W Sobotę Pańcia czuła się o wiele lepiej niż w ostatnich dniach. To znaczyło, że nie wyciągnie kopytków na stałe i będzie mogła się jeszcze nami, znaczy mną i Fuksją nacieszyć. Przedpołudnie zleciało nam na spokojnym, bardzo spokojnym sprzątaniu. Świat przyśpieszył, gdy poszliśmy z Pańciem na spacer, zostawiając dziewczyny w domku. Przy czym przyśpieszył to złe słowo, po prostu świat mnie zmęczył.
aż się muszę otrzepać!
Był to wyjątkowo miejski spacerek. Między budynkami naszego miasta i sąsiedniego Chorzowa. Tylko sobie nie wyobrażajcie, że przebyłem jakieś wielkie odległości. Po prostu koniec moich Świętochłowic a zarazem początek Chorzowa jest nie więcej jak dwa kilometry od mojego domku. w każdym razie, spacerek był bardzo męczący. Starałem się obwąchać jak najwięcej się dało i przyznam się, że trochę oznaczyłem. Wiele ciekawych miejsc zobaczyłem. W zasadzie to niektóre z nich były przerażające i aż strach było by tam się zagłębiać. Puste i obskurne kamienice straszyły, a zaraz obok nich stały piękne, odrestaurowane mury pełne uroku. Moje okolice właśnie takimi kontrastami są wypełnione. Do tego dochodzą wszędobylskie industrialne a wręcz rzekłbym techniczne konstrukcje, takie jak szyby, kominy czy też jakieś rurociągi. Do tego dodać na leży dzikie i te bardziej zadbane parki. Taki właśnie obraz maluje się przed przechodniem, spacerowiczem na naszym Śląsku.
malutki skrawek Chorzowa
a tu coś się naprawia, czy tylko dziuruje!
Po powrocie do domku padłem ze zmęczenia i w zasadzie nic ciekawego się nie działo. Do czasu aż na stole pojawiły się biszkopciki. Gdy tylko usłyszeliśmy charakterystyczny dźwięk szeleszczącej otwieranej torby to ruszyliśmy do jego źródła i nie odpuszczaliśmy, nie dawaliśmy za wygrana, aż ni zdobyliśmy po jednym. Nasze maślane oczka pozwoliły nam przegryźć co nieco, ale my chcieliśmy więcej. Koniec końców człowieki się zdenerwowały i schowały pozostałe biszkopciki do barku. Fuksja się poddała i poszła spać, ja natomiast uparcie walczyłem o swoje. Trochę się pomodliłem pod komodą gdzie schowane były biszkopciki. No ale takie piszczenie cichutkie nic nie dawało, więc z czasem przeszedłem do działania i kombinowałem jak otworzyć szafkę. Wdrapywanie się i podgryzanie nic nie dało. Załamany jeszcze chwilę pojęczałem i położyłem się na kocyku. Sen jednak był krótki.
dajcie moje 100 biszkopcików!
Wykorzystując moment nieobecności Pańcia postanowiłem udać się na jego fotel i sobie na nim poleżeć. No po prostu mówię wam cud miód i malina. Nie ma to tamto, jak już się ładnie na niego wsiądzie, tak żeby fotelik nie upadł to jest mega wygodny. Miałem ochotę w nim zasnąć, jednak czekałem powrotu Borowskiego i pewnej psioeksmisji. Na szczęście po powrocie z łazienki Pan się tylko zaśmiał i poszedł do sypialni spać. Ja dołączyłem do nich dopiero późno w nocy, bo rozkoszowałem się fotelem. Do ugryzienia!
jak wygodnie
dobranoc
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz