Cały wtorek coś wisiało w powietrzu. Szybki i krótki spacerek a w międzyczasie szybki wypad do Gliwic a potem długie i spokojnie wylegiwanie się oraz inne takie z tym związane. Pańcio coś tam ogarniał mieszkano, szykował obiadek. W końcu udaliśmy się po Pańcię i po błyskawicznym spacerku wróciliśmy do domku. Po obiadku człowieki zaczęli się lekko krzątać i przygotować jedną lub dwie torby. Wiedziałem co to oznacza, wiedziałem, że gdzieś szykuje się wyjazd. Torby to były w zasadzie lodówka turystyczna i mała torba na wodę, oraz wielgachna torba na moje jedzonko i inne takie dla mnie. Mało tego ten dzień zakończył się wyjątkowo szybko. Nie rozumiałem co jest grane!
Szybko było mi się jednak o tym przekonać. O godzinie drugiej w nocy wszystko stało się jasne. Człowieki wstali i to nie tak na chwilę a na poważnie. Nim się zorientowałem to już siedziałem w LaBuni, która cichutko terkotała. Nasza podróż się zaczęła.
jedziemy w nieznane
Za oknem było ciągle ciemno a my ciągle jechaliśmy. Człowieki nawet nie sprawiały wrażenia, że chcą się zatrzymać. Nasza podróż zdawała się nie mieć końca. W trakcie drogi powolutku robiło się widno. Słoneczko powolutku odnajdywało się na niebie. Z wielką radością przywitałem ten fakt, W końcu zrobiliśmy mały postój na rozprostowanie kosteczek, załatwienie małego co nieco i na sam koniec w końcu mogłem sobie zjeść. Droga mimo iż długa to dość sprawnie nam szła. LaBunia bez najmniejszych problemów wiozła nas. Nawet nie trzeszczała i nie piszczała. Za oknem przelatywała nam Warszawa a potem znaki na Wyszków i nagle się zaczęło. Nagle droga z prostej, równej i szybkiej zmieniła się w powolną, zakorkowaną i bardzo nierówną. Wokół maszyny budowlane i krzątający się robotnicy. Oj wszystko nagle się ześlimaczyło, ale z drugiej strony mogłem sobie posiedzieć w oknie. Powoli się toczyliśmy i utknęliśmy między wielkimi ciężarówkami. Wszystko było fajnie, bo i jakieś powietrze inne w tych okolicach i widoki jakieś takie bardziej równinne. Na szczęście w końcu dojechalismy.
Warszawa
Na miejscu trochę musiałem poczekać na swoich człowieków. Na szczęście jak wrócili to mogłem sobie spokojnie z nimi pospacerować. Na szczęście w pobliżu był wspaniały park po którym nie tylko mogłem pochodzić, ale także mogłem uzupełnić płyny w zbiorniczku z wielkiej fontanny, ale takiej naprawdę wielkiej. Spacerowaliśmy między sadzawkami, fontannami i drzewkami. Po trawniczku i innych takich. Nawet pogoda nam zagrał. Ten spacerek odbywał się głównie w słoneczku. Widziałem fajne pomniczki i kilka piesków też spotkałem, a wszyscy mijający mnie ludzie uśmiechali się do mnie i podziwiali moje długie uchole. Spacerek jednak się skończył i wróciliśmy do LaBuni aby po chwili pojechać w inne miejsce tego miasta. Na szczęście Białystok był dość spokojnym miejscem i nie było w nim wielkiego ruchy. Zza okna samochodu miasto wyglądało bardzo ładnie.
uzupełnianie
no co tylko łyczka zrobiłem, no może 10
ale jak to wracamy?
W każdym razie na nowym miejscu też musiałem chwilkę poczekać. Nie wiem ile czasu czekałem bo zasnąłem, a człowieki obudzili mnie, gdy wsiadali. Potem wróciliśmy na początkowe miejsce i wiecie co poszliśmy do parku. Tym razem odwiedziliśmy park przy Pałacu Branickich w Białymstoku. Ten park był tylko kilka kroków obok tego po którym chodziliśmy wcześniej. W drodze do niego przywitał nas pies stróżujący. Tak groźnie wyglądał, ale z drugiej strony był bardzo spokojny i szczerze powiedziawszy taki trochę nieruchawy. Musieliśmy nasz spacer mocno przyśpieszyć, bo pogoda przestała nam sprzyjać. Z nieba powolutku zaczęło kropić. Im bardziej byliśmy w parku, tym bardziej padał deszcz. Cały ten deszcz popsuł nam szyki. Oglądanie pięknych kwiatowych rabat i licznych posągów musieliśmy odłożyć. i skryć się pod zadaszeniem samego pałacu. Ten też był w najlepszej kondycji wizualnej, bo był remontowany. Koniec, końców największy deszcz przeczekaliśmy a zaraz po nim szybko wróciliśmy do LaBuni. Zważywszy na aurę człowieki postanowili, że czas wracać do domku.
czesć dziwaku
tutaj wejść można z psiakiem
obcujemy z wielką sztuką
takie ładne kwiatki tu są
czas wracać do LaBuni
Droga powrotna, przynajmniej na początku była równie męcząca jak droga do Białegostoku. Deszcz potęgował złe odczucia i zmęczenie. Na szczęście im dalej od miasta tym pogodniej się robiło. Na całe szczęście. Po drodze zatrzymaliśmy się jeszcze przed Warszawą, czyli w Wyszkowie. Tam podjechaliśmy do restauracji aby coś zjeść, ale dochodzące z niej dźwięki zabawy przy dźwiękach disco polo odstraszyły nas od pierwszej. Kolejna była już o wiele fajniejsza i spokojniejsza. Człowieki zjedli, częstując mnie troszkę pysznym domowym jedzeniem. Po chwili ruszyliśmy dalej. Taki odpoczynek dał nam wiele energii i ruszyliśmy w drogę powrotną.
jedzonko
w restauracji
W drodze do domku powolutku robiło się coraz ciemniej. Na szczęście droga upływała nam dość dobrze w akompaniamencie muzyki i głosu z nawigacji. Było to dość nużące, wiec długo sobie pospałem. Obudziłem się dopiero gdy zatrzymywaliśmy się na malutki postój. W zasadzie to był postój na ostatniej prostej, która miała ponad 150 kilometrów. Postój był niezbyt długi, ale nie tylko sobie zjadłem swoją kolację, rozprostowałem kości i zjadłem jakieś przysmaczki z wykwintnej kolacji człowieków.
przerwa obiadowa
W końcu do domu dojechaliśmy tuż przed północą. W sumie droga w jedną stronę zajęła nam około 7godzin. Muszę przyznać, że samego Białegostoku niewiele widziałem i mam nadzieję, że szybko tam wrócę aby móc sobie bardziej pochodzić. W każdym razie ledwo przekroczyłem drzwi mieszkanka to padłem i zasnąłem. Cały czwartek odsypiałem. Krótkie spacerki spędzałem na załatwianiu tego i owego. Ostatecznie jednak większą część dnia przespałem. Człowieki byli też bardzo zmęczeni i popołudniem w komplecie w zasadzie sobie spaliśmy. Nawet Fuksja chcąc być jak najbliżej człowieków spała sobie z nimi.Wieczorem Borowski wyciągnął mnie na spacer, na który naprawdę nie chciałem iść, ale musiałem. Nie byłem bardzo zadowolony z tego faktu, ale przecież trzeba było. Jakbym się wysikał w domku to byłby wielki przypał. Ech coś czuję, że o wiele więcej będzie nam potrzeba by wypocząć po tej podróży. Do ugryzienia!
musimy?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz