niedziela, 16 kwietnia 2017

pasja tworzenia

W poniedziałek w nowym tygodniu nie działo się nic nadzwyczajnego. Przynajmniej rano tak było. Poszliśmy spokojnie z Pańciem na spacerek po okolicznej okolicy i tylko na niedługą chwilę. Słoneczko trochę przygrzewało, ale za ciepło nie było. Dodatkowo od czasu do czasu zawiał zimny wiatr. Mimo tych przeciwności losu razem z Pańciem staraliśmy się delektować tym przeżyciem, tą malutką wyprawą. Nawet udało mi się poznać młodego dzikiego wariata, który biegał samopas tuż przed goniącą go jego Pańcią. Było trochę wesoło, ale chciałem już wracać do domku aby sobie pospać, bo w poniedziałek przecież nie ma sensu nic innego.
człowiek wracamy?

Popołudniu cała ta luźna atmosfera się bardzo zmieniła. Pojechaliśmy na wioskę do najmłodszego członka rodziny aby się nim zając. Oj pilnowałem tego małego łobuza w domu i na dworku, gdy byliśmy na spacerku. Szczerze powiedziawszy to najlepiej się czułem gdy byliśmy w ogródku, bo mogłem sobie spokojnie polatać i człowieki nie martwili się , że ucieknę lub ktoś mnie porwie, albo jakieś auto rozjedzie. Oj chciałbym tak mieć i w domku. Cierpliwie znosiłem, gdy najmłodszy zaczepiał mnie i tarmosił. On za to cierpliwie znosił moje mizianie i wąchanie. Na spacerkach byłem trochę rozdarty, bo z jednej strony chciałem spacerować i biegać, a z drugiej pilnowałem najmłodszego i Pańci. Gdy on bawił się w piaskownicy na placu zabaw to ja  go pilnowałem z daleka siedząc przy pańci. Psiaki nie wchodzą na place zabaw dla dzieci. Zmęczony wróciłem do domku i padnięty poszedłem spać, w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku - i można powiedzieć, że lubię dzieci, choć ich nie jadam.
młody widzisz to? To jest świat!

Kolejny dzień, czyli wtorek to po prostu spacerek po Górze Hugona w niezbyt sprzyjającej pogodzie. Spacerek po pagórkach był odprężający. Dreptaliśmy sobie powoli i to ja prowadziłem spacerek - wszystko było w moim tempie i tam gdzie ja chciałem. Szkoda tylko, że mieliśmy tylko tą krótką smycz. Na długiej to byłbym w pełni szczęśliwy a tak to tylko byłem bardzo szczęśliwy. No i niestety spacerek nie był zbyt długi no, ale trzeba mnie zrozumieć, bo przecież po takim odpowiedzialnym dniu poprzednim odpoczynek się należy.
a czemu nie mamy długiej smyczy?

no chodź już bo zaraz przyrosnę!

W domku po całym sprzątaniu i oporządzeniu mieszkanka mogłem sobie pospać do woli. Oczywiście ułożyłem się na swoim legowisku obok człowieków i wypatrywałem okazji na jedzonko i malutki spacerek. Już nie chciałem wychodzić na długo, chciałem tylko takich fizjologicznych spacerków. Czasami trzeba sobie po prostu poleżeć i odpocząć. Czasami trzeba zwolnić, zważywszy, że człowieki coś kombinują i to bardzo mocno. Na ich kombinowanie trzeba być bardzo wypoczęty - to takie moje doświadczenie.
dziś chcę spać - nie ruszać!

Tak jak mówiłem kolejny dzień, był cały w obliczeniach. Pańcio nie miał czasu wyjść ze mną na porządny spacer, bo cały czas coś liczył, coś obliczał i przeliczał. Oglądał w internetach różne różności na a do tego coś rysował, poprawiał i znowu rysował.
a może narysował byś mnie?

Cały dzień mu na tym zeszło właściwie. No dobra coś tam jeszcze posprzątał i pogotował, no ale rozumiecie, że po prostu nie miał na mnie czasu i tyle. Straszny ten mój Pańcio. Na szczęście szybko przyszedł czwartek. Tutaj to się działo. Tutaj było tyle robot, że hej. 
wstajemy? ale po co?

Całe szczęście, że pogoda była dość fajna. Tylko trochę pokropiły i to wszystko. A my cały czas na powietrzu robiliśmy takie dziwne dziwności, no ale po kolei. Ze stertą kartek udaliśmy się do Gliwic skąd zabraliśmy Pana z Fajką i jakieś wielkie rzeczy i ruszyliśmy dalej, do sklepu, na zakupy. Człowieki na chwilę zniknęli, dłuższą chwilę. A jak już wrócili to mieli porządne wejście. Cały wielki koszyk wypchany po brzegi drewnem. Niektóre kawałki były tak długie, że nie wierzyłem, że zmieszczą się do LaBuni. Byłe zaskoczony i przecierałem oczy ze zdumienia jak to wszystko się spokojnie znikało w czeluściach autka. No po prostu szok! I najlepsze jest to, że chwilę później byliśmy już w Bojkowie i to wszystko wyciągnęliśmy. Ja zabrałem się za zwiedzanie ogródka a człowieki uruchomili głośną maszynę i piłowali dechy. Wióry leciały wszędzie a ja, jak tylko ich odwiedzałem 
potworna maszyneria

Hałasów nie było końca, a wielkości deseczek systematycznie się zmniejszała. Z czasem robiły się coraz bardziej gładkie. Koniec końców w końcu udało się zakończyć prace i nawet udało nam się posprzątać. Zabraliśmy ten cały majdan ze sobą i pojechaliśmy do wykafelkowanego mieszkanka, gdzie mogliśmy co nie co chapnąć. Przy okazji trochę udało mi się odpocząć. Zostawiliśmy trochę Pracy Pańciowi z fajką obarczając go obowiązkiem dokończenia pracy. Miał połączyć co nieco i w końcu mogliśmy wrócić do domku. Odpocząć i spać.
zaraz będę jadł?

chodźmy już spać

W sobotę już czekaliśmy na święta. Mieszkanko było już w zasadzie posprzątane więc mogłem spokojnie szykować się do pojechania z człowiekami zawieźć święconkę. Koszyk pełny był najróżniejszych różności, które człowieki chcą mieć pod dostatkiem. Ja niestety nie mogłem iść z koszyczkiem i poczekałem na człowieków w mieszkanku z kafelkami. Trochę poszalałem a gdy człowieki wrócili to szybciutko wróciliśmy do domku aby piec co nieco. Popołudniu znaleźliśmy chwilkę aby udać się na dłuższy spacerek po okolicznych łąkach. Zieleń stawała się co raz bardziej intensywna, wszystko wracało do życia. Nie mogłem się tym za bardzo delektować, bo w domku się odbywało pieczenie i trzeba było bacznie to obserwować, by być w razie czego gotowym do spróbowania.
na spacerku

Niedziela to pierwszy dzień świąt. To dla nas czas zawsze bardzo aktywny. Z rana zostawiliśmy koty w domu i ruszyliśmy w drogę do Gliwic. Najpierw odwiedziliśmy Freda, gdzie pełna chata i wypełniony jedzonkiem stół dawały niesamowitą atmosferę radości.Oj się objedliśmy i to wszyscy. Pogadaliśmy sobie i się pośmialiśmy a w końcu po dłuższym relaksie z moimi człowiekami się udałem na drugie święta, do mieszkanka z kafelkami. Tam znowu stół szybciutko wypełnił się jedzeniem i człowieki znowu jedli, zwłaszcza mój Pańcio. Ja mimo iż byłem najedzony to z miłą chęcią zjadłbym sobie co nieco. Siedziałem przy stole i domagałem się czegoś dla siebie. Oczywiście moje techniki są bardzo skuteczne i co rusz spadały jakieś kawałeczki dla mnie.  Oj to był fajny dzionek i z wielką radością i zadowoleniem położyłem się spać z pełnym brzuszkiem i świadomością, że kolejnego dnia jest drugi dzień świąt. W domu mnie było obojętne i po prosty spałem, ale człowieki były zajmowane przez niewybawione koty. Fart zwłaszcza brylował w tym i jak nigdy bawił się wędką i to bardzo zawzięcie. Przez niego ten dzień był o wiele dłuższy. Do ugryzienia
a gdzie talerz dla mnie?

Pan da gryza
wędka

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz