sobota, 31 maja 2014

Wstyd

Piątek nie był dobrym dniem. Już jak się obudziłem z samego rana i musiałem lecieć na spacer, to wiedziałem że coś nie gra. Oczywiście zostałem sam, a szpon orła był niezwykle malutki i nim zacząłem go jeść, on się skończył.  Zacząłem więc się wiercić i o zgrozo otworzyły się drzwi w łazience i się zaczęło.
Niepokój, niepewność i rozkojarzenie sprawiły że nie mogłem usnąć. W zamian sobie chodziłem i poszczekiwałem, a nawet wyłem. Nie znałem siebie z tej strony, ale miałem w sobie tyle złych emocji, że musiałem je wykrzyczeć. Porozrabiałem, a to zrzucając ręczniki, a to wdrapując się na drzwi, a nawet zrzucając domofon. Na domiar złego, gdy tyko się uspokajałem to zza drzwi dobiegał jakiś hałas. Ktoś rozmawiał, ktoś pukał. No po prostu dom wariatów. Na szczęście powrót Pana wszystko zmienił. Oczywiście On nic o moich wybrykach nie wiedział. Poszliśmy na spacerek. Pomaszerowaliśmy między blokami. Dawno tak się nie bawiłem, na takim fajnym spacerku. Mijaliśmy sporo ludzi którzy mnie głaskali, chwalili, a nawet tulili.

Po powrocie wzięliśmy się za sprzątanie. Całe mieszkanko lśniło na 99%, bo przecież zawsze gdzieś znajdzie się jakaś sierść. Potem pan obejrzał nagranie ze mną w roli głównej. No minę miał nie tęgą. Można by rzec, że był mną rozczarowany. Widząc jego zawiedziony wzrok powiedziałem sobie w głowie: "ale wstyd przed Arturem", i zrobiłem takie maślane oczka. Trochę to Go zmiękczyło i dodał tylko: dobrze, że poczekałeś z tym do 8.05.

Nie było już czasu na rozpamiętywanie, bo przy samochodzie czekała już na nas Pani. Ruszyliśmy więc w drogę. Spakowaliśmy kilka rzeczy do auta i przed siebie - niestety na nóżkach. Szliśmy z górki do sklepu w centrum. Nawet się nie zorientowałem jak zostawili mnie przed nim przypiętego do barierki. Wiedziałem, że muszę być dzielnym pieskiem i sprawić, że Borowscy będą ze mnie dumni. Nie szczekałem, nawet nie zapiszczałem, tylko dzielnie rozglądając się po okolicy, czekałem na nich. Wrócili dość szybko i z pełnymi garściami. Poczęstowali mnie nawet pysznym, acz piekielnie ostrym chipsem. Wracaliśmy przez centrum. Zmęczony pod domem, a dokładniej pod pizzerią spotkałem rudego Arona, z bardzo miłą i znaną mi Panią. Oczywiście pochwaliła moją urodę i nie mieszkała wspomnieć o porannej arii. No cóż, taki mamy klimat, pomyślałem sobie i poszedłem dalej. Pizzeria to w ogóle dla mnie drażliwy temat, bo tam zazwyczaj są głośne i groźne psy i zawsze staram się to miejsce omijać szerokim łukiem. Wczoraj było trochę lepiej.
W domku już spokój i opanowanie. Troszkę sztuczek wykonywanych dość topornie zapewniło mi ucztę w postaci truskawek i śmietany z kubeczka. Zdziwiony byłem, bo Pan położył się przed Panią, co się prawie nigdy nie zdarza. Zmieszany nie wiedziałem co zrobić, więc zasnąłem w przedpokoju i dopiero razem z Panią poszedłem do sypialni na szlafroczek. Nie przeszkadzało mi nawet to, że był pozwijany w kulkę, a poprawiająca go Pani musiała to robić ze mną wylegującym się jakby nigdy nic, bo ja się nie miałem zamiaru ruszyć, ani o krok. Świt i wstający Pan zastał mnie w przedpokoju. Nie wiem jak tam trafiłem, ale się wysłałem. Do ugryzienia. Dziś piszę po partyzancku na telefonie, co nie jest łatwe z moimi wielkimi łapami. Kolejna wadąjest brak zdjęć, ale mam nadzieję, że się podoba.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz