Coś tej naszej kochanej matce naturze się poprzestawiało. No po prostu jakieś szaleństwo ma w głowie, bo piątek był kolejnym słonecznym dniem. Od razu po wszystkich ważnych sprawach poszliśmy na spacerek po łąkach i lasach w naszych najbliższych okolicach. Nim jeszcze porządnie wyszliśmy, to na łące obok nas - w odległości maksymalnie nastu metrów stał piękny bażant. Patrzyliśmy na siebie bardzo wymownie i żadne z nas nie chciało przeszkadzać temu drugiemu. Na pożegnanie sobie kiwnęliśmy i z Pańciem poszliśmy dalej.
ale to było fajne ptaszydło
Spacerowaliśmy sobie z Pańciem. On jak zwykle robił jakieś tam zdjęcia a ja chodziłem i wąchałem świat. Najbardziej lubię odbierać świat swoim noskiem. Ten jest bardzo czuły i daje mi pełen obraz otaczającego mnie świata. To właśnie dzięki niemu znajduje smaczne jedzonko i poznaje nowe pieski. Spacerek po okolicy był dość szybki, ale bardzo przyjemny. Musieliśmy jednak wracać do domku, bo jak się okazało tam czekają na nas jakieś paczki i inne zakupy.
to co wracamy?
W końcu przyszła wielka paczka i od razu wiedziałem, że to moja karma. Całe szczęście, że paczka z zooplus w końcu przyszła. Od kilku dni jadłem pyszne jedzonko złożone z marchewki, kaszy i mięska, ale jednak tęskniłem za swoimi chrupkami. Oprócz tego przyszedł żwirek dla Fuksji. Ona od razu wiedziała, że w tym kartonie jest coś dla niej. To nie były jedyne niespodzianki tego dnia. Oprócz tego przyszły niespodzianki z nasze zoo. Dwie paczuszki przysmaczków. Z opisu wynika, że to jakieś cudne pełne mięska przekąski. Na sam ich widok ślinka mi cieknie. Już się nie mogę doczekać, aż wylądują w mojej paszczy, najlepiej wszystkie i od razu. Przy okazji bardzo chciałem podziękować, za ciepły list. To nie był jednak koniec zwierzęcych prezentów. Pańcio w sklepie kupił mi smycz. Tak po kryjomu i nawet nie wiedziałem kiedy. W każdym razie jest to smycz automatyczna o długości aż ośmiu metrów. Do tego był pojemnik na woreczki na kupę. Wszystko to w jedynym słusznym kolorze - wszystko to fioletowe! Buła mi mówił, że zakupił ją w promocji w naszym pobliskim sklepie - w Lidlu. Wkrótce na blogu pojawi się jej recenzja.
paczuszka z jedzeniem
przysmaczki z listem
piękna prawda?
No i z takim zapasem świeżych gadżetów i jedzenia mogłem spokojnie położyć się spać na przedpołudniową drzemkę. Bardzo dobrze mi się spało i wstałem w sam raz na obiadek. Zjadłem i po chwili wypoczynku udaliśmy się na spacerek po Pańcię. Tak trochę na około szliśmy, ale w zasadzie to dobrze, bo w takich okolicznościach przyrody to spaceruje się z wielką przyjemnością. Dni są coraz dłuższe i te popołudniowe spacerki, które jeszcze nie tak dawno odbywały się w pełnych ciemnościach teraz mogą odbywać się niemal w pełnym słońcu a z dnia na dzień jest co raz lepiej. W każdym razie kolejny raz odwiedziliśmy te same łąki i lasy co o poranku, ale oczywiście z trochę innej strony. Raz świeciło a raz chowało się za chmurkami. Te nasze okolice są ciekawe. W zasadzie to fajnie, że mieszkamy tu gdzie mieszkamy i mamy pod nosem takie miejsca. W końcu udało nam się dotrzeć do Pańci, odprowadzić ją bezpiecznie do domku. Ten pełen atrakcji dzień i pierwszy dzień weekendu powolutku dobiegał końca. Jeszcze tam jakieś nocne wariowanie i w końcu dzień się skończył. Czekałem już z niecierpliwością na sobotę.
idziemy tam?
no chodź śpieszymy się
czuję, że jesteśmy na właściwej drodze
Sobotę rozpoczęliśmy od bardzo szybkiego spaceru. Potem człowieki zjedli śniadanko i lekko ogarnąć mieszkanko. Potem stało się to na co czekałem cały tydzień. Wsiedliśmy w LaBunie i pojechaliśmy na Osiedle Tysiąclecia. Tak jechaliśmy na wybieg dla psów. Przebierałem łapkami w miejscu bo nie mogłem się doczekać, aż w końcu autko zaparkuje. Gdy to w końcu nastąpiło, to auto opuszczałem w trybie pilnym, niemal jakby mnie ktoś wystrzelił z procy. To był dzień, kiedy pierwszy raz wykorzystałem swoja nową smycz i to w dodatku do szelek. Osiem metrów to prawdziwa wolność. W każdym razie szybciutko przebierałem nóżkami aby jak najszybciej dotrzeć do Wybiegu.
no chodź już!
Tam chwilkę pochodziłem całkiem sam, ale zaraz pojawiła się Figa i jej Pańcia. Od razu zabraliśmy się za zabawę. Pierwsze co to sprawdziliśmy zawartość miski Co prawda Figa kręciła się po okolicy chyba potrzebowała chwili samotności - jeśli wiecie o co mi chodzi, ale ja przecież nie rozumiałem tych dyskretnych sygnałów i nie dawałem jej spokoju. No tak się jakoś nam szalało, ale w tym wszystkim znalazłem chwilę czasu aby dać się pogłaskać i dać się miziać, przez opiekunkę Figi.
w misce jest woda
Figa!!!!!
o tak miziaj mnie!
Zabawy z Figą trwały w najlepsze. Czasami sobie odpoczywaliśmy na dłuższą chwilę, czasami ganialiśmy jak wariaci. Nasza zabawa na co jakiś czas była przerywana pojawieniem się kolejnego pieska. Najpierw pojawił się Uzi a potem to już poleciało. Przyszła Koko oraz wiele innych psiaków. Zabawom nie było końca. Figa i ja głównie zajmowała się szaloną zabawą z Koko. No i tak sobie leciał czas. Pańcio się kręcił i rozmawiał z innymi człowiekami. Nie mam pojęcia ile czasu to wszystko trwało, ale na pewno nie mało, bo ruch słońca na niebie był bardzo wyraźny. Nawet Figa już musiała pożegnać, bo wracała do domku. Na szczęście była jeszcze Majka i Koko. Gdy cały świat biegał gdzieś dookoła to ja z Koko bawiłem się najwspanialej na świecie. Oboje mieliśmy ochotę na takie same zabawy. Wylegiwanie się i kłapanie dziobem było czymś świetnym. Mogli byśmy się tak bawić godzinami. Na wybiegu zrobiło się dość gęsto, pojawił się nawet Merkury, czyli zboczuszek. Nie dawał mi spokoju na szczęście Figa dobrze dawała sobie radę z odganianiem go. Zresztą zobaczcie zdjęcia, one powiedzą Wam zdecydowanie więcej.
no Figa bawisz się?
Figa w trakcie głaskania
chyba ktoś idzie
Uzi wpadł po wodę
Ja i Koko
Trójka w zabawie
takie zabawy to uwielbiam
no weź się baw ze mną
Figa się relaksuje
Merkury
Figa goni Merkurego
Uzi
zabawa z Koko
Tak to my
Majka, Koko i ja
Na wybiegu pojawił się pies w typie Husky. Nie wiem dokładnie jaki, ale Wiecie dobrze, że za nimi nie przepadam. Początkowo dość niepewnie się przywitaliśmy i nawet chwile pobawiliśmy, ale ostatecznie zaczął mnie on trochę denerwować i na niego szczekałem a on - nie uwierzycie, wycofywał się. Ech to był jedyny psiak, który się mnie bał i słuchał jakiego w swojej karierze spotkałem. No nic w końcu przyszedł czas powrotu do domku. Ze wszystkimi się pożegnałem i szybciutko do domku i szybciutko spać.
teeeeee słuchaj koleżko!
Popołudniu pojechaliśmy do Freda, była tam cała zgraja wesołych ludzi a ja oczywiście pierwsze co zrobiłem to wyczyściłem miski Freda. Po tym znowu wróciło zmęczenie i położyłem się przy Pańciu pod stołem. Nie spałem tylko czekałem aż ktoś coś zrzuci. Miałem sporo konkurencji pod stołem ,bo i Freda i Franka. Ech na szczęście Pańcio o mnie dbał. Nawet nie zauważyłem kiedy ten czas szybko zleciał i wróciliśmy do domku, do Fuksji i spać.
Niedziela to dzień z trochę popsutą pogodą. Niestety słońce się chyba obraziło. My w każdym razie za bardzo nie mieliśmy czasu się tym przejmować. Bo na 11.45 byliśmy umówieni dwa miasta od nas na pobranie mojej cennej basseciej krwi. A o 12 mieliśmy być na wybiegu bo było spotkanie. Wiedzieliśmy, że na to drugie się spóźnimy ale od nas zależało jak bardzo. Tak więc szybko się sprężaliśmy. Po śniadanku szybko ruszyliśmy. Klinikę znaleźliśmy bardzo sprawnie dzięki nawigacji oczywiście. W klinice od razu nas powitali. W środku było kolorowo, bardzo kolorowo, co bardzo poprawiło mi humor. Trochę nam się zeszło czekanie i wyszedł poprzedni pacjent oddający krew. Przywitałem się i już myślałem, że będę wchodził - jednak bardzo się pomyliłem. Jeszcze musiałem czekać a w tym czasie stała się rzecz straszna. Z jednego z gabinetów wyszło dwóch smutnych Panów i Pani weterynarz. Asystowali oni wielkiemu rottweiler, który z wielkim trudem się poruszał, w zasadzie to czołgał się po podłodze. Panowie go mocno dopingowali i zachęcali do kolejnych małych "kroczków". Piesio przemieszczał się do innego gabinetu. Naszej trójce zrobiło się bardzo smutno i powiem szczerze, że cały pozytywny nastrój i ta wspaniała energia tego miejsca odeszła w niepamięć.
o jej widzieliście to?
długo jeszcze będziemy czekać?
W końcu poproszono nas do innej poczekalni, takiej bliżej naszego gabinetu. Tam od razu na stole wyczułem przekąski. Zresztą ten stół, też wyglądał co najmniej interesująco. Podczas wąchania nie raz uderzyłem swoim czółkiem o wystające kółka. Ech taki "niebasseci" był ten stół. W każdym razie już po chwili otworzyły się drzwi do gabinetu i zobaczyłem tam tych samych "krwiopijców" co ostatnio. Panowie mnie poznali a ja ich. Pańcio szybko umieścił mnie na stole operacyjnym, oczywiście odwrotnie. Ja trochę niepewnie obróciłem się z pomocą wszystkich człowieków. Trochę bardzo się denerwowałem, więc na uspokojenie dostałem kaganiec i Pańcio mocno mnie przytulił i ze mną rozmawiał. Krew zleciała wyjątkowo szybko i już po chwili stałem na nogach na ziemi i otrzepywałem się z całych złych emocji. Przed wyjściem jednak musiałem się ubrać. Założyłem szelki i z chustą wyszedłem. Oj bardzo byłem z siebie zadowolony. Pozowałem do zdjęć i z przekąską w pyszczku wskoczyłem do autka. Przecież jechałem na spotkanie na wybiegu.
dziwny stół
otrzepuję się ze złych emocji
Nim tam dotarliśmy to jeszcze musieliśmy pojechać na zakupy i odwieźć Panią do domku, bo ona chciała odpocząć i coś poszyć. Więc w zasadzie na V Wiosenne spotkanie na wybiegu dla psów byliśmy dopiero grubo po 13. Poganiałem Pańcia jak abyśmy szybciej i szybciej szli. Gdy byliśmy przy płocie, to od razu przywitały mnie pieski i głosy: to Furiat, cześć Furiat! Ech ucieszyłem się bardzo i jeszcze szybciej wbiegłem wdarłem się przez Furtkę. Od razu mnie uderzyła mnie ilość psiaków (oczywiście pozytywnie), ale od razu zauważyłem, że nie ma Figi. Okazało się, że ona już poszła do domku - ech wiedziałem, że wiele stracę przez swoje spóźnialstwo. No nic ruszyłem w bój, ruszyłem do zabawy
szły tędy pieski
ruszam do zabawy
Na szczęście były inne pieski. Była poznana w dniu wcześniejszym szybka i zwinna oraz hałaśliwa Gabrysia, mój sąsiad Foxik oraz wesoła Pańcia z młodą wilczórką Azą i małym i wycofanym Shih tzu. Było też bardzo dużo innych piesków, z którymi biegałem i szalałem. Jednak powiem szczerze, że dość szybko się wycofałem z całej zabawy bo byłem jakiś zmęczony i trochę smutny, że nie ma mojej ukochanej. Na szczęście taka chwila zwątpienia nie była za długa a do powrotu do zabawy zmotywowały mnie rozdawane przekąski. Przekąski rozdawała Pańcia Azy. Z resztą od wielu ludzi dostaem wiele pozytywnych emocji i głaskania.
cześć łobuzy
wołałeś mnie?
z Azą
tu dają przekąski
Gabi z tyłu się czai
czułości
zabawy
biegają psiaki
zabawy
jak to mnie nie wołałeś, ale ja już biegnę do ciebie
Escada Splendoria Vratislavia na pierwszym planie a za nią Kaja
ja
czułości
W trakcie zabaw pojawiały się nowe pieskie inne uciekały do domu. Wśród nowych pojawiło się bardzo dużo psów w typie husky. Ech na szczęście z tymi jakoś byłem w stanie się dogadać i dobrze bawić. Czasami we mnie gromadziły się jakieś negatywne emocje i musiałem je wyładować zaczepiając Pańcia lub kogoś innego. Zwłaszcza upodobałem sobie skórzaną kurtkę jednego z człowieków - z tego miejsca chciałem go serdecznie przeprosić za swoje zachowanie.
masz jeszcze jakieś przekąski
zaprzęg jakiś robią czy coś?
bawimy się?
halo bawimy się?
Z czasem sfora zaczęła się kurczyć a gdy pozostało już tylko kilka psiaków to w ruch poszły piłeczki. Aza dominowała w ich zbieraniu. Zawsze była pierwsza po nie i zawsze wszystkim zabierała. Ja oczywiście nie miałem szans dogonić piłeczki, ale za to ostro starałem się Azie przeszkadzać - czasami się irytowała na mnie! Gdy dostałem piłeczkę do pyszczka, to wolałem ją oddać bo podobało mi się jak Aza za nią biegała.
pędzę za Azą
mam piłeczkę
poczekajcie na mnie!
nie ma przejścia
biegnie Aza
Ostatecznie o 15.00 zebraliśmy się do domku, po drodze odprowadziliśmy Azę i jej siostrę pod przystanek. Wsiedliśmy w LaBunie i do domku. Padłem jak zastrzelony i spałem długie godziny. Z tego miejsca chciałbym podziękować organizatorom spotkania Ajriszzona. Oby więcej takich. To był naprawdę wspaniały i męczący weekend. Do ugryzienia
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz