Środa od świtu była ponura i szara, ale muszę powiedzieć, że mimo wszystko była dość fajna a to ze względu na podróż którą odbyliśmy z Pańciem. Człowiekom było jakoś lżej na sercu i jakoś tak spokojnie mogłem Pańcie zostawić pod opiekom Fuksji. Oj jechaliśmy dość długo, a po dotarciu na miejscu okazało się, że jesteśmy pod komisariatem Policji. Byłem w małym szoku. Chwilę Pańcio grzebał przy wentylatorze, bo znowu się wyłączał. W tym tym czasie widziałem oczami wyobraźni siebie na służbie, na patrolu lub po prostu szukającego niebezpiecznych substancji. Miałem nadzieję, że przyjechaliśmy aby zapisać mnie do policji. Ech Pańcio zniknął w budynku. Nie rozumiałem jak chce mnie zapisać bez mojej obecności? Po szybkim powrocie okazało się, że nie chodziło o mnie a o ten ostatni ogień. No nic LaBunia zawiozła nas kawałek dalej i poczekała aż my pochodzimy i pozwiedzamy okolice.
no tutaj to jeszcze nigdy nie byłem
Na szczycie górki przed nami był pałac. Okazale wyglądał, jednak był troszkę podniszczony, ale tylko troszeczkę. Cały otoczony był płotem i nie miałem pojęcia jak tam wejść. Z Pańciem najpierw poszliśmy w jedną stronę. Co prawda oddaliliśmy się od samego pałacu, ale ukazał się naszym oczom park. O tej porze był raczej mizerny niż piękny. Niestety jak się okazało, po wdrapaniu na górkę i to dość śliską górkę przed nami stał płot. Tak więc droga którą wybraliśmy nie była tą właściwą. Ech czekało nas jeszcze schodzenie i szukanie wejścia w innym miejscu.
to nie tutaj!
Drugie droga okazała się sukcesem. Dotarliśmy pod sam budynek a po drodze przywitałem się z pięknym pieskiem. Niestety tylko przez ogrodzenie, ale jednak jakoś się udało. Gdy wdrapaliśmy się pod dawny pałac, okazało się, że w środku jest ośrodek rehabilitacyjny dla dzieci, więc postanowiliśmy tam nie wchodzić. Mimo wszystko nic nie stało na przeszkodzie, aby pospacerować na zewnątrz. Ten budynek trzeba odwiedzić trzeba w czasie wiosny lub lata. Piękne i malownicze schody były dobrą okazją aby fotografować. Pozowałem jak najlepszy model, a przynajmniej tak mi się wydawało. Jednak fotograf to raczej klasa amatora ze wiejskich potańcówek w remizach strażackich. No cóż jak ma się ograniczony budżet to trzeba iść na jakieś ustępstwa.
to dobre miejsce na zdjęcia - nie sądzisz?
posągiem jestem
dramatyczne spojrzenie
Nasz spacerek ruszył dalej. Musieliśmy obejść cały pałacyk. Było jeszcze kilka schodów do pokonania. Chodziliśmy raz w górę raz w dół. Z bliska budynek był o wiele ładniejszy jednak oglądanie widoków i nasłuchiwanie dźwięków świata bardziej absorbowało moją uwagę. Koniec końców zebraliśmy się do autka i pojechaliśmy prawie do domku. No prawie bo wcześniej zrobiliśmy malutkie zakupy. Znaczy Pańcio poszedł do sklepu ale nic nie przyniósł. Uwierzycie
znowu na dół?
Czwartek to czas taki jak można sobie tylko wymarzyć. Co prawda dalej słońce, gdzie tam bumelowało za chmurami, ale było pięknie, było biało i śnieżnie. Jechaliśmy do lasku oczywiście po drodze musieliśmy się na chwilkę zatrzymać, bo wentylator nawiewu znowu się wyłączył. Na szczęście tam jest jakiś problem z kabelkami i coś tam trzeba poruszać i wszystko wraca do normy. Ta krótka przerwa nie zepsuła w ogóle naszych planów. Zaparkowaliśmy przy domku rybaków, małym, zielonym domku rybaków i ruszyliśmy na spacerek.
no idź i to napraw!
Pańcio zamienił moją smycz na smycz spacerową. No więc ruszyliśmy sobie pospacerować. Ja dreptałem sobie przed Pańcem przekopując noskiem śnieżek w poszukiwaniu jakiś interesujących cosików. Oj takie swobodne bieganie jest super, ale muszę szczerze przyznać, że jednak bez Pańćia i jego obecności to jakoś takie nie było by właściwe. Tak wiec co chwilę spoglądałem za siebie aby sprawdzić czy ciągle jest ze mną. Oj zapaszki mnie ciągnęły po największych krzaczkach, dolinkach i rozpadlinach.
no przekopuje, a moja smycz się o coś zaczępiła
ratuj człowiek
no idziesz?
no co? że niby gdzieś mam snieg
lecę za zapaszkiem!
