze. Przerwane wszystko zostało, przez Pańciów od tamtych psiaków. Zawołali je kilka razy i w końcu sobie pobiegły. Ja tymczasem znowu połączony zostałem z Pańciem za pomocom smyczy. O dziwo moja ucieczka w ogóle nie zdenerwowała Pańcia. Może on mnie tak specjalnie puścił.
o jej a co tam są za psiaki?

gonitwa

cześć

Dalsza część naszego spacerku była bardzo krótka, ledwo przeszliśmy przez ulicę i wchodziliśmy na łąkę koło Średniowiecznego Gródka (znaczy jego resztek). Tam na samym starcie pojawiły się dwa psiaki.  Niestety nie zrobiłem im zdjęcia, a były cudowne. Jeden z nich do czekoladowy Gończy Polski. Młodziutki i przypadł mi bardzo do gustu. Niestety nasze rozmowy zostały przerwane, bo tamta ekipa się śpieszyła a my Poszliśmy robić zdjęcia temu cudownemu zjawisku na niebie. Niebo zdawało się płonąć. Słońce dawało niezapomniany pokaz swoich artystycznych możliwości.  Chwilę to zjawisko obserwowałem, ale zdecydowanie bardziej do gustu przypadło mi ganianie za patyczkami, które rzucał mi Borowski. Robił to chyba tylko po to abym nie przeszkadzał mu w fotografowaniu. W zasadzie to dobrze się działo bo obaj byliśmy zadowoleni i mieliśmy chwilkę dla siebie. 
e robisz mi zdjęcie?

zorganizuj mi zajęcie

biegnę po patyczek

obryzam

czy coś mówiłeś?

o jacie a tam jest piesek

Moja wolność skończyła się gdy psiak się do nas zbliżył. Sprawiał wrażenie miłego i choć bardzo się szarpał na swojej smyczy i był w kagańcu to ja widziałem w nim super kompana do zabawy. Mój Pańcio i człowiek tamtego psiaka byli trochę innego zdania. Taki piękny owczarek niemiecki. On poszedł swoją drogą, my swoją, a po chwili dobiegł do nas piękny czarny Labrador.  Ten był tylko na chwilkę bo zaraz odleciał do swojego Pańcia, bardzo dużo miał do przebiegnięcia, ale zrobił to dość szybko. My tymczasem postanowiliśmy wrócić do Pańci. Kawałek był drogi przed nami a nie mogliśmy się ociągać. Skoro w jedną stronę było z górki, to w drugą musi być niestety pod górkę. Oj droga była męcząca, ale zdążyliśmy na czas.
hej!

Wtorek powolutku dobiegał końca, gdy wróciliśmy z Pańcią do domku. Trochę pospałem i do późna siedziałem z Borowskimi. No dobra oni siedzieli a ja spałem, budząc się gdy coś się ruszyło lub zmieniło. Przede wszystkim byłem i pilnowałem jak człowieki jedli, zwłaszcza próbowali jeść paluszki. Byłem przy nich i dzięki temu i dzięki moim maślanym oczom dostałem co nieco, a dokładnie dwa paluszki. W końcu jednak Fuksja przekonała mnie abym poszedł spać tak na stałe i nieprzerwanie. Z tym, że ja nie miałem co liczyć na kolanka Pańci.
ale zjadłbym paluszka

jem paluszka

ta to ma luksusy

Środa, poza porannymi obowiązkami to sama przyjemność. Rano przejechaliśmy dobry kawałek aby przespacerować się po nieznanych mi terenach i w końcu trafić na pola na których znajdują się bunkry. Teraz wchodziliśmy na ten teren z zupełnie innej strony. Ech ten mój Pańcio zawsze mnie zaskakuje. Nim zbliżyliśmy się do bunkrów to pobiegałem sobie całkiem swobodnie po polu. Oczywiście jak zawsze w takich przypadkach trzymałem się dość blisko Borowskiego. Chwilę później wdrapaliśmy się na dach jednego z bunkrów aby podziwiać panoramę okolicy z trochę wyższej perspektywy niż tej żabiej do której przywykłem, zresztą Pańciowi też się przydało, bo za wysoki nie jest.

człowieku, czemu jesteś tak daleko?

już biegnę do ciebie

nie spodziewałem się, że to tak wysoko

Szybko stamtąd zeszliśmy obawiając się takiej wysokości. Obeszliśmy bunkier z każdej strony, jednak się nie zagłębialiśmy do środka. I całe szczęście, bo nie miałem ochoty chodzić po ciemnych korytarza. Zrobiliśmy małe zdjęcie, że byłem i kierowaliśmy się w stronę drugiego nie stroniąc od zabawy. Głównie biegałem za patyczkiem i go gryzłem. Wielka to była przyjemność. Ostateczne w końcu minęliśmy i drugi bunkier. Przeszliśmy całe pole i po małej przeprawie przez rów i ogródki działkowe. Jak się okazało byliśmy niemal przy miejscu w którym zostawiliśmy autko. Tak więc mój Pańcio wcale taki ekstra nie jest. W końcu zrobiliśmy wielkie kółeczko. Trochę się na nim zawiodłem, ale jakoś mu to wybaczyłem, bo resztę dnia miałem bardzo spokojną. Ciepło pozdrawiam i do ugryzienia
morza nie ma, ale i tak jest fajnie

mam patyczek

wyrzuciłeś patyczek, a ten wrócił jak bumerang

obgryzam patyczek

idziemy dalej? ale ja biorę patyczek!

daleko jeszcze?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz