Pogodny poniedziałek staraliśmy się wykorzystać jak najbardziej się tylko dało. Skoro świt ruszyliśmy załatwić wszystko co trzeba a potem ruszyliśmy do północnej części naszego miasteczka. Ruszyliśmy w okolice bunkrów - na pola. Zatrzymaliśmy się na parkingu nieopodal - zostawiliśmy naszą kapiącą LaBunie i ruszyliśmy w drogę. Liczyłem, że spotkam przy najmniej jednego konika, bo w pobliży hasają sobie po ogrodzonym terenie.
a gdzie koniki?
Bardzo się zawiodłem, gdy okazało się, że "wybieg" dla koników to jedna wielka budowa, na której oprócz, dołów, ceglanych murów i w końcu maszyn budowlanych i robotników nie ma już nic. Nie ma już miejsca na koniki. Niestety smutny i zawiedziony minąłem to miejsce i zrobiłem malutkie kółeczko wokół pól. Trochę się zrelaksowałem bo nerwach z początku spacerowania, odetchnąłem trochę świeższym powietrzem i zrobiłem to co psiak zrobić musi. Po drodze spotkałem nawet psiaka, z którym jedynie przywitałem się na odległość - dzielił nas przynajmniej jeden ogon. Mimo wszystko jest to fajna okolica, ale niestety przez tą budowę trochę hałaśliwa. Mam nadzieję, że nie zatraci swojego wspaniałego wiejskiego charakteru. Z drugiej strony mieszkańcy nowych domków będą mieszkać w pięknej okolicy i powiem szczerze, że już im zazdroszczę.
powiew zieleni
Wróciliśmy do LaBuni a ta zawiozła nas do domku. Tam sobie po prostu odpoczęliśmy. Znaczy ja i Fuksja odpoczywaliśmy, a Pańcio sprzątał w mieszkanku. Wszystko po to aby popołudniu wyruszyć po Pańcię. Fuksja pilnowała mieszkanka, a my zabraliśmy Pańcię i pojechaliśmy do centrum Katowic a w zasadzie do "psiolubnej" restauracji w centrum handlowym. Rozsiedliśmy się więc w ogródku owej restauracji. Wzbudziłem wielkie zainteresowanie całej obsługi i nawet zaproponowali mi miseczkę z wodą. Człowieki zjedli co zjeść mieli. Okazało się, że mieli 7 rocznicę swojego ślubu. Trochę było mi głupio bo nic im nie kupiłem. Na szczęście Oni są wyrozumiali, mimo wszystko postanowiłem być trochę grzeczniejszy niż zwykle. W trakcie obiadku dostałem kilka frytek, trochę mięska i pyszną bułeczkę.
pilnuję bezpieczeństwa konsumujących
to jest psiolubny ogródek i knajpka
Kolejny dzień przyszedł bardzo szybko, a my po odwiezieniu Pańci ruszyliśmy do Bojkowa aby w końcu zając się kapaniem LaBuni. Trzeba było poodkręcać i pozakładać najróżniejsze rzeczy. Okazało się, że nasza awaria była spowodowana pękniętym kawałeczkiem gumki o wymiarach niecałej połowy centymetra. Ech no jak sobie pomyślę, że czasami nasze życie zależy od takiego kawałeczka tak słabego materiału. Jak jeszcze sobie pomyślałem, że LaBunia składa się z kilku milionów takich części to aż ciarki mam i cieszę się, że LaBunia jednak mimo kaprysów jest dość trwała. Naprawa banalna, ale umiejscowiona w dość niedostępnym miejscu. Pańcio musiał się nagimnastykować, bo nie chciał mi pozwolić na działanie. Męczył się bardzo a ja sobie po prostu drzemałem i co jakiś czas ukradłem jakiś kartonik, albo coś. Gdy wszystko zostało złożone a testy szczelności zakończyły się sukcesem to Pańcio musiał się porządnie umyć. Oj jaki był brudny to tylko ja wiem, bo On to ledwo dał rady zmyć z siebie to wszystko. Trwało to bardzo długo i przez to bardzo się wynudziłem. Po wszystkim pojechaliśmy odwiedzić mieszkanko z kafelkami.
pilnuje wejścia
ile można się myć?
Tam w domku sobie chwilkę posiedzieliśmy i odpoczęliśmy przy okazji zjadłem paróweczkę i napiłem się trochę wody. Przy naprawie auta jakoś nie piłem, ale w mieszkanku z kafelkami nigdy nie mogę sobie jej odmówić. Paróweczka to również doskonała sprawa.
no a gdzie moja parówka?