Pańcio jakoś się guzdrał w trakcie spacerku. Opóźniał mój marsz i co chwilę musiałem na niego czekać. Ciągle tylko oglądał cały świat i robił te swoje zdjęcia. Ja co chwilę musiałem klapnąć na ziemi i poczekać. Nawet od czasu do czasu szczekałem aby się pośpieszył. Na szczęście od tych frustracji odciągały mnie co chwila znajdowane patyczki. Każdy kolejny był coraz fajniejszy i coraz lepszy. Wszystko jednak zostało
no pośpiesz się człowieku
patyczek, jeden z wielu
Wszystko zostało przerwane przez pojawienie się na horyzoncie dwóch hałaśliwych psiaków z trzema człowiekami. No po prostu mnie wmurowało. Jak psiaki się zbliżyły to powiem szczerze wystraszyłem się. Dopiero po dłuższej chwil troszkę się z tą sytuacją oswoiłem i też je obwąchałem. Zacząłem się trochę tym cieszyć. Jeden z tych psiaków ciągle ujadał, a ja nie byłem w stanie wydać z siebie nawet najmniejszego dźwięku. No szczerze powiedziawszy to nie wiem jaki był tego powód. Tak się pokręciliśmy w kółko przez kilka dobrych minut.Ostatecznie pieski poleciały dalej w las siebie a ja na smyczy ruszyłem w swoją stronę - w tą z której przyszły pieski
a co tam jest?
no cześć hałaśniki
My jak się okazało po chwili już mijaliśmy LaBunie idąc dalej. Przed nami był spacerek dookoła jeziorka. W między czasie Pańcio mnie obsypał śniegiem i zaczepiał. Ja już biegałem nie połączony z Pańcem, przynajmniej przez większą część czasu. Do jeziorka się nie zbliżałem, bo wiecie lód i może się załamać. W zasadzie to na spacerku nie wiele się działo. Od po prostu okrążyliśmy jeziorko i już mieliśmy wracać do autka, ale Pańcio gdzieś znowu skręcił.
no co mi tu sypiesz?
otrzepuje się
no i znowu?
to co w las?
do jeziorka, czy też ścieżką?
Zrobiliśmy kółeczko wokół dziury w ziemi. To chyba było coś w rodzaju zbiornika retencyjnego. Chciałem tam wejść, ale oczywiście nie mogłem, bo człowek mnie trzymał za smycz. Może były tam na dole jakieś skarby, ale oczywiście nie dał się przekonać i taka przygoda przeszła mi koło nosa. Aby się troszkę pocieszyć to wchodząc w las znalazłem sobie patyczek. Znowu trafiliśmy w las. Na szczęście Pańcio oznajmił, że kierujemy się do autka, do LaBuni.
ale czemu nie mogę tam na dół
na poprawę humoru
W lesie przechodząc przez parking nie bawiłem się w chodzenie przy Pańciu. Smycz ciągnęła się za mną jakby gonił mnie wąż. Ja biegałem po krzakach i to nawet dość daleko się oddalałem. Tylko od czasu do czasu zerkałem, czy jeszcze Pańca widzę. Oczywiście zaraz za mną krzyczał, zaraz mnie wołał jak się tylko oddalałem. Oczywiście, gdy już wszystko sprawdziłem i obwąchałem to przybiegałem do Pańcia. W końcu wsiadłem do LaBuni i w końcu do domku.
wolność
biegnę
no tutaj przecież jestem!
W domku byłem bardzo, ale to bardzo zmęczony. Nawet nie próbowałem zabrać się za sprzątanie, ale też w tym nie przeszkadzałem. Oj roboty były trochę, ale naprawdę nie byłem w stanie pomagać, ba nawet łapki nie byłem w stanie ruszyć. Pańcio był dla mnie wyrozumiały i przesuwał mnie z miejsca na miejsce.
ale jestem zmęczony
Wieczorkiem jakoś udało mi się odrodzić i byłem w stanie skoczyć po Pańcię. Oczywiście nie było to takie zwykłe, bo najpierw skoczyliśmy do sklepu. Nic z tych zakupów nie dostałem. No niestety, a przecież liczyłem tylko na jakiś tam kilogram kiełbaski, albo coś podobnego. No niestety. Gdy w końcu dotarliśmy do Pańci to musieliśmy chwilę poczekać. Zwykle tak się dzieje
będę udawał cegłę z nudów
Na szczęście szczęśliwie trafiliśmy do domku i znowu mogliśmy odpocząć. Do nocy trochę łobuzowałem, chwilę siedziałem w kagańcu, chwilę tuliłem się do Pańcia. Koniec końców poszliśmy spać za przykładem Fuksji, która przeprosiła się ze swoim drapaczkiem. Do ugryzienia!
gdzie przód a gdzie tył?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz