W końcu nadeszła ta wiekopomna chwila. Minęły miesiące i lata, ale w końcu wrócili moi ukochani Borowscy. Wróciłem ze spacerku i szykowałem się na drzemkę razem z Fredem, u którego już jakiś czas baluję, gdy nagle w drzwiach stanęła Pani. Jakaś taka jej skóra ciemniejsza ale poznałem ją od razu. Przywitałem się z Nią bardzo wylewnie, nawet troszkę się posiusiałem, no dobrze posiusiałem się bardzo mocno. Ledwo skończyłem się witać z Panią i pozwoliłem jej pójść dalej, gdy w drzwiach pojawił się Pan. Cieszyłem się jak wariat, ale nie miałem już czym się posikać, więc tylko go obskakiwałem i śliniłem, a on mnie głaskał, a raczej czochrał.
Niemal od razu poszedłem z Panem na spacerek i odwiedziłem domek z kafelkami, gdzie wypiłem całą michę wody! Krótki spacerek był bardzo fajny i jakoś tak fajnie się robi kupkę i siusiu przy Panu.
Już wiedziałem, że będzie wszystko dobrze, że będzie okej. Chwilkę posiedzieli, zjedli jakieś kanapki, czy coś. W sumie mnie to nie interesowało, bo tylko chciałem być z nimi. Leżałem tak blisko stołu, jak tylko Fred mi pozwolił. Bardzo blisko nóżek moich Borowskich. W końcu powoli zaczęliśmy się zbierać. Spakowali moje zabawki i rzeczy i pokazali mi coś śmiesznego. Małe pokraczne coś, śmiesznie pachnące. Co jakiś czas to miauczało. Ponadto było średnio smaczne po oblizaniu. Mimo wszystko mnie to intrygowało, bo nosili to na rękach i karmili to z butelki. Włochaty mały kudłacz.
Spakowani zasiedliśmy do autka, do LaBuni, której tak dawno nie widziałem. Autko było całe wypchane różnymi torbami pudełkami i innymi dziwnymi rzeczami. Ponadto w całym aucie, poza zapachami Borowskich od razu zlokalizowałem jedzonko oraz wiele innych nieznanych mi dotąd zapaszków.
Wpięty w pasy jechałem do domku, wesoły i szczęśliwy. Niestety nie było tak różowo, bo jeszcze odwiedziliśmy weterynarza. W sumie nie bałem się, bo bardzo lubię te wizyty, ale denerwują mnie zawsze te kolejki i czekanie, wielogodzinne czekanie. Tymczasem wchodzimy - pusto i od razu zaprasza nas Wet do gabinetu. Tam już szykuje się na wdrapanie na stół, ale o dziwo słyszę, że dziś nie ja będę badany, a nowe dziwadło z zielonej torby.
Otóż Pan doktor wysłuchał jak się znalazło to w rękach Borowskich. Obejrzał dokładnie, popsikał jakimś płynem i zabrał się za wypisywanie książeczki. Mniej więcej takiej jaką mam ja, ale z kotkiem. Coś mi się wydaję, że to miauczące coś to kot. W każdym razie Wet powiedział, że jest to dziewczynka i ma maksymalnie pięć tygodni, tak więc oficjalnie wpisał datę narodzin tej znajdy na 01.07.2014. Dodał przy tym, że pewnie jest wiele młodsza, ale lepiej wpisać więcej, niż mniej. Wypisał książeczkę i zabrał się za dalsze badania. Waga 230 gram, rytmicznie bijące serduszko i jak najbardziej prawidłowa temperatura, tak oto przedstawia się Fuksja.
mała pierdoła, która ledwo chodzi i je z butelki.
Całe to badanie przebiegało na stole, a ja tymczasem leżałem na ziemi wcześniej napiwszy się wody. Tylko czekałem na wyjście, ale niestety nie nastąpiło to zbyt szybko i się zsiusiałem na podłogę gabinetu. Na szczęście nie byłem jedyny, bo Fuksja również pozostawiła po sobie pamiątkę u weterynarza tylko znacznie gęstszą.
Wyszliśmy i udaliśmy się do domku. Pani i Pan chodzili to do domku, to do autka, wnosząc duże ilości towarów, wyglądających na ciężkie. Ja tymczasem siedziałem w domku i głośno płakałem, że sobie odchodzą. Jednocześnie zaznaczyłem na całym osiedlu, że leniwa i długoucha klucha wróciła! Muszę wspomnieć, że gdy tylko wszedłem do domku i zobaczyłem salon, to ze szczęścia się zesiusiałem.
W końcu nastał jako taki porządek, a Fuksja wstała. Ja po spacerku postanowiłem się z nią bardziej zapoznać. Tak więc obwąchiwałem ją i oblizywałem, trykając przy tym noskiem. Nieporadna gapa się ciągle wywracała i ku mojemu zaskoczeniu była jakaś taka bardzo lekka. Gdy tylko stawałem się za bardzo natarczywy i za mało delikatny, Pan od razu reagował i odciągał mnie, oraz dawał słowną reprymendę. Po jakimś czasie zaczęło do mnie docierać, że muszę z tą łamagą uważać i obchodzić się z nią delikatniej.
co się gapisz?
gdzie twoja reszta?
uważaj z tymi pazurami na moim uchu
o, twój tyłek śmiesznie pachnie!
Koniec końców ten mały dziwoląg o imieniu Fuksja trochę się mnie boi i stara się unikać, ale czasami potrafi machnąć łapką po moim nosku. Ostre pazurki dawały mi trochę do zrozumienia, że jej się coś nie podoba.
W końcu po tym jak ją całą obśliniłem, ona się bardzo śmiesznie wycierała.
hehe, myje się na moim legowisku
Co prawda ostatnio mało kiedy korzystałem ze swojego legowiska, ale to, że ona zajęła je, to mi się nie podobało za bardzo. Co prawda nie zrobiła tego całkiem sama, bo Pan ją tam położył i w końcu zasnęliśmy.
W trakcie snu się troszkę wierciłem, bo bardzo tęskniłem za swoim legowiskiem i próbowałem choć po części na nie wrócić, co udawało się w kilku procentach. Każdy mój ruch budził Fuksję, która od razu zaczynała mnie obserwować.
to moje legowisko!
ej no zejdź!
W końcu Fuksja wróciła na podłogę i ja nie czekając zbyt długo od razu zająłem swoje legowisko. To nic, że nie jest takie wygodne, ważne, że jest moje!
moje!
Kolejny spacerek i obwąchiwanie okolicy. Cieszyłem się, że wróciłem na swoje śmieci. Zmęczony wróciłem do domku i już chciałem się bawić z Fuksją, ale byłem na smyczy. Tylko ją obserwowałem. Ona się kręciła to tu, to tam, a ja ciągle byłem głaskany, gdy tylko spokojnie siedziałem/leżałem. W końcu przyszedł czas na sen, bo zbliżała się późna noc!
Fuksja wylądowała wysoko w zielonym wielkim pojemniczku, który wcześniej był lodówką turystyczną na jedzenie, a ja na swoim legowisku w sypialni, koło łóżka. Zasnęliśmy jak kamienie wszyscy, cała nasza czwórka. Co jakiś czas się budziliśmy, gdy tylko ta mała kluska się budziła. Dostawała butlę i spała dalej! Tak minął pierwszy dzień bycia z kotem! Pewnie się mnie boi, ja jej zresztą też. Ponadto Fuksja na razie tylko śpi i nie chce się ze mną bawić. Jestem o nią trochę zazdrosny! Cieszę się mimo wszystko, że wróciłem do domku, do suchej karmy i do Borowskich. Do ugryzienia!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz