W poniedziałek ruszyliśmy do Bojkowa. Fordzik mimo wieku dał sobie radę. Jechaliśmy dość wolno i głośno, ale ciągle do przodu. Już całą tylną kanapę zdążyłem "zasierścić". W Bojkowie musieliśmy przestawić LaBunie. Zimno było bardzo a kierownica bardzo ciężko się kręciła. Awaria dała o sobie znać. Gdy zaparkowaliśmy ją na właściwym miejscu to zabraliśmy się za wymontowywanie z niej kierownicy i innych takich rzeczy.Tak zaopatrzeni ruszyliśmy w drogę do domu a raczej do Piekar Śląskich, gdzie to wszystko zostawiliśmy u Pana, który zajmował się obszywaniem takich rzeczy. Potem trochę smutni i zmęczeni wróciliśmy do domku jeszcze zahaczając o sklep. Miałem dość tego dnia i naprawdę marzyłem tylko o spaniu. Całe szczęście nikt mi zdjęć nie robił a człowiek w ogóle nie robił zdjęć. Jedynym pozytywem było to, że Farcikowi wypadł pierwszy mleczny, nadmiarowy kieł.
We wtorek czekaliśmy na telefon od Pana zszywacza. Nie spędziliśmy tego czasu na nic nierobieniu. Pojechaliśmy na spacerek nad kochłówkę, do Rudy Śląskiej. Tym razem nie kierowaliśmy się w stronę jeziorek a w przeciwną. Po minięciu oczyszczalni ścieków naszym oczu ukazał się konik. Biegał sobie po ogrodzonym polu. Obserwowaliśmy się z dystansu. Konik piękny i bardzo ruchliwy jakoś nas tak trzymał na dystans. Ja byłem nim bardzo zaciekawiony i zainteresowany, ale niestety nie było nam dane się bliżej poznać, a szkoda. No nic ten spacerek udał się i był pełen wrażeń mimo wszystko. Konieczny był jednak powrót do domku, bo jakoś tak smutno było i tyle. Najważniejsze, że zrobiłem wszystko co musiałem. Nie mogłem się cieszyć, gdy LaBunia popsuta.
widziałeś konika?
chce się przywitać!
Tak sobie siedzieliśmy i tak się nudziliśmy, nawet w okolicach południa człowieki i ja poszliśmy na spacerek. Znaczy Pańcię zostawiliśmy w jakimś tam miejscu i udaliśmy się na malutki spacerek. W między czasie dostaliśmy telefon. Gotowe rzeczy będą do odbioru po 15. Ech o i fajnie. Po niedługim czasie wróciliśmy wszyscy do domku i wiecie co się stało? Przyszła wielka paczka z jakimiś dziwnymi rzeczami. Najważniejsze jednak było to, że był karton, który zaadoptował na swoje legowisko i ulubione miejsce Fart. Pańcio w końcu uciekł i zostawił mnie abym pilnował Pańcię. Pojechał odebrać to wszystko od naprawiacza. Długo go nie było, ale przywiózł wszystko i wyglądało to naprawdę ekstra. Szkoda tylko, że LaBunia jeszcze nie działa, ale plan był taki, że następnego dnia weźmiemy gospodarza mieszkanka z kafelkami i naprawimy ją, a co!
Fart w nowym lokum
Karton wędrował za kotami, które wędrowały za człowiekami. W sumie to takie symboliczne, że Fart uwielbia karton, bo jak do nas trafił to przybył w kartonie. W każdym razie po nocnym spacerku, gdy już zasypiałem jak przystało na porządnego pieska, koty walczyły o miejsce w kartonie. No dobra nie było tam walki, po prostu Fuskja sprawdziła o co tyle krzyku, ale jej się nie spodobało.
Fuksja testuje
Fart w swoim królestwie
Środę rozpoczęliśmy o świcie. Zaraz po śniadaniu udaliśmy się do Forda i pojechaliśmy zgodnie z umową po Pana z fajką i przez sklep w końcu trafiliśmy do Bojkowa. Kierownica została zamontowana i LaBunia o własnych siłach wjechała do garażu. Kierownica bardzo ciężko chodziła. W końcu człowieki zabrali się za demontaż czegoś tam, co nazywali maglownicą. Jakaś to przekładnia czy coś i tyle. Trzeba było odkręcić wiele śrubek, uważać na dużo przewodów i powolutku opuszczać całe przednie zawieszenie auta. Stało tam takie gołe i po wielu godzinach pracy udało się. Przekładnia kierownicza była w naszych rękach. Ja w tym czasie gadałem z psiakami za płotem, ba nawet pomagałem człowiekom. Myłem im głowy, ręce i nawet spałem przy piecu, który był najcieplejszym miejscem w garażu. Im dalej w las tym mniej przebywałem na dworze, bo było naprawdę zimno. Podziwiałem człowieki, że chciało im się robić, bo ja wolałbym pospać i to robiłem. Maglownica wyszła, bo trzeba było coś tam nagwintować, czy coś. Pierwsze gwintowanie się nie udało a z drugim był problem i człowieki zastanawiali się, czy nie trzeba będzie oddać tej części do jakiegoś naprawiacza. LaBunia musiała zostać trochę złożona, bo wystawała z garażu, a stało się jasne, że tego dnia nie skończymy, a garaż trzeba było zamknąć. Akurat gdy skończyliśmy i się człowieki umyli to pojawił się opiekun Franka, czyli mechanik pełną gębom, To co nam zajęło cały dzień, on pewnie zrobił by w 20 minut, ale nie miał dla nas czasu. Na szczęście swoim fachowym okiem ocenił i gwintował tak jak trzeba. Całe szczęście, bo Pańcio bał się, że coś się popsuje, ale opiekun Franka wie lepiej i zrobił tak jak trzeba. Było już późno i wszyscy zebraliśmy się do domków. Wiedzieliśmy, że następnego dnia już musimy skończyć. Po powrocie do domku śmierdziałem olejami i byłem głodny, ale nie miałem na nic siły. Zasnąłem niemal z miską na nosie a na nocny spacerek w ogóle iść nie chciałem. Chciałem spać jak koty.
Fart pomaga Pańci
Fuksja obudzona zdjęciem
nigdzie nie idę
Gdy wróciłem z nocnego siku to moim oczom udało się coś dziwnego i niespotykanego. W sypialni na moim legowisku leżał Fart. Ja jednak byłem tak zmęczony, że nie chciałem się z nim kłócić i sprzeczać. Zresztą legowisko jest tak wielkie, że nawet jakby tam leżały dwa bassety to i tak bym jeszcze znalazł miejsce dla siebie. Położyłem się i zasnąłem. Docierały do mnie jakieś malutkie skrawki informacji, ale koty długo potem jeszcze nie spały i ganiały za sobą i interesowały światełkiem z listwy zasilającej. Czyli noc jak zwykle.
zmieszczę się i ja
idealnie
koty buszują
Fart przytula się do człowieków, bo spać nie może
Przyszedł czwartek, czyli kolejny pracowity dzień. Rano wstaliśmy i pojechaliśmy. Rytuał był taki sam. Odebraliśmy człowieka z mieszkania z kafelkami i pojechaliśmy do Bojkowa. LaBunia stała jak stała, a my zaczęliśmy ją składać. Powolutku to szło i gdy już kończyliśmy to pojawiły się jakieś problemy ze stukaniem w kierownicy. Po godzinnej walce okazało się, że to wina tego, że auto stoi już na jednym kole. Po wyeliminowaniu tego problemu w końcu zalaliśmy LaBunie płynem, a dokładniej to zalaliśmy układ wspomagania kierownicy. Powiem szczerze, że przespałem większą cześć tego czasu, ale okazało się, że LaBunia potrzebuje podładowania akumulatora. W miedzy czasie okazało się, że chyba naprawa się udała, bo od kręcenia kierownicą nic nie stukało i nie ciekło. Po ponad godzinie w końcu odpaliliśmy LaBunie i początkowy optymizm nagle ulotnił się. Po maksymalnym skręceniu kierownicy połączenie puściło i ciekło. Ech wszyscy byliśmy załamani, ale nie mieliśmy zamiaru się poddać. Człowieki za moją namową wymyślili sposób na naprawę tego i po ponownym skręceniu - eureka i wielka euforia. Wszystko działało jak należy. Można wyjechać. Mieliśmy w planach jeszcze wymianę uszczelki w misce i przejrzenie Fordzika, ale się nie udało, bo okazało się, że już jest późno w nocy. Pojechaliśmy na jadę próbną a potem odbierając obiadek z mieszkanka z kafelkami wróciliśmy do domku. Szczęśliwi bardzo. Przywitałem się ze wszystkimi zjadłem, a potem towarzyszyłem człowiekom jak jedzą i znowu zmęczony padłem spać! Dołączyłem w tym do kotów, które spały już od dłuższego czasu u Pańci na nogach.
dobranoc
Piątek o poranku z sercem w gardle udaliśmy się do LaBuni i się okazało, że wszystko chyba jest w porządku. Ta wdzięcznie odpaliła i zawiozła nas na spacerek. Znowu pojechaliśmy do konika i znowu go podziwialiśmy. Człowiek w trakcie tego spacerku gadał przez telefon, a ja biegałem na długiej smyczy jak mały wariat. Chciałem biegać ile wlezie, bo ostatnie dwa dni nie mogłem sobie na to pozwolić. Choć z drugiej strony fajnie jest tak mieszkać w domku, gdy człowieki siedzą w środku a piesio taki jak ja może sobie biegać po podwórku nie martwiąc się, że się zgubi. W zasadzie w tym Bojkowie przy naprawie LaBuni dobrze się bawiłem, ale trochę brakowało mi Pańci i kotów, no i naszych rzeczy i wiecie, było bardzo zimno. Tak sobie myślałem o tym wszystkim, gdy hasałem jak dzik na smyczy po tym lodowisku, które wszędzie utworzył mróz, który wrócił do nas w ostatnich dniach.
hasam!
Zadowoleni wróciliśmy do domku. LaBunia sprawnie nas wiozła. Ciągle jednak w głowie mamy tą możliwość awarii no i jeszcze ta uszczelka miski olejowej. Na szczęście już z trochę lżejszym sercem udało mi się zasnąć. Trochę zmartwień mniej a w dodatku wyszło słoneczko. Czego więc chcieć więcej. Promienie słońca nawet w największy mróz rozgrzewają i naprawdę trzeba z tego korzystać ile tylko się da.
malutki koteczek z dodatkowym zębem
Fuksja relaksuje się na parapecie
sen słodki sen
no weź mnie nie bódź
no dobra możesz mnie budzić, ale miziaj
Nim skończył się dzień zostałem wyczesany z wykorzystaniem naszego super ekstra odkurzacza i podrabianego furmianatora. Nawet miałem okazję trochę pomóc przy odkurzaniu. Biegałem jak szalony aby pokazać Pańciowi gdzie i jak ma jeszcze odkurzać. No taka ciężka praca wymagała długiego odpoczynku.
odkurzanie!
Wieczorem Pańcio wyciągnął tego ekstra kła Farcikowi. Nie był z tego jakoś bardzo zadowolony, ale też bardzo się nie bronił. Gdy ząbek wyszedł, to cała paszcza zalała się krwią, ale Pańcia dała radę to opanować. Do końca dnia Farcik był ulgowo traktowany i nawet za odwagę dostał plaster mieloneczki, za którą przepada. Mimo wszystko był troszkę obrażony, bo już ze standardową ilością zębów nie jest tak wyjątkowy.
ofukany Fart
W sobotę po małym spacerku opanowaliśmy nieład i brudek w domku. Długi sen przerwało mi szykowanie obiadku a potem pojawienie się Wiki. Ta trochę z nami posiedziała, ale nie za długo. Bo przecież musieliśmy pojechać. LaBunia ciągle poprawnie działała, a raczej działała wyśmienicie. Zawiozła nas do Katowic, do centrum handlowego przyjaznego dla psów. Ja jednak tam nie wchodziłem, a zrobiłem dwa kółka wokół całego budynku. Przy okazji trochę bardzo się nawąchałem i wzbudziłem nie małą sensacje. Nawet dowiedziałem się, że nie jetem bassetem a jamnikiem czy też passatem. No takie zwroty słyszałem od sprzeczającej się pary. Dopiero Pańcio im wyjaśnił, że jestem bassetem, w dodatku nie byle jakim bassetem a bassetem houndem o imieniu Furiat!. W końcu wróciłem do auta i zasnąłem w oczekiwaniu na powrót człowieków. Dobrze, że staliśmy na parkingu podziemnym, bo szybciej zrobiło się ciemno i nic mnie nie budziło. W końcu człowieki wrócili i mogłem wrócić do domku i kontynuować spanie. Musiałem porządnie wypocząć, bo niedziela miała być bardzo aktywna, bo w niedzielę mieliśmy jechać na jakiś wspaniały spacerek, ale Pańcio wiele mi nie zdradzał. Do ugryzienia!
stwierdzam, że tu nie ma śniegu
kolejne kułeczko
zdziwienie
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz