poniedziałek, 18 stycznia 2016

Gościnnie artystyczny

Piątek zaraz po pobudce ruszyliśmy na malutki spacerek. W zasadzie to LaBunia nas zawiozła. W końcu trzeba tą nasza kapryśną damę dzień w dzień rozgrzewać aby nam się nie zastała. Zastana i zimna LaBunia staje się bardzo kapryśna. Tak więc pojechaliśmy z samego rana zwiedzić Park Śląski. Znowu miałem okazję, przez płot pooglądać dzikie zwierzęta. 
cześć owieczki i koziołki
Początkowo pogoda była raczej nijaka, ale wraz z upływem czasu słoneczko zaczęło ładować, cały park swoją pozytywną energią. Całe szczęście, bo się przydało - od razu poczułem się jak młodziutki bóg. W zasadzie to przecież jestem jeszcze młodziutki. Tak więc biegałem na tej krótkiej smyczy wokół Pańcia i ciągnąłem go za sobą aby się pośpieszył. W sumie to nie wiedziałem gdzie idziemy, ale na pewno chciałem iść tam szybciej. W końcu nasza droga powoli zmieniła się w wspinaczkę po stromym zboczu. Z mojej perspektywy wyglądało to jak byśmy wchodzili na jedną z gór należącą do Korony Świata. Choć jak teraz patrzę tak z małej perspektywy to było to lekko nachylone wzniesienie, ale trochę za bardzo oblodzone. W sumie to była droga do Planetarium, ale była bardzo niebezpieczna. Pańcio ledwo stał na nogach więc zboczyliśmy trochę z drogi. W zasadzie wyszło nam to na dobre i to nie tylko dlatego, że Pańci przeżył, ale także zobaczyliśmy bardzo dużo. 
a gdzie to my idziemy?

no tu już nie jest ślisko - będziesz bezpieczny!

W trakcie tego zboczenia z trasy miałem okazje pobiegać troszkę swobodnie. Co prawda na smyczy, ale na jej drugim końcu nikt nie stał, nikt jej nie trzymał. Było to całkiem fajne, do czasu. Jakoś tak nie fascynowało, nie było tak przyjemne jak wolność uzyskana samemu tak przez wyślizgnięcie się z obroży. I tak chodziłem przy nodze, oddalałem się jedynie na kilka kroków. W końcu aż poszedłem do Pańcia i nakłoniłem aby jednak trzymał mnie za smycz. 
no sam się mam wyprowadzać?

W trakcie naszej wędrówki tak nagle z pośród drzew udało nam się wypatrzyć coś niezwykłego. Cały Park najróżniejszych rzeźb. Takich dużych i takich małych. Jedne były z kamienia inne z metalu. Jedne przedstawiały zwierzęta i ludzi a inne.. No właśnie a inne były co najmniej abstrakcyjne i ciężko było się domyśleć, co autor miał na myśli. No, ale może moja malutka psia głowa tego nie ogarniała. Jednak patrząc na reakcję Pańcia na niektóre te dzieła sztuki, doszedłem do wniosku, że do niego też nie przemawiają. Niektóre były jednak super i postanowiłem sobie z nimi po pozować. W końcu kto wie może, kiedyś i moja rzeźba się tu znajdzie.

patrzcie wyprowadzam niedźwiadka

walczycie o mnie?

o co im chodzi?

najlepsza z rzeźb

W końcu jednak udało na się wyrwać, z tej osobliwej galerii sztuki i idąc laskiem zaczepili nas mili Państwo, którzy wychwalali moje wdzięki a przede wszystkim moje uszy. W końcu jak się okazało dotarliśmy pod Planetarium. Ta droga była zdecydowanie ciekawsze, niż wdrapywanie się po te ulicy. Skoro cel podróży został osiągnięty t przyszedł czas na powrót.
ja z Kopernikiem

Powrót był już zdecydowanie szybszy i nawet trochę zabawny. Nawąchałem się takich ciekawości i trochę pobiegałem ciągnąć za sobą smycz bez Pańcia. Chodziłem i kręciłem się. Z ledwością udało mi się znaleźć chwilę czasu na podrapanie się
chwila przerwy

Do domku wróciliśmy bez najmniejszych problemów. Tam od razu położyłem się spać na swoim pontoniku, nie zawracając sobie głowy sprzątaniem, czy zabawami. Dopiero wieczorkiem się wszystko zmieniło. Ja jako niewyżyty szaleniec postanowiłem poszaleć i kraść kapcie. Niestety to nie podobało się ani człowiekom ani Fuksji. Ech wyrzucali mnie z salonu do sypialni, zakładali kaganiec. W końcu jednak po nocnym spacerku padłem i zasnąłem. Nie pamiętam jak przeniosłem się do sypialni. Zapewne zrobiłem to szybko.
Spiąca Fuksja

co ten wariat wyprawia

no dobra już będę grzeczny na chwilkę!

jak ja się tutaj znalazłem?

Sobota rano to znowu całkowity brak słońca. Przynajmniej na porannym spacerku słońce schowało się za chmurki, albo trochę zaspało, kto je tam wę. W zasadzie to mu się nie dziwie. Tak codziennie rano wstaje i zawsze jest pierwsze. Może sobie od czasu do czasu zrobić przerwę, choć przez to nasz sobotni dzień zaczął się ponuro. Nasz poranny spacerek połączony był z zakupami. Człowieki musieli zjeść jakieś śniadanie. Zupełnie nie rozumie tego, czemu człowieku musza kupować sobie bułeczki. Nie mogli by po prostu jeść chrupek tak jak ja i Fuksja. 
a gdzie słoneczko?

kupiłeś coś dla mnie?

Niestety dla mnie nic nie było a w dodatku przy śniadanku też nic nie spadło.  Wielka szkoda, ale nie było jak tego rozpamiętywać, bo ruszyliśmy na zakupy. Dziewczyny zostały w domku a my pojechaliśmy na męskie zakupy. No dobra zakupy były domowe, ale robili jest faceci, więc były męskie. Ja siedziałem w autku i gdy pojawił się Pańcio to ja sprawdzałem czy wszystko z listy zostało zakupione. Na szczęście się udało dość sprawnie to załatwić i pojechaliśmy na spacerek. Pojechaliśmy nad Staw Ajska, czyli do północnej części naszego miasta. Śniegu było dość sporo a słońce w dalszym ciągu kryło się za chmurami. Może miało jakiś zły dzień? Szkoda wielka, że słońce było takie skryte bo widoki były by znacznie ładniejsze  a dzień byłby o wiele weselszy. Wiele czasu nie spędziliśmy na tym spacerku. Ledwo doszliśmy do górki z której spokojnie zeszliśmy aby dotrzeć do jeziorka. Chwilę tam się pokręciłem. Nawet trochę mnie kusiło aby wejść na taflę lodu, ale po jednym kroczku postanowiłem zawrócić i nie ryzykować. Wiecie zresztą jaki ten lód potrafi być zdradziecki. Niemal cały czas mogłem pobiegać sobie bez smyczy. Znaczy smycz miałem, ale Pańcio nie był do niej przyczepiony z drugiej strony.
czuję jakieś fajne psiaki

schodzę

a co to za butelka w śniegu?

wołałeś mnie?

stąpam w pobliżu kruchego lodu

Na szczęście szybciutko wróciliśmy do autka. Staliśmy pod sklepem. Takiej okazji Pańcio nie mógł nie wykorzystać. Tak więc poszedł i zrobił maciupkie zakupy. Gdy wyszedł to pojechaliśmy w końcu do domku. Całkiem dobrze się złożyło bo przeczytałem, że w ten dzień ma lecieć fajny film i nie chciałem go przegapić. Nie doczytałem opisu, ale tytuł wskazywał, że będzie o jakiejś Pani basset. Od razu się zakochałem w niej choć jeszcze jej na oczy nie widziałem. Nie mogłem się doczekać, całe szczęście Pańcio jakoś mnie rozbawiał i odciągał od czekania. A to udało mi się zjeść troszkę boczku a w zasadzie to skórki z boczku, ale ze sporym kawałeczkiem mięska właściwego. Fuksja też miała ochotę na skórkę, na szczęście mojego nie dostała. Musiała się zadowolić swoim malutkim kawałeczkiem a nie moim. Ten czas czekania na film mimo wszystko mi się dłużył i to pomimo wszystkich rozrywek, przekąsek i spacerków. Szczerze to nawet mizianie nie sprawiło, że czas płynął jakoś wyjątkowo szybko.
no daj mi poczuś

'
mizianie!

No i nastała dwudziesta, czyli ósma wieczorem. zasiadamy przed telewizorem a tu klapa. Źle sprawdziliśmy godzinę emisji. Tak więc pozostała nam jeszcze cała godzina czekania. Ech załamałem się troszkę i postanowiłem przespać. Obudziłem się w sam raz na seans. Początek zapowiadał się całkiem fajnie, zaraz po napisach jechał Pan na koniu. Potem nie było już tak miło nie było. W trakcie całego filmu nie było ani jednego pieska za to było dużo strzelana, wybuchów i ciągle duży czołg. Ech już więcej nie dam się nabrać. Tytuł Furia tak wiele obiecywał a tak zawiodłem się. Znaczy film był fajny, ale nastawiłem się na coś zdecydowanie innego. Ech troszkę rozczarowany poszedłem spać.
eeeee nie było ani jednego pieska! (my podczas seansu)

Niedziela była bardzo zapracowana. Od rana wszystko działo się z dużą szybkością. Rano szybki spacerek i śniadanko a potem to już było w ogóle jakoś jeszcze szybciej. Ledo się zorientowałem a już byłem w  LaBuni i znowu byliśmy na jakiś malutkich zakupach. Kupiliśmy prawie wszystko poza soczkami. Po powrocie do domku Pańcia stała przy garnkach i gotowała coś smacznego. Jakieś lazanie, manicotti czy coś takiego. My zabraliśmy się za sprzątanie, które przerwało nam pojawienie się gości. Miła parka dobrze znanych mi człowieków z niespodzianką. Tą niespodzianką był malutki człowieczek. W nosidełku malutki jak nasza Fuksja. Fajnie pachniał i był bardzo ciekawy. Zarówno ja jak i Fuksja obwąchiwaliśmy maluszka a ten tylko spał i nic więcej. Trzymaliśmy się z małym dystansem. Fuksji przestało się dziecko podobać gdy położone zostało na jej szezlongu. No i za swoje syczenie poleciała do sypialni. Potem pojawił się opiekun i opiekunka Franka z innym małym człowieczkiem. Ten był trochę większy i bardzie gadatliwy, ale się nas bała więc postanowiliśmy jej unikać. Po dłuższym jedzeniu pyszności i rozmowy, człowieki powoli zaczęły się rozchodzić. Ja siedziałem spokojnie jedząc ciasteczko chipsy i inne. Malutko bo malutko, ale dostawałem regularnie. Taki spokojny to nigdy nie byłem. W końcu idąc na spacerek odprowadziliśmy ostatnich gości. Szybko załatwiłem co miałem i wróciłem do domku, gdzie ukradłem resztę ciasta a gdy człowieki jedli kolację to się kleiłem do Pańci. Ech nie podzieliła się, mimo, że mogła mnie głaskać. Skandal i tyle. Smutny i bardzo głodny poszedłem spać. Do ugryzienia!
daj gryza

no dobra możesz mnie pogłaskać!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz