Tydzień rozpoczął się bardzo leniwie. Zresztą nie ma się co śpieszyć przecież tydzień nie ucieknie nigdzie i tak przyjdzie i tak będzie powoli przesuwał się w swoim tempie powolutku. Moje zaangażowanie w te sprawy nic a nic nie zmieni. Lepiej się wyspać. Jak to mówią co ma być to będzie. Kolejne spacerki były szybkie i tylko po najbliższej okolicy. Zresztą pogoda w ogóle nie nastrajała do chodzenia. No taki to był poniedziałek. Tak dość niepewnie wyglądałem tego tygodnia, gdy patrzyłem na pogodę. Czułem nawet, że może spać śnieg, albo coś.
czuć zimę?
Na szczęście moje obawy się nie potwierdziły i we wtorek zaświeciło słoneczko. Co prawda jeszcze nie było aż tak ciepło, ale spacer i to taki daleki zdawał się dobrym pomysłem. Tak więc udaliśmy się przez Górę Hugona na łąki i pola Rudy Śląskiej. Droga nie była łatwa i przede wszystkim nie była zbyt szybka. Co chwila zatrzymywaliśmy się na zdjęcia. Pańcio nas spowalniał i tyle. Oczywiście do pobliskiego lasku na górze nie mogliśmy wdrapać się jak zwykli. Po prostu weszliśmy na ścieżkę, którą zwykle zderzając rowerzyści. Było trochę wyboiści, ale przy okazji i bardzo ciekawie. Wąchałem to tu to tam, no po prostu nie mogłem się zdecydować co jest ciekawsze.
no idziesz?
to gdzie idziemy?
chwila dla fotoreporterów
Nasz spacerek po wyjściu z toru bardzo przyśpieszył. Było to pewnie spowodowane też tym, że droga była raczej prosta lub z górki. Szło się przyjemnie. Czuć było wiosnę i cała poniedziałkowa melancholia, gdzieś zniknęła. Pewnie to sprawa tego słońca i wszystkich tych zapachów wiosny i śpiewających ptaków. Nawet się nie zorientowałem a minęliśmy kopalnie i już po chwili byliśmy już na polach. Tam już było zielono i gdyby na drzewach były już w pełni rozwinięte liście to by było super.
już kopalnia?
no choć szukać wiosny!
Na polu w niektórych miejscach było tak bardzo śmierdząco, że musiałem się w tym wytarzać. I to nie raz, nie dwa razy a chyba, z dziesięć. Na całe szczęście Pańcio sprawiał wrażenie jakby nie czuł tego co na mnie wylądowało. Ja szczęśliwy wróciłem do domku i rozsiewałem wszędzie nowy zapaszek. Koty odpoczywały, więc i ja się za to zabrałem. Ja zabrałem się za odpoczywanie. Co prawda człowieki zaczęli trochę narzekać, ale kotom nie sprawiało to żadnego problemu, bo sobie spały. Jednak Borowscy już zapowiedzieli, że trzeba mnie wykąpać, ale wieczorem. Uf to miałem jeszcze trochę spokoju.
śpiący królewicz
ale jak to kąpiel?
Niestety wieczór w końcu nadszedł i wiecie co człowieki przekonywali mnie do kąpieli. Oj przekonywali ale ja iść nie chciałem. Mój nowy zapaszek bardzo mi się podobał. Chciałem go utrzymać jak najdłużej się tylko dało. Tak więc broniłem się nóżkami i łapkami, ale w końcu uległem przeważającym siłą "reakcji"
ja nigdzie nie idę!
nie poddam się, do końca - niech żyje smrodek
Niestety moje protesty nic nie dały i już po chwili stałem w brodziku i zalewała mnie ciepła woda. Kolejno byłem myty i płukany i znowu myty. Nawet wyszorowano mi uszka w środku. No po prostu takie domowe spa. W zasadzie to tak jak się obwąchałem to miałem wrażenie, że tak jest lepiej. Taki ładny truskawkowy zapaszek w połączeniu z masażem sprawił, że nie chciałem wychodzić. I całe szczęście, że bardzo długo buła mnie suszył. Tak więc znowu byłem wcierany i masowany. No tak przed snem to sama radość.
no namaczasz?
no teraz masuj mi nosek
płukanie
Tak czyściutki to już dawno nie kładłem się spać. W zasadzie to chyba pierwszy raz w życiu kąpałem się na noc. W zasadzie to mógłbym to powtarzać częściej.
We środę znowu rano pogoda była nie najlepsza. My z Pańciem pojechaliśmy trochę pozwiedzać świat i przy okazji na malutkie zakupy. Odwiedziliśmy Rudę Śląską, ale takie jakieś dziwne miejsce, że chyba więcej tam nie wrócę. Deszczowo, błotko i w dodatku wszędzie koparki i robotnicy. Szkoda, że nie zabrałem ze sobą kaloszy. Na szczęście szybki poranny spacerek szybko zakończył się w domku i szybko zasnąłem.
eeeeee ale tu nudy są
Gdy się obudziłem to za oknem było już, że tak powiem słoneczko. Świeciło dość mocno i znowu naprałem chęci na spacerowanie i wiecie co? Znowu poszliśmy na Górę Hugona. Z górą to ma niewiele wspólnego, bo to pewnie tylko pagórek. Las był rozśpiewany i drzewa powolutku już budziły się do życia. My znowu wdrapaliśmy się po torze rowerowym, ale nie opuszczaliśmy okolicy, tylko kręciliśmy się po niej. Pańcio ciągle powtarzał, że tutaj nie ma niczego śmierdzącego. W lesie powolutku robiło się ciemno, bo nasze słoneczko bardzo szybko schowało się za horyzontem. Na szczęście robiło to bardo efektownie. Warto było wyjść na spacer, ale czas było wracać, bo po lesie kręcili się jacyś ludzie i śmigali na rowerach. W nocy mimo mojej obroży by mnie nie widzieli. Zresztą musiałem zjeść i dołączyć do kocich gonitw.
znowu w tym samym miejscu?
nudzisz mnie
co tam za hałasy?
czy to słońce aby mnie nie przyćmiewa?
przerwa w kocich gonitwach
Czwartek, czwarteczek przyszedł szybko, bardzo szybko, ale był bardzo leniwy. Chyba przez ten poniedziałek tak się rozleniwiliśmy. Fuksja i Fart się nawet troszkę przestały gonić, ale może to było spowodowane tym, że każde z nich gdzieś położyło się spać. Fuksja jak to królowa oczywiście położyła się na szezlongu. Gdy Pańcio przyniósł Farta i położył obok Fuksji to ta zamiast na niego syczeć jak zwykle to po prostu zaczęła się myć. Fart do niej dołączył i tak najnormalniej w świecie zasnęli. Ja tym czasem się relaksowałem i odpoczywałem. Bo przecież co innego można robić.
chwilowy rozejm
Cały dzień gdzieś tam zleciał, gdzieś tam uciekł. Wieczorem, się trochę z Pańciem powygłupialiśmy. Niestety moje uszka znowu wymagały interwencji. Po nocnym spacerku zacząłem się intensywnie drapać po uchu. Nie chciałem pokazać tego Pańcio, ale on mnie przekonał tak jak do tej kąpieli dzień wcześniej. Okazało się, że uszko znowu jest brudne i czerwone. Po szybkim pucowniu, które było dość nieprzyjemne ale dokładne uszko świeciło się jak nowe, prawie nie używane. Niestety przez moje wiercenie się, zrobiła mi się ranka. Na to wszystko Buła zasmarował mi ucho maścią przeciwgrzybiczną i niemal od razu mnie nie swędziało i mogłem spokojnie pójść spać. Zostałem uratowany!
wygłupy
W piątek nie ma to tamto, Ucho było całkiem zdrowe, Jeszcze przez kilka dni będę smarowany, ale już nie swędzi, już nie dokucza. Pańcio po porannym szybkim spacerku zabrał się za przeglądanie moich rzeczy. Kocyków poduszek i różnych innych rzeczy, których nazbierało się już całkiem sporo. Niektóre były już niepotrzebne. Poduszki, kocyki i kilka kocich łopatek do żwirku powędrowały do kartonu. Ten dziwnym trafem szybko się wypełnił i razem z nami powędrował do auta. Pojechaliśmy daleko. Początkowo się trochę zgubiłem i nawet jak wjechaliśmy na małą polną drogę i mogłem wystawać przez okienko to byłem bardzo zdezorientowany. Wjechaliśmy w jakieś dziwne miejsce. Tam były psiaki i koniki oraz miły Pan, który się mną zainteresował. Dosł od nas wielkie pudło i bardzo podziękował. Mam nadzieje, że te wszystkie rzeczy przydadzą się bardziej prowadzonej w tym miejscu fundacji niż mi. Tak to jest, że jak mam czegoś za dużo to to leży odłogiem a ktoś nie ma i potrzebuje. Potem trochę błądziliśmy i już po chwili byliśmy nad jeziorami na Żabich Dołach.
nie ma nie
spacerujemy
Po drodze spotykamy sporo osób. Kilka piesków i wielu wędkarzy oraz spacerowiczów. Wśród tej sporej gromady ludzi byli też fotografowie. Wyglądali jakoś dziwnie, bo nie mieli ze sobą Psa. Myślałem, że ludzie z aparatami musza mieć psa. My sobie tak chodziliśmy to tu to tam. Trochę sobie powąchałem, trochę oglądałem latające łabędzie, ale przede wszystkim to napiłem się sporo wody i kilka razy zaplątałem się w smycz. Ogólnie spacerek był bardzo fajny i bardzo relaksujący choć od czasu do czasu zawiało zimnym wiatrem. Wdrapaliśmy się na sam koniec na nieczynny most albo mostek kolejowy. Podziwialiśmy z niego okolice i nawet sobie trochę pobiegałem i łobuzowałem. I w końcu wróciliśmy do LaBuni i do domku.
zaplątałem się
wdrapuje się
ale tu ładnie?
to co wracamy?
W domku to głównie się relaksowałem i to nie byle jak a tak porządnie się relaksowałem bo mieliśmy bardzo ważne plany na sobotę. Czułem, że na te plany to ja muszę bardzo porządnie odpocząć. Nawet Pańcio mi sprzyjał i mnie pięknie miział abym się zrelaksował i był taki spokojny.
dopieszczanie niedopieszczonego pieska
W sobotę z samego rana ruszyliśmy w drogę. Ruszyliśmy do Gliwic a dokładniej to do Bojkowa aby pogrzebać przy LaBuni. Po wjechaniu na miejsce naprawcze okazało się, że na miejscu jest już opiekun najmłodszego członka naszej rodziny. Od razu zabrał się za robotę. Odkręcał, przykręcał odklejał i wklejał. Pańcio w tym czasie zniknął w kanale i wypompowywał wodę. Nie widziałem go i bardzo za nim tęskniłem. W miedzy czasie okazało się, że czegoś nie da się odkręcić i trzeba przywieść wiertarkę. Przyjechał Pan z Fakją, nawet opiekun Franka i jeszcze do tego był opiekun Freda. Tak, więc było wesoło i kolorowo i w końcu udało się odkręcić wszystko. W końcu się udało wszystko złożyć i już nasza LaBunia z wymienionym olejem nie miała prawa cieknąć. Pożegnaliśmy wszystkich i zostaliśmy sami naprawiając kamerę i sprzątając LaBunie. W między czasie okazało się, że aku się rozładował a kamera cofania jak nie działała tak nie działa. Mówiłem Pańciowi nie ruszaj nie rób, poczekaj aż będzie ciepło to się uparł i ma. Na szczęście w naszej zabawie wspierał nas Pan z fajką który nas odwiedził. Na szczęście gdy było ciemno to w końcu naładował się akumulator i mogliśmy odpalić autko i wrócić do domku. Uf udało się. Byłem padnięty i jedyne o czym marzyłem to spanie!
co tu by zjeść i ukraść?
Niedziela bardzo wolno się zaczynała i to mimo słoneczka, które nas wszystkich witało. Nikt nie chciał wstawać, nikomu nie chciało się być tym pierwszym, który rozpocznie dzień. Niestety Pańcio się wyłamał z naszej zmowy i ruszył się i tak zaczął się nowy dzień. Na szczęście szybki spacerek był i niemal od razu wróciliśmy do tego co kochamy.
no ciekawe kto pierwszy wstanie?
Nie wróciliśmy do łóżeczek, ale do spania. Cżłowieki zabrali się za robotę, jakieś tam dziwne dziwności. Ja natomiast i kotły oczywiście zabraliśmy się za spanie. Ja to bym spał ciągle, a koty muszą mieć energię by buszować w nocy. Mimowolnie pomagaliśmy w obowiązkach domowych.
przycisk do papieru
podpórka przy szyciu
Popołudniu w końcu zdecydowaliśmy się na spacerek. Udaliśmy się na Górę Hugona, ale nie wchodziliśmy w głęboki las i nie wdrapywaliśmy się pod górkę, a zaraz za łąkami i polami skręciliśmy z głównej ścieżki. Naszym oczom ukazało się malutkie i bardzo urokliwe jeziorko. Troszkę zaśmiecone przez uczestników ognisk, które są organizowane niedaleko. Fajnie tam było - naprawdę. Sobie podziwialiśmy te lekko zatopione drzewa. To miejsce ma wielką magię i naprawdę żałuję, że wcześniej go nie znaleźliśmy. No dobra wiedzieliśmy, że jest, ale nigdy na nie tak nie spojrzeliśmy.
chyba się zaplątałem
no rób te zdjęcia
a co tam tak świergota
z profilu
dobra wracajmy
Dobrze, że się nachodziłem, bo później pojechaliśmy do Freda. Tam była wielka impreza i chyba wszyscy tam byli. Pyszności były na stole, ale niestety niedostępne. Potem okazało się, że najlepsze rzeczy ma najmłodszy w rodzinie. Biegał z pyszną kiełbaską a ja za nim. Ostatecznie nic nie dostałem i wiecie co? Zjadłem tylko miskę Freda z jakimiś tam dodatkami ze stołu. No po prostu było super. Zmęczony wróciłem do domku. No takie imprezy to mogły by zawsze kończyć każdy tydzień. No ale to marzenia. Do ugryzienia!
no ale tam jest kiełbaska!
to zależy czy mam pełny brzuszek, czy też nie :)
OdpowiedzUsuń