niedziela, 8 stycznia 2017

mimo mrozu

Wolny piątek już od rana był bardzo ale to bardzo słoneczny. Jednak to słońce było tylko na pokaz. Poranny szybki spacer, był wyjątkowo szybki, bo gdy tylko otworzyły się drzwi klatki schodowej to uderzyła w nas fala zimna pochodząca z samego serca Arktyki. Oddech zdawał się zamarzać a w nosie i płucach czułem kłucie miliona szpilek. Na moje oko termometr musiał pokazywać z -10000 stopni - co najmniej! Na spacerku ani żywej duszy. LaBunia cała zamarznięta. Zastanawiałem się jak nasza dama odpali, a przecież już za kilkadziesiąt minut musiała.  
chyba czas budować iglo

Słońce dawało z siebie wszystko. Świeciło z całych sił, ale wszystko szło w gwizdek, bo wszystko było skute lodem. Miałem wrażenie, że jak zatrzymam się choćby na chwilę to zamienię się w lodowy posąg. Tak więc najszybciej jak tylko się dało wróciłem do domku. Powrót był naprawdę w trybie ekspresowym. W domku dopadłem do śniadanka i od razu na pontonik aby się troszkę wygrzać.


a gdzie wszyscy ludzie i psy są?

Długo się niestety nie wygrzewałem. Bo po małej drzemce już wstawałem. Usłyszałem, że termometr pokazywał -18 stopni. Co za tym idzie troszkę się pomyliłem, ale różnica między -18 a - 1000 jest niewielka. W każdym razie udaliśmy się na dół by z kamieniem na sercu zobaczyć, czy nasza LaBunia odpali. Wsiadłem a Pańcio zabrał się za drapanie szyb. Potem nastąpiła chwila ciszy po włożeniu karty. Świece się zagrzały i LaBunia szybko kręciła, ale nic to nie dało, choć już prawie prawie. Druga próba i od razu sukces. Silnik pracował jakby nigdy nic. Nie zdawał sobie sprawy ile nerwów kosztowały nas ostatnie sekundy. Ten sobie tak normalnie pykał jakby nigdy nic. Nigdy nie poświęcałem mu tyle uwagi co wtedy. Byłem na niego trochę zły, ale cieszyłem się, że nas zawiezie. Mieliśmy ważny cel. Jechaliśmy na spotkanie psich blogerów. Jechaliśmy trochę na około aby się wszystko ładnie zagrzało. Zaparkowaliśmy i już po chwili znowu dreptałem po tym zimnie. Dreptałem na psi wybieg w Parku Śląskim. Już z daleka dobiegały do mnie szczekanie i odgłosy psiej zabawy. Do parku było jeszcze sporo kroków przede mną a już z daleka dobiegały do mnie odgłosy dobrej zabawy a my jak zwykle spóźnieni. W końcu dopadłem do furtki i wparowałem na wybieg. Byli tam chyba wszyscy znajomi. Od organizatorów, czyli  Na wypad z psem, ale także RudoSzorstki TeamGadziny Bytomskie, czy też Wyżeł po śląsku oraz wielu wielu innych.  Mimo przeraźliwego zimna zabawa była świetna, choć od czasu do czasu kogoś łapki z zimna bolały. W każdym razie każdy z każdym się bawił. Po początkowej niepewności nie było już nawet śladu. Zabawy były wiele, Pańcio mnie obsypywał sniegiem a najgłośniejszy były taki malutki i niepozorny Ado. No nic wraz z mijającymi minutami nawet przechadzki na około wybiegu i bieganie nie pomagały. Ciepło się ulatniało i powoli psiaków zaczęło ubywać. Wszyscy zaczęliśmy odczuwać niedobory temperaturowe. Powoli i my się zbieraliśmy do wyjścia, do tęskniącej za nami Pańci. Od organizatorów otrzymaliśmy czaderki kalendarz i pożegnaliśmy się ze wszystkimi. Zmęczeni oraz przemarznięci  szybko wygrzewaliśmy swoje pupcie w domku.
no biegnę się przywitać

no ta to się popisuje za jedzenie

przywitanie ze Szczotkiem 

przywitanie z rudymi północniakami

my się dobrze znamy - cześć

miziaki z Pańcią Azy (foto Milena Kubica)

to ten najgłośniejszy Ado (foto  Na wypad z psem)

no weź tamtemu zrób zdjęcie! (foto  Na wypad z psem)

ktoś mnie obsypał? (foto ADO Jack Russell)

chwila samotności i zadumy w zgiełku dnia codziennego (foto Milena Kubica‎)

no dobra, myślałem tylko, kto jeszcze ma przekąski

Tego dnia byłem bardzo zmęczony i przez resztę czasu po prostu spałem. Zresztą z powodu zimna wychodziłem tylko na małą sekundkę, no może dwie. Człowieki jednak wyciągnęli mnie wieczorem zawieźli do Freda, gdzie opędzlowałem mu miski. Trochę musiałem na Borowskich poczekać, ale przyjechali i razem wróciliśmy do domku. Nie uwierzycie, ale termometr w samochodzie pokazywał -22 stopnie. No przecież to prawie -100000. Kto to widział? Ledo dałem radę przejść z LaBuni do autka. No ale w domu to pozostało tylko spanie, a człowieki się długo męczyli by zasnąć, bo byli jacyś poddenerwowani przez to, że Pańcia bęcła na ziemię.
Sobota była dniem podróży. Niemal od rana wędrowaliśmy w najlepsze od sklepu do sklepu. Jechaliśmy to tu to tam a na sam koniec pojechaliśmy jeszcze gdzieś indziej. Człowieki wrócili szybko i ich nastroje się diametralnie zmieniły. Byli bardzo zadowoleni, ja zresztą też, bo skoro człowieki się cieszyli to ja też musiałem.
szybki spacerek między sklepami

no jedź do sklepu a nie się wygłupiasz!

Po powrocie do domku wszyscy sobie odpoczywaliśmy. No prawie wszyscy, bo Fart biegał i skakał wszędzie. Swoje wygłupy przerwał dopiero gdy w TV leciały wywiady z polskimi skoczkami narciarskimi. Zainteresował go zwłaszcza jedne. Siedział przed TV jak posąg. Nic go nie ruszał i podejrzewam, że nawet jakby ktoś wsypał jedzenie do jego miski to nawet nie drgnął by o milimetr.
fascynacja 

Ja oczywiście prawie w środku nocy musiałem iść na spacer, bo bez tego to Pańcio byłby smutny. Ten spacerek był dość długi. Tak sobie wędrowaliśmy po osiedlu i pomimo wielkiego mrozu spotkałem biegaczy. No wyobrażacie sobie? Na takim zimnie być na dworze i jeszcze się męczyć? Ja to gdyby nie Pańcio siedział bym pod kocykiem i grzał pupcie, no ale nie przeskoczysz... Zresztą w domy nawet koty potrafiły się zjednoczyć w walce przeciw zimnu. W zasadzie to był tylko chwilowy sojusz, ale jednak zimno przegrało. Koty spędziły kilka, no może kilkanaście minut wtulając się w siebie na grzejnikowym wieszaku. No powiem wam, niespotykane, ale poskutkowało, bo wszystkim zrobiło się cieplej.
widziałeś? tam ktoś biegł

sojusze są najważniejsze w walce z zimnem

W niedzielę od rana znowu słońce świeciło tylko na pokaz, bo temperatura bardzo odbiegała od tego co mogło by się wydawać. Było bardzo, ale to bardzo poniżej zera, pewnie jakbym powiedział -50 to niewiele bym się pomylił. Było jednak znośniej. Może to sprawa przyzwyczajenia się do takich niesprzyjających warunków. A może ja żyję w złym miejscu? Może powinienem mieszkać na Alasce, lub w Łodzi? W każdym razie poranny spacerek bardzo mocno rozbudzający mimo, że był raczej krótki. W domku od razu popędziłem zjeść śniadanko a potem na pontonik przy grzejniku i sen, długi sen.
aż obraz zamarzł

ale no już nie idźmy - wracajmy

Oj sobie pospałem, oj sobie wypocząłem. Do czasu oczywiście, bo Pańco musiał coś wymyślić. No i pojechaliśmy do Parku Śląskiego. Zaparkowaliśmy z drugiej strony parku, ale nie udaliśmy się na Wybieg. Tak po porostu się przeszliśmy po zaśnieżonym parku. Było trochę osób, park żył a my w nim wędrowaliśmy. Ciężko było znaleźć coś co nie było białe. Było bardzo pięknie. Powędrowaliśmy z lądowiska dla śmigłowców w stronę jeziorka, gdzie oczywiście obowiązkowo wdrapałem się na okoliczne głazy. Obserwowałem przy tym chodzących po tafli zamarzniętego jeziorka. Przerażające to było, bo pomimo mrozu i zapewne dużej grubości lodu - po co ryzykować? Państwo z psiakiem nawet nie skracało sobie drogi, bo w połowie jeziorka zawrócili. Ech i jaki był w tym cel?
po jeziorku chodzą wariaty

My leśną ścieżką udaliśmy się w dalsza drogę. Kierowaliśmy się do Planetarium. Z tym, że ta droga to była raczej umowna, bo po prostu dreptaliśmy po śladach innych ludzi. Po chwili postanowiliśmy zboczyć z tej trasy i udaliśmy się na coś co przypominało drogę. Dopiero po chwili okazało się, że to był dość szeroki i równy, ale jednak tylko rów melioracyjny. Ech zmęczeni i niemal po szyję w śniegu w końcu dotarliśmy do jakiejś sensownej drogi - równej i prawie odśnieżonej. Czasami jednak warto podążać za przysłowiowymi wszystkimi.
tam wygląda, że będzie się fajnie szło.

jednak nie

W tych warunkach pogodowych trochę ciężko było wejść pod Planetarium, ale nam się udało. Oczywiście musiałem świętować to wydarzenie więc usiadłem sobie na ławce. Trochę od śniegu odpocząłem, ale nie bardzo. Tak naprawdę to odpoczywałem po tym forsownym marszu. Masakra.
relaks na słoneczku

Od teraz był już czas powrotu. Powoli zupełnie inną drogą wracaliśmy do LaBuni. Udaliśmy się przez park rzeźb. Chwilę tam spędziliśmy na podziwianiu, ale w końcu dotarliśmy do autka. Wykończony byłem, ale bardzo zadowolony z siebie. Jedyne co mnie zawiodło to to, że nasz GPS znowu nas zawodził i przez te jego problemy w roku 2017 nie uda nam się przewędrować 1000km. Tak to będzie tylko i wyłącznie jego wina. Ech w drodze powrotnej rozmyślałem o tym, że ledwo się rok zaczął a ja już znajduje winnego na niepowodzenie. No nic do końca dnia już pozostało odpoczywanie i relaksowanie przerywane kocimi gonitwami i malutkimi spacerkami. Do ugryzienia

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz