czwartek, 17 lipca 2014

Ostatni dzień

Wczorajszy dzień był jak każdy ostatnio bardzo zakręcony. Jak zwykle rano posprzątaliśmy a potem udaliśmy się na miasto. Odwiedziliśmy weta, który tylko wypisał jakieś papierki. Następnie udaliśmy się do centrum. Nie muszę pisać, że z nieba lał się żar a my szliśmy. Nie powiem też, że przed wyjściem dostałem pełną miskę wody której nie wypiłem i w drodze bardzo tego żałowałem. U weterynarza też nie wypiłem, bo byłem zafascynowany małym koteczkiem czekającym ze mną w kolejce.

W upale

Będzie krótko i będzie zwięźle a co najważniejsze nie będzie żadnych zdjęć, bo nie ma na to czasu. Dziś jest czas pakowania, a więc latam od pokoju do pokoju kradnąc co nieco. No ale wracając do dnia wczorajszego. Rano małe sprzątanie i mały spacerek podczas odprowadzania Pani do pracy. Jakoś nam to szybko poszło, ale to pewnie przez to, że bardzo szybko biegałem. W domu padłem zmęczony i na kafelkach wyłożyłem się jak długi. Spałem jak suseł do czasu aż obudził mnie Pan słowami - wychodzimy! No i wyszliśmy, na szczęście tylko do autka. Tam jak już wcześniej mówiłem, od razu zawiało chłodkiem i było wszystko okej. Pojechaliśmy po Panią. Co prawda nie znam się na zegarku, ale wyglądało, że jakoś wcześniej Ją odbieramy, ale może się przestawiało się ostatnio czas albo coś!

wtorek, 15 lipca 2014

Nabity

Rano zostałem sam w Bojkowie. Bardzo się zmęczyłem, ale przez stres i kręcących się sąsiadów nie mogłem położyć się. Poza tym jak można zasnąć, gdy jest się samemu całkiem smutnym i niekochanym. No nic, nie pozostało mi nic innego jak oczekiwać na powrót Pana, który mnie tu zostawił na pewną zgubę. Już czułem w kościach, że umieram i żegnałem się ze światem po cichutku wyjąc sobie. Na szczęście w chwili moich ostatnich agonalnych dźwięków uświadomiłem sobie, że przed mymi oczami jawi się Pan. To był On w całej okazałości. Posiedzieliśmy trochę w Bojkowie i rusz w drogę. Nie była to jednak droga powrotna do domku.

poniedziałek, 14 lipca 2014

Odwiedzony

Rano pojechaliśmy na szybkie zakupy. Dwa sklepy w 10 minut. Szybko i bez najmniejszego problemu. Trochę sobie poczekałem, ale ogólnie było fajnie i przyjemnie na dworku. W końcu jeszcze przed powrotem do domku odwiedziliśmy wodopój dla LaBuni. Tutaj się troszkę postresowałem, bo byłem w autku, gdy Pan dawał picu autku a Pani myła mu okienka. Ja w środku się zaszczekałem niemal na śmierć. No po prostu nie było powietrza. Na szczęście uratowali mnie i wróciliśmy do domku odwiedzając jeszcze jeden sklepik. Tu na szczęście czekaliśmy z Panem przed sklepem.

niedziela, 13 lipca 2014

Zakupy w lesie

Od samego rana byłem na zakupach. Odwiedziliśmy dwa sklepy. Znaczy Oni odwiedzili, a ja cierpliwie czekałem na nich pilnując autka. Spokojnie, nie ma się co stresować, że mogłem się ugotować. Wartę miałem z zewnątrz. Byłem unieruchomiony przez smycz przywiązaną do różnych rzeczy i sobie spokojnie lub nie, czekałem. To czekałem w krzaczkach, to pod drzewkiem. Z każdych zakupów wracali z tobołkami, dużą ilością tobołków. Pod drugim sklepem trochę sobie poszczekałem i pokręcił się przy mnie jakiś śmieszny Pan w żółtej kurtce. Nie wiem co chciał, ale natychmiast się oddalił, gdy tylko Borowscy wrócili. Z tego miejsca mieliśmy się udać do parku na spacer, ale niestety gdy Pani przebierała się w nowo zakupione dresy, z auta dobiegł silny zapach mięska. No tak i stało się jasne, że ze spacerku nici. Trzeba to zwieść jak najszybciej do domku. Tak się stało, ale ja z Panią czekałem na dole, podczas gdy Pan wnosił wielkie zakupy na górę. Gdy wrócił, to ruszyliśmy na spacerek, po lesie. Cała nasza trójka dziarsko ruszyła przed siebie i bardzo szybko wpadliśmy w głęboki las.
tu jeszcze przed drzwiami lasu

sobota, 12 lipca 2014

Partyzant

Co można robić po odprowadzeniu Pani do pracy w piątkowy ranek i przedpołudnie? Odpowiedz może być tylko jedna leniuszkować. Leniuszkowanie jednak nie było by pełne gdyby nie kanapa. To na nią w obecności Pana mogę wchodzić. On przez to pucuje ją co najmniej dwa razy dziennie. Traktuje to bardzo poważnie bo używa do tego urządzeń w ilości dwóch sztuk: odkurzacz a potem parownica. Praktycznie całe przedpołudnie spędziłem w różnych pozycjach na kanapie. Oczywiście przerywałem te chwilę jedzeniem i spacerami. Czasami musiałem o pozycję na kanapie walczyć z Panem, ale już wiem, że do prawdziwego odpoczynku kanapa jest niezbędna. W sumie tylko tu mogę w pełni naładować swoje baterię.
śpię sobie i się ładuję.... emocjonalnie

piątek, 11 lipca 2014

Gościniec

Poranek jak każdy ostatnio. Odprowadzam Panią, wracam do domku, jem i śpię. Gdy ja się leniłem, Pan sprzątał trochę mieszkanie. W końcu wyruszyliśmy w drogę na misję, odnalezienia naprawiacza butów i oddania tam pary budzików Pani. Nie muszę chyba wspominać, że buty te nie były popsute z mojej winy, a awarii uległy jeszcze przed moją kadencją. Ja w gruncie rzeczy nic nie niszczę, poza jednym małym wyjątkiem, ale nie o tym miałem pisać. Udaliśmy się do owego naprawiacza . Droga nie była łatwa i szybka. Okazało się, że dreptaliśmy do centrum miasta koło poczty. Buty oddane i do odbioru  w poniedziałek.

czwartek, 10 lipca 2014

Pod wodą

Wczoraj odprowadziłem Panią do Pracy i szybko wróciłem do domku. Jednak nie miałem czasu na odpoczynek, nie było szans wypocząć. Zostałem niecnie zwabiony pod prysznic, gdzie mnie zamknięto. Już wiedziałem co mnie czeka. Wiedziałem, że zaraz spadnie na mnie deszcz umiarkowanie ciepłej wody z przenośnego generatora klimatycznego, zwanego przez Borowskich prysznicem małym. Woda leciała, ja mokłem. Następnie zostałem wymiziany ryżową szczoteczką  z szamponem truskawkowym. Potem gąbka i ostateczne płukanie. To niestety był już koniec tego relaksującego doświadczenia. Trzeba było wychodzić na zimny świat. Wychodziłem opornie, na szczęście Pan miał wielki ręczniczek, którym mnie okrył i porządne wytarł. Dzięki temu nie umarłem z zimna. Troszkę pobiegałem po mieszkanku, aby szybciej wyschnąć, ale ostatecznie wdrapałem się na kanapę i zasnąłem. 
eeeeeeeee jeszcze tylko dwie miski i wstaję!

środa, 9 lipca 2014

"W pleneże"

Pobudka i szybki spacerek, ale zapomnieli dać mi jeść. Troszkę się obraziłem i postanowiłem popolować troszkę na jedzenie z ich śniadania, nawet trochę się udało, ale nie do końca. W każdym razie pojechaliśmy, zostawiając Panią w Pracy. Dojechaliśmy po wielkich wybojach do Bojkowa, gdzie Pan chwilkę się ze mną pokręcił i w końcu sobie poszedł, zostawiając mnie samego za zamkniętą bramą. Troszkę rozpaczałem, ale szybko mi przeszło, bo zmorzył mnie sen i nie interesowało mnie nawet jedzenie w miseczce.

wtorek, 8 lipca 2014

W ukryciu

Skoro świt naszła mnie ochota na spanie na czymś miękkim, więc cały poranek spędziłem na wdrapywaniu się na łóżko i schodzeniu z niego, znaczy walki o pozycje na nim. Wszystko to wina Borowskich bo zapomnieli przynieść moje legowisko do sypialni z przedpokoju, a ja chciałem spać przy nich, ale na podłodze było mi już bardzo niewygodnie. W końcu za szaleństwa i łobuzowanie trafiłem w kaganiec i tak wyczekiwałem na podłodze, aż wstali.

poniedziałek, 7 lipca 2014

Impreza

Cała czas od wschodu słońca spędziłem na wyczekiwaniu kiedy wstaną. Na szczęście leżałem przy nich na swoim legowisku, które mi przynieśli z przedpokoju. W sumie to tak fajnie, gdy ono tak za mną podąża.
Do południa ja spacerowałem w upale i pomagałem trochę Pani w kończeniu ciasta i w końcu ruszyliśmy w drogę. Nie wiedziałem gdzie jedziemy, ale było fajnie, bo jechaliśmy. Na miejscu, gdy auto zatrzymało się, ja od razu wiedziałem gdzie jesteśmy - u Freda. Ja z Panem niestety poszedłem na przechadzkę, zanosząc do domku z kafelkami jakiś tajemniczy pakuneczek. Potem szybki spacerek na wymęczenie i do Freda. Tam oczywiście kontrola misek, chwilkę posiedzieliśmy, chwilka zabawy z nim. Znaczy on mnie unikał, kiedy próbowałem się z nim bawić. No i przyszedł czas na pożegnanie. Ruszyliśmy do domku z kafelkami, gdzie było pełno zapaszków pysznego jedzenia i trochę człowieków. Tam położyłem się przy stole i patrzyłem tylko, co mi spadnie do przekąszania, coś na ząbek. Troszkę spadło, kilka razy takie drobnostki, a w miseczce w kuchni był rosołek z makaronem. No po prostu żyć nie umierać, w dodatku wszyscy się mną zachwycali. Niestety nie było dane mi spróbować ciasta. Ech, taka szkoda, a Pan nawet nie zjadł całego swojego i się nie podzielił - szuja.

niedziela, 6 lipca 2014

Leśny łowca

No na całe szczęście Borowskim już przechodzi to i owo, wiec mogę coś napisać. Tak więc sobotni dzień był bardzo leniwy. Opierał się o wycieranie mnie po jedzeniu/piciu lub po prostu ślinieniu się i na smarowaniu maścią w miejscach, w których się czasem drapałem. No i najważniejsze, to co kawałek latałem do sklepu po zakupy, bo coś było zapominane, a to czekolada, a to jakiś proszek do pieczenie. Ech, no po prostu Sajgon.

sobota, 5 lipca 2014

Po nowe

Jeszcze są na mnie źli, to widać w ich podejściu do mnie i tej ich oschłości. Mimo wszystko musieliśmy rozpocząć kolejny dzień, normalny dzień. Odwieźliśmy Panią, a potem pojechaliśmy na miasto, gdzie odwiedziliśmy warzywniaczek i aptekę, po leki na moją czerwoną szyję. Wróciliśmy do domku i troszkę posprzątaliśmy, a przede wszystkim to praliśmy kanapę. Zupełnie nie wiem czemu, przecież czyściutka była. W między czasie z balkonu wrócił pokrowiec na moje legowisko. To co, że nie jest jeszcze super miękkie, ale już jest i kropka :)
ja tu zostaję i się nie ruszam

piątek, 4 lipca 2014

Ciąg dalszy

Ponieważ żelazko nie naprawiło się w nocy, mimo iż bardzo tego chciałem, to dziś w dalszym ciągu mam karę na komputer i Internet. Całą niemal noc, zamiast spać, piszczałem prosząc je, aby się naprawiło (wcale to nie było spowodowane tym, że miałem zamknięty dostęp do sypialni). Mam nadzieję, że jutro już się żelazko naprawi. Borowscy zresztą już troszkę złagodnieli. Ponadto szybko, jak ich nie ma informuje Was, że mam małe problemy skórne pod brodą i co chwila mnie wycierają i nacierają jakąś maścią. Do ugryzienia, mam nadzieję że jutro się już odezwę normalnie, bo miękną. Kończę, bo wracają!
śpię z jedynym swoim sojusznikiem w domku


czwartek, 3 lipca 2014

Tragednia

Ze względu na zrzucenie i zniszczenie żelazka posta opisującego wczorajszy dzień nie będzie, zapewne nie będzie też posta nowego aż Pani i Panu nie przejdzie złości. Do ugryzienia. Wasz zaatakowany chorobą i ukarany Furiat

środa, 2 lipca 2014

Pierwszy od dawna

Zgadnijcie kto rano musiał odprowadzić Panią do pracy? Nie mylicie się. Razem z Panem poszliśmy i wróciliśmy okrężną drogą i zaczął się spokojny dzionek na kanapie. W końcu musiałem zregenerować siły po owym spacerku i po złym samopoczuciu rano. Tak, muszę Wam wspomnieć, że skoro świt zwymiotowałem, ale tylko troszkę. To staje się powoli rytuałem, gdy jestem u Freda, to dzień później mam jedzeniowego kaca. No, ale najważniejsze, że mogłem sobie pospać na mojej kanapie, podkreślam słowo - MOJEJ!
pozycja 105 na człowieka 

wtorek, 1 lipca 2014

U Freda

Deszczowa pogoda i melancholijny nastrój sprawiły, że rano zostać sam nie chciałem. Nie pomogła nawet przekąska w postaci szponów orła. Musiałem iść z nimi i już. Za szczekanie trafiłem w kaganiec, ale razem z nimi udałem się do autka. Odwieźliśmy Panią i z Panem pojechałem dalej. Jechaliśmy małą autostradą wprost do domu Freda. Drzwi z auta się otworzyły, a kaganiec został zdjęty. Wyskoczyłem jak poparzony i już pędziłem do drzwi klatki, ale niestety musiałem jeszcze pochodzić po trawce i spróbować zrobić siusiu. Nic to jednak nie dało i w końcu wleciałem do na pięterko do Freda. Nawet się nie witałem i popędziłem do misek. Nawet nie wiedziałem kiedy Pan wyszedł. Zjadłem skorupki po jajkach, ukradłem drożdżówkę i ogólnie było spoko. Byłem na spacerkach i w sklepie. Ogólnie pojadłem i powypoczywałem. Tuż po moim powrocie z długiego i deszczowego spacerku niestety wrócił Pan. Zabraliśmy kilka rzeczy i udaliśmy się do autka. Tam cały mokry i zziębnięty chciałem wrócić do Freda, ale my jechaliśmy do Bojkowa. Tam siedząc w aucie oglądałem różne rzeczy i widziałem jak Pan rozmawia z opiekunem Franka. Szczekałem głośno i nieustannie, co było opłacalne, bo znikąd pojawił się wąsaty opiekun Freda i poczęstował mnie pysznym mięskiem. Całe szczęście, że akurat teraz, bo właśnie się zbieraliśmy. W autku jadłem owo mięsko i rozpaczałem, kiedy mi upadło na ziemię. Na całe szczęście Pan mi je podnosił i mogłem je dokończyć.