Okazało się, że Wiki została z nami na noc i mało tego pojechała z rana z nami i zostawiliśmy ja razem z Panią. My tymczasem pojechaliśmy do Chorzowa do Parku Śląskiego poszukać tego Wybiegu dla psów o którym trochę ostatnio słyszałem. Oj zaparkowaliśmy całkiem daleko, bo przy centrum handlowym. Do końca nie wiedzieliśmy gdzie ten wybieg jest. Popędziliśmy więc przed siebie dobrze znaną drogą. W końcu jednak musieliśmy zejść z dobrze znanych i utartych szlaków. Udaliśmy się w nieznane. To zaskakując, że tak blisko od dobrze utartych szlaków jest tak wiele niewiadomych. Wybieg dla psów bardzo szybko się znalazł.
na niebiesko to lokalizacja Wybiegu dla Psów
Miejsce może nie należy do najbardziej malowniczych, ale był ogrodzony z każdej strony. Drzewa i krzaczki zapewniały trochę cienia, który w tym dniu nie był w ogóle potrzebny, bo słoneczko o nas zapomniało. Pod łapkami miałem głównie ziemię, która w czasie mocniejszych deszczów zapewne zamienia się w błotko. W trakcie naszej wizyty na ziemi była faza przejściowa. Przy wejściu są dwie ławeczki a w ich pobliżu kilka dołków, zapewne wykopanych przez psiaki. Zapewne przez nie najładniejsza pogodą byliśmy całkowicie sami. Trochę pobiegałem za patyczkiem, trochę powąchałem i ostatecznie poszliśmy, wróciliśmy do autka. Na szczęście tym razem znaleźliśmy o wiele krótsza drogę do auta. I dobrze, bo byłem zmęczony a w zasadzie to zniechęcony.
to ten wybieg?
patyczki i błotko
o jacie bez smyczy a końca wybiegu nie widać
pędzę
mam patyczka
no i biegnę no i pędzę
no co? biegam sobie?
no i patyczek się zgubił
pędzę do ciebie
no rzucaj patyczka - no rzucaj!
Reszta dnia była całkiem normalna. Reszta dnia była całkowicie nudna i całkowicie zwyczajna. Porządki, gotowanie i inne takie. Największym zaskoczeniem było to, że popołudniu przyprowadziliśmy nie tylko Panią, ale także i Wiki. Coś naszły mnie podejrzenia, że Wika zamieszkała z nami tak na stałe. Bardzo się z tego powodu cieszyłem, bo im więcej człowieków, tym więcej ciepła i więcej przekąsek dla mnie. Taka sytuacja nawet przypadła do gustu Fuksji. Cieszyła się bo przecież będzie mogła spać w nowym miejscu. Na rozkładanej kanapie z Witką. To robiła już zeszłej nocy i nie miała zamiaru tego przerywać. Zresztą Fuksja to w trakcie nocy ciągle zmienia miejscówki, w przeciwieństwie do mnie, bo ja to jak już się położę to leżę i śpię aż do bladego świtu.
W poniedziałek przed snem Fuksja postanowiła trochę poszaleć na internecie. Postanowiła sprawdzić co tam o niej piszą w komputerach.
tak mało moich zdjęć na blogu - jestem oburzona!
Muszę Wam jeszcze zwrócić uwagę na coś bardzo ważnego. Od swoich przyjaciół z internetu, mieszkających w Ameryce dostałem wspaniały prezent. Oczywiście nie przyszło to pocztą. Dostaliśmy takie zdjęcie przez internet. Dostałem zdjęcie od swojej walentynki. Było ono już w święto zakochanych, ale przez swoją nieuwagę i gapiostwo przeoczyłem. Byłem bardzo ucieszony z tego zdjęcia. Dziękuję bardzo.
Dziękuję Michelle hooch and cricket
We wtorek od samego chodziłem za Wiktorią, która jak jakaś stuknięta budzi się przed wszystkimi. Kręcą się i trochę piszczałem. Tym samym spowodowałem, że Borowscy się obudzili. Nie byli jacyś super zadowoleni, no ale cóż począć. Zjedliśmy śniadanko i ruszyliśmy w ten smutny i szary dzień w drogę. Odwieźliśmy wszystkich i pojechaliśmy nad staw Zacisze. Zatrzymaliśmy się w centrum miasta i resztę drogi przebyliśmy na nóżkach. Nie było to jakoś daleko, ale pozwoliło na rozprostowanie kosteczek i zaczerpnięcie trochę "świeżego" powietrza. W powietrzu wyraźnie czuć było wilgoć i takie nieprzyjemne moczenie skóry na grzbiecie. Po dojściu nad jeziorko skorzystałem z okazji i napiłem się ile wlezie smacznej i chłodnej wody. Wiaterek smagał moje uszka i robiło mi się już dość zimno i nieprzyjemnie. Zastanawiałem się jak te biedne ptaszki wytrzymują cały dzień na wodzie, nie kładąc się do łóżeczka. Muszą mieć ciężkie życie i natura jakoś im to wynagrodziła dając im skrzydła aby mogły czuć się wolne i podziwiać świat z góry.
o jacie woda!
piję wodę
Załatwiając kilka spraw po drodze wróciliśmy do domku, gdzie szybciutko ogarnęliśmy obiadek i spanie. Nagle dużo przed czasem w drzwiach stanęła Wiki i to w momencie gdy my wychodziliśmy. Szybko jednak wróciliśmy bo trzeba było wyrzucić śmieci i trochę się wyczesać. Po powrocie do domku okazało się, że Wiki się źle czuje. Coś czuję, że chyba tak jak mój Pańcio ma uczulenie na pracę. Na szczęście u niej wygląda to jakby miało łagodniejszy przebieg. Starałem się aby wesprzeć ją duchowo i otoczyć opieką oraz ciepłem. Nawet Pańcio pozwolił mi wskoczyć na łóżko. Tak więc, trochę sobie poleżałem pod pretekstem ratowania życia.
no hej jak się czujesz?
ogrzeję się!
Tak sobie trochę poleżałem, ale w końcu musiałem zjeść i iść po Pańcię. Zostawiliśmy w ciszy i spokoju Wiki i pojechaliśmy. Liczyliśmy, że Fuksja będzie opiekować się obłożnie chorą albo przynajmniej nie przeszkadzała. My pojechaliśmy po Pańcie i chwilę na nią poczekaliśmy, bo robiła jakieś ważne rzeczy. Podejrzewam, że były one bardzo ważne. Spokojnie pokręciliśmy się wokół LaBuni z której leciała skoczna muzyczka. Tak więc przyjemnie się kręciło wokół autka. W końcu jednak dostaliśmy informację, że Pańcia wraca więc w te pędy wskoczyłem do autka. No dobra nie było to takie szybkie jakbym chciał, bo trzeba było mnie dość sporo namawiać, ale sam bez pomocy człowieka wskoczyłem!
mam wsiadać?
patrz jak wsiadam!
LaBunia zawiozła nas do centrum miasta, gdzie człowieki skoczyli do sklepu. Ja pilnowałem autka. W zasadzie nie chciałem wychodzić bo pogoda była dziwaczna i odechciewało się wszystkiego. W końcu wróciliśmy a Wiki wyglądała już na prawie zdrową. Chyba jej alergia na pracę ustępuję. Może mój Pańcio powinien leczyć się jak Ona? W każdym razie dzionek łagodnie się kończył i po nocnym szybkim siku ułożyłem się w legowisku w sypialni i zasnąłem.
Szara i ponura środa nas przywitała właśnie szarością i ponourościa. Całe szczęście od czasu do czasu nie padało więc dało się jakoś żyć. Pojechaliśmy naszą hałasująca LaBunią nad jeziorko do lasu. W zasadzie to spacer nie przyniósł mi żadnej radości. Od po prostu załatwiłem wszystkie sprawy jakie musi psiak załatwić. Na chwilkę dopadłem niejednego patyczka, ale nie cieszyło mnie to prawie wcale. Od takie mechaniczne to wszystko i z wytęsknieniem wypatrywałem LaBuni i powrotu do domku. Czekałem z wytęsknieniem aż położę się w ciepłym pontoniku.
eee ale ponuro
może bym się napił?
o kaczki?
chwila z patyczkiem
W domku położyłem się spać niema od razu. Pańcio na szczęście dał mi spokój i zajął się Fuksją, w końcu 17 lutego jest dniem kota. Fuksja drzemała na dekoderze i ta sesja fotograficzna nie wywołała u niej uśmiechów, ale zniosła ją z godnością osobistą. Na całe szczęście sesja nie byłą zbyt długa i Pańcio przerwał tuż przed wybuchem Fuksji. Spokojnie każde z nich wróciło do swoich wcześniejszych prac. Ona do spania a Pańcio do krzątania się bez celu po domku. Tak to przynajmniej wyglądało
czego m w oczy błyskasz
no daj spokój człowieku
Popołudniu piechotką udaliśmy się po dziewczyny. Dobrze, że było w miarę sucho i co najważniejsze śnieg nie padał. Choć z drugiej strony może było by weselej. Tak to nie wiadomo, czy można wybrać się na dalszy spacer nie obawiając się gwałtownych opadów deszczu. No niestety najgorsza jest taka nijakość. Dziewczyny spotkaliśmy po drodze i razem wróciliśmy. A w domku to była już wielka nuda. Wszyscy już czekali na weekend a przed nami miał być dopiero czwartek
no mokro nie jest
dzikie knieje obok ulicy
ale nudy!
Ostatnio Pańcio ma taki zwyczaj, że tuż przed snem wychodzi ze mną na chwilkę przed klatkę schodową na małe siku. Nigdy nie chce mi się wychodzić o tak późnej porze. Pańcio mus mnie praktycznie siłą wyciąga z pontoniku. Gdy już się przebudzę a nawet wrócę do domku i położę się w legowisku to jest wdzięczny za ten zwyczaj. Dzięki temu z wielką ulgą i bez ciśnienia mogę zasypiać.
ech noce wyjście
Czwartek rano postanowiliśmy dać jeszcze jedną szansę Wybiegowi dla Psów w Parku Śląskim. Trochę niepewnie tam jechałem, ale na szczęście zaparkowaliśmy bardzo blisko i nie trzeba było daleko chodzić. Miałem nadzieję, że nie spadnie deszcz, bo tak się chmurzyło, tak ponuro było, że mogło to nastąpić w każdej chwili. Na szczęście nie padało i dotarliśmy do celu. Znowu było pusto i smutno, na całe szczęście nie długo. Po chwili pojawił się psiak. Wspaniały i długo nogi rudzielec o imieniu na T, ale oczywiście zapomniałem całej reszty. Jakoś nie mam pamięci do imion. Ech a szkoda. Wielka zabawa zdawała się nie mieć końca. Zwykle to on mnie ganiał, ale czasami zdarzało się w druga stronę. Co chwila się wywracałem i co chwila leżałem na ziemi, bo ze mnie taka wielka ciapa. Biegaliśmy blisko swoich człowieków pozostawiając resztę wybiegu całkowicie niewykorzystaną. Niestety pomimo wielkich chęci nie dałem rady biegać szybciej niż ten długonogi rudzielec. Ech moje ograniczenia fizyczne nie są fajne. Cali brudni i umęczeni w końcu wylądowaliśmy na smyczach i pożegnawszy się rozeszliśmy się. Tak więc powiem szczerze, że wybieg ten ma sen wielki, ale prawdziwa zabawa zaczyna się gdy nie jest się tam samemu. Gdy jest tam inny pies to z wielką radością i wielką zabawą można biegać i szaleć.
no weź na mnie nie właź
nigdy mnie nie złapiesz
a jednak dogoniłeś mnie
rozmowa
a na ziemi lezę tak
rozmowa zeszła na mój poziom
no weź nie kop!
gonię cię!
będziesz robił kolejną dziurę?
Po powrocie do domku zastaliśmy Fuksję w stanie zadumy nad sensem życia. Siedziała na parapecie i wyglądając przez okno sprawiała wrażenie bardzo zamyślonej - wyglądała jak grecki filozof ze starych rzeź, brakowało jej tylko brody. Ja tymczasem wyczerpany po uzupełnieniu płynów położyłem się spać tam gdzie akurat stałem. Dobra nie położyłem się, padłem jak zastrzelony. No ale przecież kilkadziesiąt minut biegania potrafi wymęczyć nawet największego atletę. No nic zaspany dotrwałem jakoś do końca dnia. Do ugryzienia!
grecki filozof
troszkę się zmęczyłem
co mu się stało?
Fajne zdjęcia !
OdpowiedzUsuńMam prośbę, możesz dodać "obserwatorów" ? (układ -> dodaj gadżet -> więcej gadżetów -> obserwatorzy);)
Pozdrawiamy
http://bialykrukk.blogspot.com/