W końcu wróciliśmy do domku, ale to nie był koniec emocji. Bo ledwo odpocząłem, ledwo odetchnąłem a już znowu jechaliśmy. LaBunia już prawie nie kapała. Prawie wzięło się z tego, że ten czerwony olej był rozlany po całym brzuszku autka i jeszcze długo będzie ściekał. LaBunia zaparkowała w zwyczajowym miejscu. Pożegnaliśmy cieplutko Pańcie i się rozdzieliliśmy. My poszliśmy na malutki spacerek na pobliska górkę pokrytą trawą. Słońce zachodziło powolutku. Już czuło się zbliżającą się jesień. Już się zrobiło chłodniej, ale z drugiej strony było wspaniale i nastrojowo. Kilka zdjęć w trawie, kilka zdjęć w chaszczach. Załatwiłem wszystkie ważne fizjologiczne sprawy i w końcu mogłem wrócić do LaBuni. Po drodze spotkałem jak zwykle w tym miejscu małego szalonego szczekacza, z którym musiałem się przywitać - choć tylko przez płot. W LaBuni Pańcio mnie zostawił i poszedłem spać. Wrócili człowieki gdy było już ciemno i w końcu wróciliśmy do domku. W końcu mogliśmy się wyspać!
słońce? gdzie?
dramatyczny "luk" w słońce
poczekaj już idę
cześć mały psiaczku
Środa powitała nas słoneczkiem. Jest to sytuacja dość nietypowa, by o tej porze roku było tak słonecznie i tak ciepło przez tyle dni z rzędu. Nie narzekam, ani nie psioczę. Najnormalniej w świecie jestem zdziwiony. W każdym razie przy okazji załatwiania ważnych spraw pojechaliśmy z Pańciem do Parku Kościuszki w Katowicach. Ten park jakiś jest taki klimatyczny. Wyjątkowo fajnie się w nim spaceruje i to mimo tego, że spotyka się tam bardzo wielu biegaczy, który delikatnie podłamują mnie. Oni biegają a ja tylko spaceruje. Kilku z nich nawet trochę zmotywowałem do trochę szybszego biegania. Niestety smycz miałem tylko 8 metrową, więc nie była to zbyt długa motywacja. W każdym razie spacerek po tym parku był bardzo fajny. Słoneczko jeszcze dość nisko było, ale już mocno nas rozgrzewało. Na miejscu trwały jakieś poważne prace porządkowe. Człowieki kosili trawę, podlewali kwiatki. To pewnie wszystko na tą imprezę, która ma się odbyć w sobotę. Niestety już wiedziałem, że nas na niej nie będzie, bo wyjeżdżamy. W trakcie spacerku napiłem się conieco z sadzawki wodnej. Przesiadywały w niej kaczki, jednak na mój widok jednak się za bardzo nie przestraszyły. Ech widać nie jestem groźnym psiakiem, choć tak bardzo się staram.
coś tu czuje
mały łyczek
a czemu ta Pani leje wodę w te kwiatki?
pomnik "oaza spokoju"
no wracajmy już!
Droga do domku była szybka i bardzo spokojna. Cały czas wystawałem przez okienko i podziwiałem świat. Gdy czuje się pęd powietrza na mordce to można powiedzieć, że się żyję. Nie ma nic lepszego niż żyjące własnym życiem uszy w blasku słoneczka. W domku trochę posprzątaliśmy, nawet w tym pomogłem. Trochę pogotowaliśmy - w tym to już obowiązkowo pomagałem. Najważniejsze jednak, że w domku to sporo sobie pospałem. Ostatnio jakoś z Pańciem nie mamy za wiele czasu na spacerowanie. Jakoś tak przez to bardziej roznosi mnie energia w domku i troszkę łobuzuje. Na szczęście człowieki za bardzo się nie denerwują, bo rozumieją całą tą sytuację. Przecież kradzież małego, starego kapcia to nic poważnego.
w końcu mogę iść spać - zmęczyłem się dniem
Cały czwartek to nerwowe chwile przygotowań do wyjazdu. Najpierw jakaś gorączkowa praca, aby jak najszybciej ją skończyć. Potem szybki spacerek i jeszcze szybszy powrót do domku. W domku okazało się, że oprócz posprzątania domku trzeba jeszcze posprzątać mnie. Tak więc, mimo zdziwienia Fuksji wylądowałem pod prysznicem. Zresztą ja też byłem trochę zdziwiony, ale bez oporów czekałem aż spadnie cieplutki deszczyk. Całe mycie trwało dość długo a przy okazji Pańcio posprzątał trochę w mieszkanku. Najlepsze było to, że Pańcio dość porządnie mnie wysuszył i prawie nie zmoczyłem całego mieszkanka. Ech takie kąpiele to ja rozumie a teraz po niej tak pięknie pachniałem i byłem gotowy by działać dalej.
czemu on znowu się kąpie?
no kiedy ten deszcz?
Po kąpieli i porządnym wyspaniu się udaliśmy się po Pańcię i do Gliwic. Do Freda, gdzie wyczyściłem miskę a potem odwiedziłem mieszkanko z kafelkami. Trochę nam się zeszło, ale był to bardzo dobrze spędzony czas. Gdy w końcu wróciliśmy do domku, gdzie zaczęło się pakowanie. Góra rzeczy powolutku rosła. Pańcio kilka tych już gotowych wyniósł do LaBuni. Mała ciekawostka - zapowiadała się, że Fuksja jechała z nami. Na razie jednak musieliśmy iść spać. Do ugryzienia!
znowu w drodze
Najserdeczniejsze życzenia z okazji Rocznicy ✌���� mnóstwa koeljnych takich Rocznic dla Pańci i Pańcia zyczy yoleck
OdpowiedzUsuń