poniedziałek, 12 października 2015

Sportowy wekend

Sobotni poranek był bardzo rześki. Mimo, że fajnie się spacerowała i bawiło kijkiem, który znalazłem to jednak wolałem posiedzieć w domku i najnormalniej w świecie sobie pospać. No, ale przecież poranne obowiązki musiały zostać spełnione. Musiałem zrobić to co muszą zrobić psiaki o poranku i od razu chciałem wracać, a co? 
idziemy na spacerek!
Zadawałem sobie filozoficzne pytanie, po co chodzić, skoro wszytko już się załatwiło a w domku czeka tak wspaniały pontonik do spania. Ech mimo całej tej radości to moja bassecia natura wygrywała - natura do spania. Przekonałem Pańcia do powrotu a w drodze znalazłem sobie patyczek i chwilkę się nim pobawiłem. Nawet nie próbowałem go zabrać do domku, tylko gdy zostawiłem, gdy zorientowałem się, że jesteśmy pod naszym blokiem.

eeee nie chce mi się już iść!

wracajmy?

mam kijek!

Ech długi odpoczynek w domku był bardzo przyjemny i tylko trochę utrudniony przez hałasy powstające podczas sprzątania. No trudno tak czasem bywa, tak czasem jest, że przeszkadzając ci jak po prostu musisz sobie odpocząć.
Gdy wszystko ucichło i się uspokoiło to zamiast wrócić do spania musiałem udać się na spacerek. I to nie byle jaki spacerek a naprawdę mega wielki i mega długi spacerek. Odpowiednio ubrałem się w chustę i ruszyłem. Oj żebym to ja wiedział gdzie my iść będziemy to bym bardziej skupił się na odpoczywaniu i na relaksie. Mieliśmy dość wysokie tempo marszu i nim się zorientowałem to minęliśmy centrum miasta i weszliśmy w park. Tam chwila zabawy z patykami i liśćmi. Pańcio tak kierował naszym spacerkiem, że zazwyczaj unikaliśmy jakiś drug i ulic. No w zasadzie miał to być spacer leśny, spacer w dzikich ostojach naszego miasta, gdzie można spotkać wiewiórki, zające a czasami nawet dzika czy też sarnę. Pierwszy park skończyła ulica, ale na szczęście po jej drugiej stronie był Park Mieszkańców Heiloo. Tam oczywiście się nie nudziłem. tropiłem, coś i to bardzo mocno. Nie miałem pojęcia co wywęszyłem, ale instynktownie wiedziałem, że muszę za tym tropem, zapachem podążać. Z tego transu wyrwał mnie Pańcio wydając z siebie tak charakterystyczne i zarazem przenikające mnie na wskroś słowa "zły Pies" Pewnie trochę go zdenerwowało to moje ciągnienie za smycz i szaleńczy pęd. 
biorę ten patyk!

ojej a co tu takie fajne było?

Gdy skończył się Park to niestety musieliśmy przewędrować przez kolejne ulice. Nie było to jednak takie straszne, bo spotkałem pieska, który po prostu się ze mną przywitał, popatrzył, obwąchał i najnormalniej w świecie sobie dalej poszedł swoją droga. My też nie próżnowaliśmy, my tez ruszyliśmy dalej! 
hej!

No i poszliśmy. Przechodząc rzadko używane tory kolejowe zostawiliśmy za sobą kamienice i ulice. Weszliśmy na łąki. Można było by zapomnieć, że jest to miasto, gdyby nie widniejący na horyzoncie komin. Zeszliśmy nad staw Ajska. Tam trawa zmieniła się w piaski, bardzo sypki i pylące piaski. Bardzo podobało mi się bieganie w nich i to mimo, że byłem na smyczy. Cudowne uczucie, gdy wokół powstaje wielka chmura pyłu. W środku ja coraz brudniejszy i obok denerwujący się Pańcio, dla którego spacer zmienił się w okropieństwo. Dla mnie właśnie teraz w tych tumanach piasku i pyłu stał się nie lada gratką. W końcu wkroczyliśmy w las. Las nieopodal bunkrów na polach, ale o dziwo nie idziemy w ich stronę. My idziemy w zupełnie nieznanym mi kierunku. Idziemy dalej na północ chyba. Idziemy wijącymi się między drzewami ścieżkami, zwykle pod górę. Trafiamy na bunkier i nawet mieliśmy go odwiedzić i zobaczyć, ale znajdowało się wokół niego kilku miłośników napoi alkoholowych. Pozostawiamy sobie więc go na kiedy indziej i idziemy dalej. Wychodzimy na dość ruchliwą ulicę i nią kierujemy się powolutku w stronę domku. Znaczy powolutku, bo najpierw trzeba odnaleźć drogę powrotną, inna niż tą którą przybyliśmy.

no nieźle tu jest 

schodzimy nad wodę!

jeziorko

wyczuwam że warto tędy iść

ale super droga

W końcu się udało, w końcu znaleźliśmy drogę powrotną. Piękna wybrukowana i między zakładami produkcyjnymi. Nad wszystkim górował sięgający nieba komin. Nie wyglądał na używany, ale z pewnością w każdej chwili mógłby wrócić do pracy. Sprawia wrażenie wiecznego.  W drodze do domku byłem już bardzo zmęczony. Na szczęście wędrowaliśmy już głównymi ulicami i jak najszybsza droga. Gdy w drapałem się na pięterko i położyłem na swoim pontonie, to poczułem te prawie 15km w nogach. To były bardzo udane niecałe trzy godziny, po których spałem bardzo, bardzo długo. 
ale wielki komin!

tędy?

no czekamy na zmianę świateł.

Do końca dnia było już bardzo spokojnie. Miałem ochotę na kilka gryzów tego co jedli moi człowieki. Smaka narobili mi wielkiego, ale zapomnieli się podzielić. No trudno, dobiję sobie rano na śniadanku. No nic czas spać.
no daj gryza!

W Niedziele bardzo długo spaliśmy, ale naprawdę bardzo długo. Nawet moje naturalne potrzeby rozumiały, że muszę się wyspać i zaklinałem Fuksje na wszystkie bóstwa aby nie rozrabiała i dała nam wszystkim spać. W końcu jednak musieliśmy wyjść, w końcu jednak musiałem pospacerować, ale robiłem wszystko aby był to krótki spacerek i szybki spacerek. Maślane oczy i ciągnięcie w stronę domku naprawdę dały radę i szybko wróciliśmy. Mogłem pomóc w robieniu śniadanka dla Borowskich i nawet troszkę zjeść tradycyjnej niedzielnej jajecznicy.
nie wracajmy już

nie idźmy nigdzie dalej!

W domku w zasadzie nic się nie działo. W domku spałem i odpoczywałem. Jedynie ożywiliśmy się gdy na stole lądował obiadek Borowskich. Gdy jedli to razem z Fuksją próbowaliśmy zorganizować coś dla siebie, coś ukraść. Niestety nic się nie udało, nawet nie udało się ukraść nic po obiadku. No po prostu była wielka susza jedzeniowa.
no co tylko sprawdzam!

Po naszym obiadku troszkę pospacerowałem i troszkę pobawiłem się z Fuksją w domku. Czekaliśmy już niecierpliwie na na wieczór i na mecz piłkarski między Polską a Irlandią. Na szczęście czas ten umilały nam dalsze zabawy i gonitwy oraz podjadanie przekąsek przy filmach.
macie przekąski?

no weź się podziel!

Na rozpoczęcie meczu się spóźniłem, bo wieczorny spacerek się trochę przedłużył. Ech za daleko poszliśmy. W każdym razie druga połowa była nasza. Oglądałem cały mecz z zapartym tchem, nawet Fuksja też się zainteresował. Aby ostudzić trochę emocje Pańcio poczęstował nas zwierzęcymi przekąskami. Po meczu pełnym emocji poszliśmy spać jak małe dzidziusie i szczeniaczki, bo miał zaraz przyjść poniedziałek. Do ugryzienia!
no bóstwa wszelakie niech już się skończy!

daj w końcu te przekąskę, przecież jestem grzeczny!

ale smaczna przekąska

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz