poniedziałek, 29 sierpnia 2016

Pilotka

W niedziele po bardzo leniwym poranku ruszyliśmy w drogę. Zostawiliśmy dziewczyny w domku i pojechaliśmy. Po drodze okazało się, że wentylator w naszej LaBuni znowu odmówił posłuszeństwa. Na postoju pod sklepem Pańcio jako tako to naprawił i mogliśmy w miarę normalnie dojechać do celu. Zaparkowaliśmy i ruszyliśmy na spacerek. Całkiem sporo ludzi było a my jak się okazało wędrowaliśmy na lotnisko. Na lotnisku był piknik lotniczy. 
ale te samoloty malutkie!

piątek, 26 sierpnia 2016

mnie nie chcieli

We czwartek o świcie, czyli zaraz po śniadaniu i załatwieniu wszystkich ważnych rzeczy, ruszyłem  z Pańciem do Gliwic, a tam zaraz ruszyliśmy na spacerek wokół jeziorka. O "świcie" byli tam tylko wędkarze, no i my. Kręciliśmy się między jeziorkami i wąchałem. Było sporo ciekawych tropów i śladów, jednak nie było mi dane podążać, za choćby jednym z nich. Musiałem iść tam gdzie Pańcio chciał i kropka. Dobrze chociaż, że mieliśmy długą smycz i mogłem sobie pobiegać wokół Pańcia.
ktoś tu był?

środa, 24 sierpnia 2016

Gar

Pewnie doskonale wiecie jak to jest w poniedziałek, zwłaszcza taki trochę mokry poniedziałek. Po krótkim spacerku i załatwieniu podstawowych spraw fizjologicznych postanowiłem za namową Borowskiego wrócić do domku, ale tylko na chwilkę bo trzeba było dostarczyć Pańci zaopatrzenie, które zapomniała z domku. Tak więc po krótkim dwu czy trzygodzinnym śnie ledwo zwlokłem się z wyrka i udałem się do Pańci.
eeee wracajmy już!

niedziela, 21 sierpnia 2016

przełamanie

W piąteczek o świcie korzystając z odrobiny słoneczka udaliśmy się do Parku Skałka. Wielka ilość biegaczy, która tam nas mijała działa trochę dołując. Za każdym razem myślałem sobie, że to mogłem być ja, ale nie mam takich fajnych butów, albo słuchawek, że o smart telefonie nie wspomnę. W każdym razie my w wolnym tempie dreptaliśmy wokół jeziorka. Trochę rozrabiałem, trochę piłę wody, ale ostatecznie powolutku robiłem kółeczko. Biegacze nas mijali dość regularnie i przede wszystkim dość często. Ech, skąd oni mają tyle sił aby tak przebierać nóżkami przez tak długi czas? Może tylko biegają w zasięgu naszego wzroku?
idziemy i zaraz ich dogonimy

czwartek, 18 sierpnia 2016

w drogę

Cały wtorek coś wisiało w powietrzu. Szybki i krótki spacerek a w międzyczasie szybki wypad do Gliwic a potem długie i spokojnie wylegiwanie się oraz inne takie z tym związane. Pańcio coś tam ogarniał mieszkano, szykował obiadek. W końcu udaliśmy się po Pańcię i po błyskawicznym spacerku wróciliśmy do domku. Po obiadku człowieki zaczęli się lekko krzątać i przygotować jedną lub dwie torby. Wiedziałem co to oznacza, wiedziałem, że gdzieś szykuje się wyjazd. Torby to były w zasadzie lodówka turystyczna i mała torba na wodę, oraz wielgachna torba na moje jedzonko i inne takie dla mnie. Mało tego ten dzień zakończył się wyjątkowo szybko. Nie rozumiałem co jest grane!
Szybko było mi się jednak o tym przekonać. O godzinie drugiej w nocy wszystko stało się jasne. Człowieki wstali i to nie tak na chwilę a na poważnie. Nim się zorientowałem to już siedziałem w LaBuni, która cichutko terkotała. Nasza podróż się zaczęła.
jedziemy w nieznane

poniedziałek, 15 sierpnia 2016

długi weekend

Każdy długi weekend najlepiej trzeba porządnie spędzać. Przynajmniej jeden dzień spędzić trzeba na grillu. Właśnie w sobotę do południa się leniuchowaliśmy, ale potem odwieźliśmy Wikę i udaliśmy się w odwiedziny do najmłodszego człowieka w rodzinie. W drodze gdy staliśmy na światłach i jak zwykle wystawałem przez swoją szybkę podjechał motocyklista i się ze mną przywitał. Pogłaskał mnie i porozmawiał ze mną. Byłem mile zaskoczony i trochę zdziwiony tym co się stało, ale było bardzo przyjemnie. Motocyklista niestety się szybko pożegnał bo światło zmieniło się na zielone. Wyskoczył jak rakieta i tyle go widzieliśmy, a miał taki ładny motocykl. Dojechaliśmy w końcu na miejsce i nim zasiedliśmy do odpoczynku to udaliśmy się na malutki spacerek. Były trzy osoby więcej niż zwykle. Dwie duże i jedna mała. Praktycznie były one obce dla mnie, ale i tak się z nimi przywitałem jak zwykle. Mniejszy nowy człowiek początkowo bardzo niepewnie do mnie podchodził, ale z czasem się przekonał i głaskał a nawet karmił swoim jedzonkiem. Niestety z grilla to zjadłem jedynie malutkie okruszki, malutkie kawałeczki mięska, które dostałem od Pańcia. W każdym razie w sobotę bardzo sobie wypocząłem. Nawet wieczorem, gdy w drodze powrotnej odwiedziliśmy Freda. Tam znowu miska była pusta, co trochę było mi nie w smak, ale jakoś to przeżyłem, w końcu w domku czekała na mnie moja miseczka.
grillowe leżakowanie

piątek, 12 sierpnia 2016

przegło

W poniedziałek od samego rana ruszyliśmy z Pańciem do Bojkowa aby pogrzebać w LaBuni. Coś tam trzeba było w niej zrobić więc się za to powolutku i nieśpiesznie zabraliśmy. Przednie koła zdjęliśmy i ostro zabraliśmy się za kręcenie, rozkręcanie i inne takie. Co chwila podpowiadałem Pańciowi co i jak ma robić, ale ten wiedział lepiej, ten mnie nie słuchał i w pewnym momencie utknęliśmy i nic nie dało się zrobić. Tak więc Pańcio postanowił wybrać się na spacer aby odetchnąć od tego i owego. Wybraliśmy się na spacer, ale nie byle jaki spacer. To był bardzo wielki i bardzo intensywny spacerek. Mało tego, że w łapkach miałem wiele kilometrów to jeszcze szliśmy bardzo, ale to bardzo szybko. W jego trakcie co chwilkę chciałem odpoczywać. Całe szczęście, że Pańcio miał wodę i to dużo wody. Bardzo szybko ją osuszałem. Na plac boju ledwo wróciłem. Łapkami przebierała chyba już tylko moja wola, bo ciało to nic nie wiedziało i nie rozumiało. Na miejscu był Fred ze swoim opiekunem, który nam trochę pomógł. Od tej pory ja spałem i drzemałem, a człowiek powoli i systematycznie posuwał się do przodu. Pojawił się nawet opiekun Franka, ale tylko na chwile. Jak wdrapałem się od autka na swoja wypasioną miejscówkę to przysnąłem całkiem mocno i nim się zorientowałem o na placu zostaliśmy całkiem sami.

niedziela, 7 sierpnia 2016

co w trawie piszczy

Czwartek, pogodny czwartek to po porannym i bardzo trudnym wstawaniu - spacerek w Parku Śląskim. Co prawda ze względu na mały upał początkowo nie bardzo chciało mi się chodzić. Wyraźnie dawałem to do zrozumienia człowiekowi, ale on nie rozumiał i ciągle swoje - chodźmy, dalej. Miałem zdecydowanie po dziurki w nosie jego optymistycznego gadania - jeszcze kroczek. Miałem ochotę odgryź mu ten jego jęzor aby przestał już gadać. Chciałem sobie poleżeć i po relaksować a ten kazał mi chodzić. No masakracja jakaś.
ja tu zostaję, jak będziesz wracał to mnie zabierze ze sobą

środa, 3 sierpnia 2016

tylko sfuriatopierogi

W poniedziałek pogoda była o wiele lepsza, znaczy się nie było olbrzymich ulew i można było pospacerować, choć od czasu do czasu. Oczywiście były też obowiązkowe poranne obowiązki i inne takie tam rzeczy. Całe przedpołudnie się trochę wynudziłem. Po porannym spacerku trochę pospałem, trochę pomagałem w sprzątaniu, ale ogólnie to czekaliśmy na godzinę 17. Liczyliśmy, ze i u nas zawyją syreny tak jak w Warszawie. W końcu to rocznica Powstania Warszawskiego. Tuż po objedzie wybiła godzina 17. My staliśmy na balkonie wsłuchując się w dźwięki dobiegające ze świata i chyba nam się zdawało, że coś w oddali majaczy. Że jakaś syrena wyje w mieście nieopodal nas. Ledwo słyszalny dźwięk może był naszym naszym wyobrażeniem. W każdym razie po tym szybko wyszliśmy na dworek na spacerek, ale nie poszedłem sam, bo zabrałem ze sobą fioletową zimową czapkę.
no co może być zimno