sobota, 1 października 2016

pożegnanie z przytupem

Powolutku nasz wyjazd dobiegał końca. Powolutku to wszystko się kończyło i już wszyscy byliśmy myślami w drodze do domku, a może i nawet w samym domku. Jednak przed wyjazdem musieliśmy zrobić coś spektakularnego.  W piątek z samego rana, czyli tuż po śniadanku i innych ważnych sprawach ruszyliśmy w drogę. Niezbyt daleko, ale i niezbyt daleko. LaBunia dość szybko i sprawnie zawiozła nas na miejsce. Okazał  się, że wylądowaliśmy w spokojnej mieście, w której miał zacząć się nasz wielki marsz. Zaparkowaliśmy na parkingu w mieście Goniądz nad samą rzeką Biebrza i ruszyliśmy. No dobra pięćdziesiąt razy wracaliśmy sprawdzić, czy auto zamknięte, ale w końcu ruszyliśmy
pierwsze kroki
Mapy i plany jakie przede mną roztaczał Pańcio wskazywały, że będziemy spacerować pośród lasów i łąk nad samą rzeką. Tym czasem wszystko zaczęło się od tego, że wędrowaliśmy po asfaltowej ulicy. Widoki były piękne, ale liczyłem, że od razu zanurzymy się w wspaniałą i dziką głusze. Na szczęście zaraz napotkaliśmy wierzę widokową, na którą obowiązkowo się wdrapaliśmy. Ja niestety nic z niej nie widziałem, ale Pańcio mi opowiadał, że widoki wow. Dokładnie, to wszystko co powiedział. Ech i idź z takim na spacer - przewodnik!
wszystko widać jak na dłoni

W końcu z trudami, ale zlazłem po tych drewnianych schodach z wysokości około pierwszego piętra. No i ruszyliśmy dalej drogą wypatrując żółtych znaków na drzewach. Po cichutku liczyliśmy, że w końcu gdzieś skręcimy. Niestety ciągle wędrowaliśmy tą ulicą, aż w końcu się udało - skręcamy!. Skręcamy w ulicę.
mimo ulicy to jesteśmy w Parku Narodowym

Nasz marsz był lekko monotonny i się trochę zastanawiałem czemu nie jedziemy LaBunią. Pewnie też by chciała obejrzeć co nieco. Co jakiś czas zatrzymaliśmy się na łyczka wody, małe zdjęciowanie i nagle o dziwo szlak prowadzi nas w las. Cieszyliśmy się z tego wszystkie. Zobaczyliśmy najprawdziwsze muchomory, piękny dziki las i po 5 minutach byliśmy w małej osadzie. Ten dziki las skończył się tak szybko jak się zaczął. Znowu weszliśmy na ulicę, mijał nas traktor a my po chwili już byliśmy na tej głównej drodze, z której całkiem niedawno zeszliśmy.
przed chwilką zeszliśmy a już wróciliśmy.

Nasz szlak ciągnął się ulicą i zdawało się nam, że już nigdy nigdzie indziej nie pójdziemy. Tymczasem na jednym rozwidleniu znaki były niejasne i my oczywiście źle wybraliśmy. Przez to wszystko musieliśmy się wracać przy okazji wąchając efektów nawożenia pola przez traktor, który nas mijał. Ech szkoda, że straciliśmy tyle czasu, ale na szczęście w końcu uciekliśmy z asfaltu na piaszczystą drogę. Cieszyliśmy się bardzo, choć ten piasek dostawał się wszędzie, gdzie tylko było to możliwe. Mimo wszystko wędrowaliśmy i naprawdę wszystko było piękniejsze z dala od ulicy. Droga czasem się zwężała, czasem zakręcała, ale niestety szlak był bardzo daleko od rzeki.  Co jakiś czas natrafialiśmy na znak przypominający nam, gdzie jesteśmy. Przy każdym chwilę odpoczywaliśmy, ale i tak powiem szczerze, ze czasami miałem dość chodzenia i dawałem o tym Pańciowi wyraźnie znać. Raz szarpiąc go za smycz, raz za nogawki i w tych momentach bardzo zwalnialiśmy. Jednak z Pańciem rozumiemy się bez słów.
no i jestem w Parku Narodowym - dowód

no poczekaj chwilkę

Nasza wędrówka trwała już bardzo długo, naprawdę bardzo długo i już traciłem nadzieję, że kiedyś dojdziemy do celu. Przerwy były coraz częstsze. Na szlaku nie spotkaliśmy ani żywej duszy, tylko co jakiś czas motyle i uciekające ptaszki. W końcu dotarliśmy do prawie końca. 
piękne widoki, piękne pola

Zauważyliśmy bunkry a więc przed nami był Fort II Zarzeczny, należący do kompleksu Twierdzy Osowiec. To już prawie był koniec naszej wędrówki i pozostało nam tylko wrócić do LaBuni i do domku. Pogoda dopisywała, choć czasami gdy zawiało to uszy mało z zimna nie odpadły. Przy tych bunkrach musiałem się położyć - należało mi się pięć minut całkowitej przerwy

a bunkry jakieś

przerwa

Od tego miejsca tylko kilka kroków dzieliło nas od Ścieżki Edukacyjnej Kładka. Tam też psiak może wejść, więc nie omieszkałem. I ku zaskoczeniu po minięciu wierzy widokowej na którą oczywiście się wdrapaliśmy była drewniana kładka. Wieża zdecydowanie niższa, ale znowu nic nie widziałem. Nieopodal już było słychać ruch uliczny i widoki trochę mniej spektakularne niż z poprzedniej wieży - tak mówił Pańcio. Kładka była fajna i przebiegała wśród wysokich zarośli - można by powiedzieć nawet szuwarów. 
no i jesteśmy na wieży

czemu to jest kładka?

Na końcu ścieżki znowu mieliśmy dłuższą przerwę. Na końcu kładki znowu poleżałem i odpocząłem. Od tego momentu szlak się skończył i my poszliśmy w przeciwną stronę. Nasz szlak zamienił się w bardzo ruchliwą drogę krajową, na której jeździły wielkie ciężarówki i szybkie samochody. Zaczęła się nasza droga powrotna. Wybraliśmy szybszą, ale bardziej niebezpieczną trasę. Nie chcieliśmy wracać szlakiem. Udało nam się rzekę zobaczyć po raz drugi. O tak. Byliśmy w Biebrzańskim Parku Narodowym i widzieliśmy dwa razy rzekę.

jak to już idziemy?

o tak rzeka!

Nasz marsz był bardzo nużący i naprawdę sporo czasu spędziłem na rozmyślaniach, po co i na co mi to było. Mimo wszystko dreptałem i naprawdę muszę powiedzieć, ze kolejne kroki wykonywałem tylko dzięki jakiejś nadprzyrodzonej sile. Ruchliwa droga zamieniła się w ścieżkę rowerową, która doprowadziła nas do bardzo skromnej wioski, w której zaprzyjaźniłem się z kilkoma psiakami. Stąd było już kilka kroków i było autko. W te pędy wróciliśmy do domku i w końcu mogłem iść spać i odpocząć.
coraz bliżej autka

o tak na pontoniku

Przed ostatecznym nocnym snem zerknąłem jeszcze na drogę, którą przebyliśmy i bardzo szybko zdałem sobie sprawę, że tego dnia pobiliśmy rekord naszego spacerowania. To był dobry dzień, dobre pożegnanie z Białymstokiem. Człowieki powoli się pakowali, a ja im nie przeszkadzałem - ja spałem.
nasza trasa

Sobota upłynęła nam na pakowaniu LaBuni małym spacerku i oczywiście a raczej przede wszystkim na drodze powrotnej do domku. LaBunia wiozła nas dzielnie aż do samej Warszawy, gdzie zatrzymaliśmy się aby rozprostować kości i przekąsić coś w najlepszej z możliwych restauracji - przekąsiliśmy hotdogi.
ostatni spacerek

już spakowani i prawie gotowi

Długo jechaliśmy. Dość powoli jechaliśmy i unikaliśmy zatrzymywania się. Mimo wszystko do domku dotarliśmy gdy było już ciemno. Bardzo się zdziwiłem i po głowie chodziły mi jedynie "jest już ciemno, ale wszystko jedno...." bo byliśmy już w domku. Z Pańcią szybciutko się wdrapaliśmy do domku  już bez windy a Pańcio powolutku, ale sukcesywnie znosił wszystkie szpargały. Zmęczeni, ale bardzo szczęśliwi przed snem jeszcze chwilkę komputerowaliśmy i poszliśmy spać. To był koniec dnia.
no daj pokomputerować!

ja chce siąść na komputerze

no nie bądź sobą

W niedzielę bardzo późno wstaliśmy, w niedzielę bardzo długo wracaliśmy do rzeczywistości. Nie było już widny, nie było już pokoju z kuchnią i nie było już parkingu podziemnego. Była za to nasza rzeczywistość. Trochę szara, ale nasza rzeczywistość. Pogoda oczywiście była taka sobie a my pojechaliśmy na obiad do Freda. Był tam opiekun Franka. Objadłem się bardzo mocno i powiem szczerze, że dzięki takim momentom nie żałuję, że wróciłem, choć w drodze do domku z Borowskimi ustaliliśmy, że przydałoby się malowanie mieszkanka i troszkę poprzestawianie sypialni.  Musze wam też powiedzieć, że okazało się iż Fred był chory przez bardzo długi czas i teraz w końcu jest zdrowy. Miał chore zęby, ale już nie ma tych zębów i jest wspaniałym towarzyskim kompanem do zabaw i głaskania. Cieszę się i kto wie można kiedyś razem udamy się na spacerek.
 Po cichu i w głębi serducha mam nadzieję, że kolejny nasz wyjazd do Białegostoku nie będzie potrzebny i może kiedyś tam zawitamy z przyjemnością a nie z obowiązku. Trzymajcie kciuki i do ugryzienia!

4 komentarze:

  1. Furiatku przez to, że na FB nie miałam Ci jak złożyć życzeń to muszę tutaj (spóźnione...) :) Nasza cała ekipa życzy Ci wszystkiego najlepszego! Żebyś dalej wszystkich i wszystko ślinił, żebyś zawsze był takim celebrytą. Spóźnione 100 lat Furiatku! :)
    kundelblog.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Que aventura impresionante, Furiat.
    Do ugryzienia.

    OdpowiedzUsuń