niedziela, 5 lutego 2017

Tydzień zmian

O świcie wstaliśmy i tylko zastanawiałem się po co? Nie chciało mi się i nie widziałem takiej potrzeby, ale przecież bez spaceru i jedzonka nie można żyć. Słoneczko dopisało i jadąc na zakupy zahaczyliśmy o dzikie tereny w centrum miasta. Taki ni to park, ni to miasto. Po prostu teren po jakiś budynkach. Pewnie jakieś ładne kamienice, które nie nadawały się do zamieszkania zamieniły się w kupę gruzu, która zarosła drzewami. Sądząc po rozmiarze drzew musiało być to bardzo dawno temu, a przynajmniej przedwczoraj. No ale ja nie jestem ekspertem, więc moje oceny nie mogą być, zbyt trafne.
ale ubity ten śnieg

Spacer był dziwny. Ciągle kręcił się obok nas jakiś człowiek. Nie chodził naszymi śladami, ale co jakiś czas nasze drogi bardzo się zbliżały a nawet przecinały. Czułem się trochę zaniepokojony i byłem bardzo czujny. Obserwowałem wszystko dookoła i przez to wszystko nie byłem w stanie nawet na chwilę zainteresować się zapaszkami i tropami. Było ich sporo, ale ja ciągle czujny. Trzeba było uważać, bo pod łapkami co jakiś czas pojawiały się dziury, albo jakieś wielkie kamole, a raczej zbitki cegieł. Niestety pojawiały się też śmieci, dużo śmieci. Przykre jest to, że gdziekolwiek bym się nie pojawił, to zawsze znajdują się tam śmieci.


spokojnie widzę go!

Ten krótki spacerek był bardzo intensywny ze względu na tego człowieka. Na pożegnanie okazało się, że górka po której chodziłem jest wykorzystywana jako miejsce na zabawy dla dzieci. Jedno z nich dość niepewnie zjeżdżało na sankach. Mimo wszystko trochę się śmiało. Te dźwięki nas pożegnały i wróciliśmy do domku, bo tam czekała na nas wielka praca. Ktoś musiał rozebrać choinkę i ten ktoś to Pańcio. Ja i kotły mieliśmy obserwować. Tak właśnie, Pańcio na naszą parkę kotów mówi kotły. To tylko w jego głowie jest śmieszne, ale wolimy mu nie podpadać i jak tak mówi to wszyscy śmiejemy się do rozpuku - w końcu niech myśli, że jest super gościem. Wszyscy wiemy jak jest, no ale rozumiecie prawda?
Kartony, które spoczywały na balkonie wróciły do pokoju. Wszystkie skrupulatnie zostały rozłożone i powolutku wypełniały się bombkami. Choinka z każdą chwilą robiła się co raz bardziej goła. Co raz więcej zieleni z niej prześwitywało. W trakcie tego pakowania tylko jedna bombka ucierpiała, ale tak całkowicie. Praca trwała w najlepsze i dość nieśpiesznie. Przy lampkach Pańcio bardzo się skupił. Pamiętał, że przed świętami siedział przy nich całą noc. Teraz porządnie je rozplątał i z wielką dbałością zabrał się za ich składanie do pudełka. Każdy komplecik osobno. Wszystko to w akompaniamencie gonitw, skoków i hałasów kotów. Ja to głównie spałem i obudziłem się dopiero gdy Pańcio tą wielką ilość kartonów pakował do jednego wielkiego wora i znosił do piwnicy. Rok wcześniej znosił to wszystko z dziesięć razy a teraz dał sobie radę na dwa razy. Choinka wylądowała na balkonie na tradycyjne wietrzenie i czekała na wywiezienie do Bojkowa. W mieszkaniu zrobiło się pusto i tak mało kolorowo. Coś czuje, że szybko będziemy coś tu malować. Ten trochę ponury dzień skończył się szybko a wszyscy byliśmy zmęczeni.
a co tu się dzieje?

kartony - doskonałe miejsce zabaw

tak pomagają koty

na końcu zmęczone poszły spać

Cały wtorek leniuchowaliśmy. Były jakieś tam spacerki i jakoś tak nikomu nic się nie chciało. Zapewne wszyscy ciągle tęskniliśmy za choinka i przytłaczała nas ta ilość wywołana jej brakiem. Może to było spowodowane tym, że pierwszy miesiąc nowego roku się już kończył. Nie tak dawno witałem nowy rok a to już tyle dni temu. Już tyle zrobiliśmy. Wieczorem nawet spokojnie pospać nie mogłem, bo co się ruszyłem z pontonu to któryś z kotów mi go zajmował. Fart to schodził, gdy tylko się zbliżałem, ale Fuksja broniła się do ostatniej chwil. Musiałem ją przepchać siła. Znaczy wiecie. Zamknąłem oczka, głowa w dół i czułkiem ją przepychałem. Masa robi tu całą robotę. Mimo, że ja nie jestem największym psiakiem to i tak jestem przeszło dziesięć razy cięższy niż ona. Z fizyką się nie dyskutuje i prawa fizyki zawsze mają racje, a racja leży po mojej stronie. Chwilę pospałem i musiałem iść na ten nocny spacer a po powrocie mój ponton znowu był zajęty. Znowu ta Fuksja, bo Fart już dawno spał na drapaku i ani myślał ruszy się, no chyba, żeby dźwięk sypanego jedzenia. Na szczęście człowieki przenieśli się już do sypialni, więc zostawiłem ponton kotłom i poszedłem spać.

no złazisz po dobroci i czułkiem mam pomóc?

ta znowu u mnie?

dobrze, że Fart wie gdzie jego miejsce

na szczęście na legowisku to mogę się wyciągnąć jak król

Nowy dzień a więc i nowy miesiąc rozpoczął się od jazdy aby pozałatwiać jakieś ważne ważności. Coś tam musieliśmy odebrać, coś tam zakupić. Naprawdę nie mam pojęcia co i jak, ale się nawet nie interesowałem, bo i po co jak nie mam na to wpływu. W każdym razie trochę posiedziałem w aucie. Wiedziałem, że Pańcio, gdy tylko wrócił to zabierze mnie na spacerek i się nie myliłem. Od razu wyskoczyłem z LaBuni i ruszyłem. Długa smycz dawała mi sporo swobody i sobie wędrowałem. O dziwo blokowiska i budynki szybko się skończyły i weszliśmy w las. Niezbyt głęboki las i na jego skraju było widać budynki, ale i tak było fajnie. Najlepsze jest to, że co chwila było tam jeziorko. Wszystko zamarznięte na kość. Na jeziorach siedzieli łowcy ryb - wokół przerębli i było ich tam sporo, więc wydaje mi się, że ryby musiały brać. My na lód się nie pchaliśmy, bo szkoda było by zamoczyć futerko w takie zimno. Teren był dość nierówny i raz wchodziłem, raz schodziłem. Nawet nie przypuszczałem, że w takim miejscu może być takie ładne miejsce. Kto by pomyślał, że gdzieś miedzy firmami obok budynków mieszkalnych i szpitala jest taki kompleks jezior a raczej jeziorek. W każdym razie naprawdę warto odwiedzić tą część Rudy Śląskiej, czyli Godule. Z tego co widziałem na mapie jest tam jeszcze kilka ciekawych miejsc, ale te zostawiłem sobie na następną wizytę. W trakcie spaceru musiałem nielegalnie przejść przez bardzo ruchliwą ulicę. No ale niestety, ale pasy były dość daleko i w zasadzie z miejsca w którym staliśmy nie dało się tam dojść. Szybciutko podreptaliśmy przez blokowiska i nagle dotarliśmy do punktu startu - czyli pod LaBunie. Nie skończyliśmy jednak spaceru, bo zorientowałem się, że jesteśmy w dobrze znanym mi miejscu. Okazało się, że nie raz tu chodziłem po okolicznych łąkach i polach. Tam są bunkry, tam jest fajnie. Niestety tamte czasy już nie wrócą i spacery w tych okolicach nie będą takie same. Teraz tam gdzie wcześniej pasły się koniki teraz trwa budowa osiedla. Ktoś kto tu będzie mieszkał to będzie miał naprawdę wspaniałą okolicę.
no idziesz?

pod górkę

a co to za rybołowcy?

no chodź szybko

chwila kontemplacji

Po powrocie do domku wszystko toczyło się prawie normalnie. No właśnie prawie. Farcik był jakiś taki spokojniejszy i głównie spał, choć apetyt mu dopisywał. Dopiero po chwili gdy był miziany dał sobie zajrzeć w mordkę i się okazało. Fart miał już nowiutkie stałe górne kły, a mleczne tymczasowe jeszcze nie wyszły i nawet o tym nie myślały. Od razu dostał pastę na ból w mordce. Zapadła też decyzja, że w kolejnym dniu Pańcio uda się z nim do Weta.
spokojny jak aniołek

podwójne kły

We czwartek skoro świt udałem się na spacerek po okolicy. Nie było to nic wielkiego i w zasadzie to nie miałem ochoty spacerować, bo ciągle myślałem o Farcie i zastanawiałem się czy przeżyje? czy te kły mu zostaną?
a może lepiej już wracajmy?

W drodze do domku byłem dość mocno poddenerwowany, aby jak najszybciej wracać. Uwieżycie, że Pańcio to nagrał na filmie, co pokazało mnie to w bardzo niekożystym świetle, ale pamiętajcie, że to wszystko przez te smutki o Farta.

no szybciej, szybciej wracajmy


W domku okazało się, że nasz Wet będzie dopiero popołudniu. Pańcio więc zabrał się za pielęgnację mojej psiowatości. Fart na szczęście czuł się dobrze i spawa nie była aż tak pilna i mógł poczekać. W ruch poszedł więc odkurzacz i coś na kształt furminatora - taka jego trochę tańsza wersja. Ułożyłem się spokojnie i delektowałem się chwilą. Mijały minutki a z mojego futerka ubywały kolejne kępy starych kłaczków. Potem porywał je do swojego brzuszka nasz odkurzacz. Mówiłem sobie - chwilo trwaj!
i jak tu nie kochać technologii

W końcu jednak musiało się skończyć i to. Pańcio przerwał i zostawiając mnie w domu do pilnowania Pańci udał się z Fartem do Weta. Trochę poczekać musieli i w końcu fart wylądował na stole. Waga ponad 2600gram. Wet nie był zdziwiony jego zębami, ale na wszelki wypadek dał zastrzyk i zapisał lek doustnie. Oznajmił, że wyrywanie zębów, ewentualnie przeprowadzone zostanie za tydzień. Po powrocie do domku Fart dostał od wszystkich taryfę ulgową i mógł sobie spać, gdzie tylko chce i jak tylko chce.
czekając na wizytę

śpi u mnie, ale mu wybaczę

słodki nosek

W piątek, piąteczek, piątuniu z rana udaliśmy się na spacerek. Tego dnia spacerowaliśmy jedynie po swoich okolicach. Nie było ani chęci ani sensu zapuszczać się gdzieś dalej. Tak po prostu Góra Hugona była dobrym rozwiązaniem. Pogoda była całkowicie neutralna choć trochę mroźnie. Mimo wszystko spacerowałem i obwąchiwałem drzewa i krzewy. Powolutku posuwaliśmy się w głąb. drzewa gęstniały tak jak i mgła.  Długa smycz świetnie się sprawowała i mogłem sobie spokojnie hasać. Trochę się kręciłem a Pańcio całkiem spokojnie to znosił. Z czasem jednak mgła zaczęła gęstnieć tak bardzo, że stała się bardzo niepokojąca. Trochę czuliśmy się jak na planie jakiegoś horroru. Oznaczało to, że przyszedł czas na powrót do domku. W końcu kilka kroków zrobiliśmy i minęło kilka długich minut.
ruszamy w drogę

topienie

chwila wytchnienia 

idę już, no poczekaj chwilkę

ee chyba czas wracać

szyyyybbbbbkkkkkoooooo wwwwwrrrrraaaaacccccaaaaajjjjjmmmmyyyy

Piąteczek dobrze przeleciał i bardzo dobrze się skończył. Sobota za to była pełna bardzo niekorzystnych emocji i wydarzeń. Rano po krótkim spacerku miałem okazję trochę poodpoczywać w autku, gdy człowieki gdzieś poszli. Na szczęście wrócili i mogliśmy jechać, do domku, ale coś było nie tak - i to bardzo. LaBunia znowu zaczęła cieknąć. Zapadła decyzja by jechać do Bojkowa. Tam Pańcia udała się do pokoju aby poleżeć i poczytać a ja razem z nią. Pańcio zabrał się za naprawiania wozu. Dość szybko się z tym uporał. Autko odpaliło, ale niestety naprawa się nie powiodła i z stało się jasne, że trzeba LaBunię zostawić i zadzwonić po Fordziaka. Już po chwili pojawił się Pańcio z fajką i wracaliśmy do domku. Najpierw jednak posiedzieliśmy trochę w mieszkanku z kafelkami, gdzie bardzo mocno byłem miziany. To bardzo mocno mnie radowało i relaksowało. Zresztą człowieki też trochę się rozluźnili. Wieczorkiem w końcu mogliśmy wrócić do domku i odsapnąć po tym męczącym i trudnym dniu. Wszyscy tęskniliśmy za naszą LaBunią ale cieszyliśmy się, że zmęczony i głośny Fordzik nas przywiózł. 
chwila łaskotek

W niedziele postanowiliśmy się nie zamartwiać i nie przejmować za bardzo tym wszystkim co stało się dnia wcześniejszego i udaliśmy się na spacerek po jeziorkach Rudy Śląskiej w okolicach ulicy Leśnej. Nasza wędrówka nie była byle jaka, była porządna. Kręcąc się wokół jeziorek przedreptaliśmy pod Borową Wieś. Kiedy tam muszę wejść, ale tym razem zawróciliśmy wokół jeziorka i dzikimi krzakami. Dreptaliśmy po nieodkrytych przez nikogo innego trasach. Było naprawdę fajnie. Śnieg nawet przestał mi przeszkadzać. Naprawdę bardzo fajnie się szło. Trochę poobgryzałem patyczków, trochę pojadłem śniegu. Od czasu do czasu wdrapałem się na jakieś powalone drzewko, ale w końcu trzeba było wrócić do autka i po malutkich zakupach do domu. Ten tydzień doskonale się zakończył. W zasadzie to był bardzo dobry tydzień, z małym incydentem związanym z LaBunią. Zakończył się bardzo aktywną niedzielą i koniec końców wyszedł na wielki Plus. Od poniedziałku trzeba będzie zabrać się za LaBunie - kto wie może zrobimy ją sami. Do ugryzienia!

zawracamy?

a w tle "wielkie miasto"

patyczek,

urzekła mnie twoja historia

nie bedzie pozowania na drzewie

zaraz przeskoczę - zbieram siły

1 komentarz:

  1. ze względu na braki czasowe i to, że wszystko tutaj zajmuje nam co raz więcej czasu chyba ograniczymy się do opisywania całego tygodnia na raz :)
    A jakie plany na zmiany?

    OdpowiedzUsuń