piątek, 28 lutego 2014

Piąteczek pączuszek

Hej, po tłustym czwartku dziś nastał tłusty piąteczek. Rano oczywiście byłem sam jak palec. Może to było spowodowane tym, że w nocy, gdy już spali, ja ukradkiem wdrapałem się na wyrko i skuliłem się w nóżkach Pana? Byłem takimi malutki, taki zamaskowany, niewidoczny. Nie wiem ile to trwało, bo szybko mnie zmogło. Niestety nagle się zbudziłem będąc w połowie drogi na ziemie. Na szczęście mój spryt i zwinność pozwoliła mi się wyratować z opresji. Zastanawiałem się co się stało, gdy spostrzegłem, że Pan się podniósł, to już wiedziałem. Okryli mnie. Tym porannym osamotnieniem pewnie chcieli mnie ukarać. Ten czas postanowiłem wykorzystać na opracowanie nowego planu, zajęcia łóżeczka w nocy. Wiedziałem, że muszę ćwiczyć maskowanie. Tak więc kiedy wrócił Pan i poszliśmy na spacer, ja od razu zabrałem się trening. No dobrze może najpierw zrobiłem siusiu i kupeczkę, ale zaraz potem maskowanie.
 oto efekty całodniowego treningu - w ogóle mnie nie widać, tylko końcówkę ogonka. Jestem duchem

czwartek, 27 lutego 2014

Ciężkie życie pasażera

O dziwo, dziś, po porannych rytuałach, do których powoli zaczyna zaliczać się wskakiwanie na Panią jak jeszcze śpi i próba jej zalizania, Pan został w domu. Miał to być dzień jego pracy na miejscu, wyszło jak zawsze czyli... poszliśmy razem spać. Oj, gdyby Pani z nami była, to by dopiero było, trzy śpioszki. A tak, budziłem się co chwilę i przez kilka sekund łączyłem się w bólu z Panią. Zaraz po tym ponownie zasypiałem. Później, kiedy Pan zdecydował, że dość tego leniuchowania, wziął się do ciężkiej pracy. Siedział przy komputerze (przy okazji donoszę, że nie włączył mi lapka Pani i nie mogłem pobuszować po Internecie) i coś wytrwale pisał. Nie wiem czy szło mu dobrze, co jakiś czas widziałem, że na ekranie zamiast edytora Word pojawia się przeglądarka Internetowa i jakieś strony, które go ewidentnie bardzo śmieszyły (wnioskuję to na podstawie jego częstych wybuchów śmiechu). Szkoda, że nie dzielił się ze mną tymi śmiesznymi opowiastkami. Jak Pani jest w domu, to Pan zawsze czyta na głos. Pani się denerwuje, chyba ją te wesołe historyjki wcale nie interesują, ale takie małe zdolne pieski jak ja, wiedzą co dobre, i lubią wysłuchiwać tych opowieści. No cóż, musiałem obejść się smakiem i tylko słuchać, jak on się śmiał.


środa, 26 lutego 2014

Tłusta środa

Muszę Wam powiedzieć, że chyba jem za dużo słodyczy, choć tak naprawdę nie wiem, co to są te słodycze, ale lecą mi zęby. Co coś ugryzę, lub mocniej złapię, to zaraz jakiś ząbek się posypie. Wczoraj w nocy otrzepałem się kładąc się spać, a tu bach i ząbek leży na ziemi. Co jest grane? Czy ja nie umieram?
biały kieł i trzonowiec

wtorek, 25 lutego 2014

Proste jak kijek

Nie lubię dni tygodnia oddzielających weekendy, bo zostaję do południa sam. Jest to bardzo frustrujące. Chcę się bawić, skakać, ganiać i przytulać się, a Ich nie ma. Zostaję sam jak paluszek. Ze swoimi myślami, zabawkami i smacznym szponem orła. Nie pozostaje nam nic innego jak spanie, przerywane chwilami zabawy, ale co to za zabawa, jak nie ma kogo ugryźć, znaczy polizać?
nie zostawiaj mnie samego. Człowieku, znajdź w sobie odrobinę człowieka i zostań!

poniedziałek, 24 lutego 2014

Łączę się w "bulu"

Ech, Poniedziałek. Dzień zaczął się nie najlepiej. Od rana Pan był jakiś taki markotny. Poranny szybki spacerek i śniadanko. Rano wiedziałem, że coś się święci, gdy Borowscy się ubrali i wyszli, zostawiając mi wędzone szpony orła. Czyżbym miał zostać sam? Tak i to jak się okazało na kilkaset godzin. Cały ten czas spędziłem na spaniu. Przewracałem się, wierciłem się i wypełniałem swoim ciałkiem całe swoje legowisko.

Wrócił Pan i tak samo, ale bardziej markotny. Coś chyba go bolało. Pomogę mu na pewno skacząc po Nim i próbując Go polizać po ręce. Ku mojemu zdziwieniu nie wystrzeliliśmy z domu jak zazwyczaj, ale najpierw pogadał przez telefon, potem mnie nakarmił, oraz umył uszka i chciał zakropić oczka, ale kropelki się skończyły. Spacerek był bardzo fajny. Trawniczek przed blokiem, śmietniczek i szybki atak na wyrzucony paprykarz szczeciński. Niestety udało mi się go tylko polizać, potem wielkie czochranie sierści i spacerek na ukryje łące. Pan dalej był bardzo markotny i czasami to aż zamierał w bezruchu na kilka chwil. Na szczęście mógł jeszcze prowadzić samochodzik i pojechaliśmy po Panią. Na początku jak zwykle w autku trochę popiszczałem. Pani na szczęście szybko wyszła i wracaliśmy do domu. Błąd, jechaliśmy na miasto - do centrum. To w praktyce oznaczało tylko jedno. Idziemy do Weta. Tam tylko chwilkę poczekałem, spotkałem miłą Panią i to nie jedną, koteczka, pieski. Chciałem połazić, a Oni trzymali mnie na uwięzi, wiec troszkę popiszczałem. Przyszła nasza kolej. Szybko wszedłem, Wet mnie dokładnie obejrzał, skupiając się na moich oczkach. Oznajmił - jest lepiej, ale jeszcze nie idealnie. Tak więc jeszcze trzy dni kropelek, ale już tylko trzy razy dziennie. Ponadto śmiał się z mojego groźnego looku w kagańcu. Ma szczęście, że miałem dobry humor bo odgryzłbym mu głowę.

Wróciliśmy do domku, a tam stała się rzecz niesamowita, moja kanapa się rozpadła znaczy rozłożyła. Pan i Pani się położyli, ja oczywiście obok nich. Jak się okazało na Pana plecach znalazł się plasterek. Ciekawe po co mu jak nie leci krew? No nic zasnął prawie od łapki. Pani przy komputerkach, a ja tuż przy nich. To pomagałem Pani w pracy, to Panu masowałem plecki i ogrzewałem.

Dzisiaj szybko i krótko, bo jestem zajęty pomocą Pani i Panu. No nic do ugryzienia i oby was nic nigdy nie bolało.

PS. Na koniec tylko jedna moja fotka, bo oczywiście z powodu markotności nikt nie dał dziś rady zrobić mi sesji...


niedziela, 23 lutego 2014

W konspiracji

Niedziela i wszystko zapowiadało spokojny i pełen radości dzień. Taki właśnie był poranek. Pełen błogiego leniuszkowana na kanapie i wygrzewania się w cieple siedzących ze mną Borowskich. Do tego dochodziły cudowne zapachy płynące z miski pełnej smakowitych ciasteczek kokosowych i chruścików. 

sobota, 22 lutego 2014

Przejęcie

Dzisiejszy dzionek w całości stanął pod znakiem... PAŃCI.

Pani musiała iść dziś do pracy, choć zgodnie z moimi wyliczeniami, dziś jest sobota. Bardzo nad tym bolałem, bo już wczoraj o tym mówiła, dlatego postanowiłem obudzić ją skoro świt, by jej milej było. Nie za bardzo jej się to spodobało. Odwróciła się do mnie plecami i zawołała "idź sobie". Ja się jednak łatwo nie poddaję, postanowiłem wdrapać się na Ich łóżko i obudzić ich z bardzo bliska. Niestety i ta sztuczka mi się nie udała, bo Pan zrzucił mnie bardzo, bardzo szybko. Już, już chciałem za karę zrobić im kałużę w pokoju, gdy Pańcia powiedziała do Pana: "chyba trzeba z nim iść, bo się zaraz zeszcza". Ja sobie wypraszam, ja nie szczam, ja robię dostojne siusiu. I tak proszę o tym mówić, a nie jakieś obleśnie szczanie.

No, ale wracając do tematu...


piątek, 21 lutego 2014

Na łące

Od samego rana zostałem sam. Dziś wyszli oboje. Ja zostałem ze swoimi myślami no i oczywiście szponami orła. Były one schowane pod podnóżkiem, więc aby je wydostać musiałem się troszkę pomęczyć. Zostawiło sobie to na później, bo najpierw w moim pyszczku wylądowało ucho od sarny - podobno, bo smakowało jak zwykłe świńskie/wołowe, tylko było znacznie mniejsze i delikatniejsze. Resztę dnia, aż do powrotu Borowskiego, spędziłem na lenistwie. Przez zamknięcie na przedpokoju i brak dostępu do pilota nie byłem w stanie sprawdzić co się dzieje na olimpiadzie. Sami widzicie jakie moje życie jest ciężkie. Leniuszkowanie i zabawy jedzeniem przerwałem sobie jedynie na siusiu. Skrzętnie ukryłem je w moich podusiach i na pierwszy rzut oka było niewidoczne.

Wrócił Pan - w końcu! Od razu polecieliśmy na spacer. To nie był zwykły spacer, to był spacer na moją ukrytą łączkę. Wybiegałem się i wyszalałem za całe przedpołudnie. Dostawałem przekąski za różne rzeczy o które prosił mnie Pan - było super. Tak świeżo, tak pewnie niestety nie sucho, bo ziemia była wilgotna.
 szukam miejsca na małe conieco

czwartek, 20 lutego 2014

Sam na sam

Cały dzień sam. Siedziałem samiusienki jak palec. Na szczęście spędziłem ten czas na przygotowaniach do zdobycia świata, przez ganianie swojego ogona, gryzienie patyka i spanie. Dzisiejszy plan zrealizowałem w 101%. Spałem zwinięty w kłębuszek, na pleckach, z główką poniżej reszty ciała, z uchem w pyszczku, na brzuszku oraz wyciągnięty jak wąż. To wszystko i wiele więcej w moim legowisku, bo zostałem odcięty w przedpokoju. Zresztą w przeciwieństwie do pozostałych dni zamknięta była również łazienka. W sumie szkoda tego obszaru eksploracji, ale z drugiej strony zamknięte drzwi dają mi możliwość oglądania tego, co dzieje się w kuchni, ale nie mogę do niej wejść, bo jak przypominam - Pan wczoraj robił mocowanie bramki. Oczywiście było też wiele jaśniej w przedpokoju, zwłaszcza kiedy miałem zamknięte oczka w czasie snu. W końcu wrócił Pan, zjadłem, zakropił mi oczka i poszliśmy na spacer, ale nie taki zwykły, bo zabraliśmy się do autka i ruszyliśmy w drogę - po panią. Tam chwilkę poczekaliśmy i w końcu się pojawiła. Ruszyliśmy dalej w drogę, a mi chciało się tak pić. Pod sklepem z pysznymi hot dogami, których na szczęście nie trzeba składać, zniknęli zostawiając mnie w aucie. Na szczęście Pan wrócił z moją przenośną miską wypełnioną po brzegi wodą. Wyżłopałem wszystko. Autko zostało zamknięte ze mną w środku. Wrócili z zakupami. Było tego troszkę, tak z pół bagażnika. No i znowu w drogę. Jechaliśmy i jechaliśmy jakieś 5 minut i znowu sklep. Ech, tutaj wyszedłem na spacerek i zrobiłem to co musiałem. Posprzątaliśmy i wróciłem do autka, a Oni znowu na zakupy. Cały czas zastanawiałem się gdzie oni to wszystko pomieszczą. Ech, w domu tego na pewno nie schowają. Wrócili, znowu z pełnym wózkiem. Oczywiście znowu nie widziałem jedzonka dla mnie - po co Oni robią te zakupy ja się pytam!


środa, 19 lutego 2014

Jednak się udało

Dzisiejszy dzień był znowu głośny. Poranne spacerki i zabawy zakończyły się z chwilą, gdy Pan wyciągnął swoją wiertarkę. Na szczęście wiercił tylko cztery dziurki w ścianie - tym razem między kuchnią a przedpokojem. Znowu trzymałem dystans, choć wszystko miałem pod kontrolą. Dokładnie widziałem co się dzieje. Wszędzie gruz, olbrzymie ilości pyłu i do tego zapach palonego metalu. Po wszystkim wzięliśmy się za sprzątanie.  Trwało to może z 15 minut i szliśmy na spacerek. Okazało się, że szliśmy do Pani zanieść jej etui na telefon. Oczywiście wzięliśmy nie to co trzeba, znaczy Pan wziął nie to co trzeba, bo ja mu tylko towarzyszyłem. Tak bardzo chciałem zostać z Panią, ale Ona podobno pracowała. No nic, wróciliśmy do domku bez Pani. Na miejscu Pan nałożył sobie wczorajsze chruściki na talerzyk i położył na stoliku. Niestety było to strzeżone. Obmyśliłem więc plan. Udawałem, że smacznie śpię i czekałem na moment gdy Pan gdzieś na chwilkę wyjdzie. Niestety w tym udawaniu stałem się zbyt realistyczny i przespałem kilka okazji. Bo orientowałem się, że Pan gdzieś wychodził gdy już wracał. Ech, na szczęście w końcu się udało. Wyszedł, choć stół był dobry metr od kanapy na której siedziałem - udało się. Hop i przednie łapki miałem na stoliku. Wysiłek się opłacił. Pan zastał mnie z mordką w talerzu, zajadającego się jego chruścikami. Nerwy i kaganiec, które nastąpiły później były bardzo dotkliwe dla mnie, ale warte tego wszystkiego. Do teraz jeszcze oblizuje cukier puder z  noska.

wtorek, 18 lutego 2014

Moje miękkie królestwo

Calusieńką noc spędziłem na kanapie, tak więc została ona oficjalnie przeze mnie proklamowana i od dziś nazywa się Furiatostanem Górnym, bo Dolnym  jest moje legowisko. Fotel natomiast nazywam Republiko de Furiato. Po pobudce i codziennym rytuale, położyłem się na swojej kanapie, jednak mój Pan nieopatrznie ją zajął i musiałem się zadowolić jedynie kawałeczkiem miejsca, ledwo połową kanapy. No kto to widział, żeby mały biedny piesek tak musiał cierpieć. W końcu zszedł i mogłem wyciągnąć kopytka na swojej kanapie. Niestety nie na długo, bo On zaczął się zbierać. Nie omieszkał wcześniej zakropić mi oczętów tymi kropelkami, co dzięki nim mam się czuć lepiej - ech, straszne to!

poniedziałek, 17 lutego 2014

Jak wygląda stówa

Spałem w najlepsze i się obudziłem z samego rana, gdy tylko zadzwonił budzik. Oczywiście poleżeli sobie jeszcze trochę, a ja już na prawdę musiałem iść na dworek. To pewnie kara, za moje nocne wchodzenie na ich łóżko. Wychodziło mi to bardzo sprawnie, ale Oni nie byli z tego powodu bardzo zadowoleni.
No ale poranek jak to poranek, po spacerku śniadanko, po śniadanku przeszkadzanie Pani w przygotowaniach do pracy, po przeszkadzaniu  pożegnanie Pani wychodzącej do pracy, a po tym wszystkim zabawa wszystkimi zabawkami i walka z Panem o miejsce na kanapie - był remis. Podzieliliśmy ją wedle potrzeb.

Ponieważ jest dziś poniedziałek, to bardzo szybko okazało się, że muszę pozostać sam w domku i go pilnować. Od razu czułem, że coś się święci i moje podejrzenia potwierdziło zakładanie kratki, przygotowanie szponów orła i wyciągnięcie z szafki świeżych butów dla Pana. I stało się, zostałem sam. Zaraz po zjedzeniu szponów orła poszedłem spać. Prawie 1000 godzinny sen przerywany był jedynie niewielkimi i krótkimi przebudzeniami. Oczywiście przez chwilkę popiszczałem, bo przecież jestem nagrywany i muszę Im pokazać jak bardzo za Nimi tęsknię - choć bez nich mi też bardzo dobrze.

Pan wrócił, wiec poudawałem, że się cieszę. On również cieszył się na mój widok, do czasu jednak jak spostrzegł, moje siuśki na podłodze w łazience. Ech, przecież nie zrobiłem tego specjalnie, przecież nie chciałem wypić na raz całej wody z miseczki. No dobrze, posprzątane i poszliśmy na długi spacerek. Co prawda był on długi tylko ze względu na czas, a nie na odległość, ale i tak było bardzo fajnie. Zwiedziliśmy przed blokowy i za blokowy trawniczek. Zwiedziliśmy nawet obok blokowy trawniczek i boisko oraz co najważniejsze  łączkę na górce za dolinką.
 no weź mnie wyczesz

niedziela, 16 lutego 2014

Kość Niezgody

hej. 
Dzisiaj będzie naprawdę krótko i zwięźle, ale za to bardzo drastycznie. Tak, z perspektywy czasu patrząc na dzisiejszy dzień, podczas jego podsumowywania widzę, że gryzienie wszystkich prasowanych przez Panią ubrań, czy też kładzenie się na prasowanych firankach nie było najlepszym pomysłem. Gryzienie kanapy, czy też spodni Pana, to również stosunkowo słaby pomysł. Tak sobie pomyślałem, że skoro Oni zapewniają mi wikt i opierunek oraz wyprowadzają na spacery i najnormalniej w świecie starają się mnie kochać, to może ja nie powinienem być dla Nich złośliwy? No, ale przecież ja jestem malutkim szczeniaczkiem, który jeszcze nie wszystko rozumie i czasami po prostu działa nieświadomie, bo go coś drażni lub swędzi. Powinni być dla mnie bardziej wyrozumiali i odrobinę zwracać mi uwagę dopiero gdy, ja wiem, odgryzę kawał kanapy, albo zeżrę rękaw bluzki, no albo zacznie sikać krew na lewo i prawo z tętnicy szyjnej.

Pierwsza w tym dniu niezasłużona kara była już przed południem, a ponieważ byłem bardzo obrażony, to wyrażając swoje niezadowolenie z tego faktu postanowiłem spędzić chwilę wyciszenia na swoim fotelu właśnie w takiej pozycji, wskazującej gdzie Ich mam w tej chwili i bardzo, ale to bardzo niewygodnej!
 patrzcie jak ja muszę cierpieć - te straszne i okropne warunki uwłaczają mojej godności


sobota, 15 lutego 2014

Porządki

Obudziłem się i już wiedziałem, że to sobota. Skoro sobota to czas na spanie, znaczy jedzenie no dobra, na sprzątanie. Borowscy od samego rana, mówili, że dziś trzeba sprzątać, ale najpierw pojechaliśmy na miasto. Znaczy oni jechali, a ja spałem na kanapie z tyłu auta. Potem gdy oni chodzili po sklepach ja pilnowałem autka. Między jednym a drugim pilnowaniem, pospacerowałem pod oszołomem i zrobiłem co nieco. Ech, trzeba przecież wśród ludzi się poobracać.

Po powrocie, pod domkiem, pobiegałem sobie ze swoją sąsiadką. Pani tylko mnie z daleka doglądała, a Pan bawił się w aucie z głośną muzyką. W domku natomiast, było już zdecydowanie najlepiej. Rozpoczęliśmy od mycia okien. Oczywiście przeszkadzałem, znaczy pomagałem bardzo aktywnie, zabierając szmaty, plącząc się pod nogami. Pan przeniósł się na kolejne okna i kuchnia wpadła w posiadanie Pani. Ona nie gotowała, ale sprzątała! Nie było czasu do stracenia i położyłem się na wolnej kanapie, która cała była moja!
nie podoba mi się, że zajmujesz moją kanapę!

piątek, 14 lutego 2014

sFurBRZUNIOwany

Dziś, jak się można było domyślić, jest sobota. To oczywiste, bo rano, po tym jak On wyszedł ze mną na podwórko, wrócił do łóżka i zaległ obok śpiącej Pani. Moje przypuszczenia potwierdziło to, co wydarzyło się później, mianowicie po jakimś czasie z cieplutkiego wyrka wstała Pani i poszła przygotowywać śniadanie. To ma miejsce tylko w weekendy, a skoro wczoraj Pani była w pracy, to musi być sobota. Ale zaraz. Dzień wcześniej Pani nie wyszła do pracy... Dziś też nie wyszła... Jaki w końcu mamy dzień tygodnia? Jako, że jestem bardzo mądrym i rezolutnym pieskiem postanowiłem to sprawdzić. Wybrałem się za Panią do kuchni i ustawiłem odpowiednio, by widzieć kalendarz. Poniedziałek, wtorek... hm. Jakbym nie liczył, wychodzi, że dziś jest piątek. Do tego jakiś wyjątkowy ten piątek, bo to podobno Walentynki, a to zaś (ponownie zmuszony jestem użyć sformułowania "podobno") jakieś bardzo ważne święto dla zakochanych. Nie zauważyłem, by moi Państwo jakoś szczególnie dziś wzdychali do siebie, ale skoro wszędzie trąbią, że tak należy, to starałem się ich przekonać, by choć raz się do siebie przytulili - niestety bezskutecznie. Usłyszałem tylko - my świętujemy jutro. No ok, stwierdziłem. Ale skro jutro - to znaczy że może dziś jednak był czwartek i Walentynki będą dopiero następnego dnia? Przyznam szczerze - pogubiłem się już w tym wszystkim. Nie mam pojęcia jaki jest dzień tygodnia. Nie wiem co myśleć! Chyba oszaleje z tego stresu. Co robić? JAK ŻYĆ?!!! Ale wracając do tematu...


czwartek, 13 lutego 2014

Furia w ząbkach

Ech, dziś czwartek, więc czas pokazać, jakim złym i niegrzecznym pieskiem jestem i będę. Wszystko zaczęło się z samego rana. Po owocnym spacerku, pożegnaliśmy Panią i przyszedł czas na drzemkę, jednak była ona bardzo krótka, bo coś kręciło mnie w brzuszku. Więc bardzo się kręciłem i chciałem obudzić drzemiącego Pana, który podobno oglądał jakieś soki, czy soczi. W ogóle nie zwracał na mnie uwagi i stało się to, co kręciło mnie w brzuszku - kupka, która wylądowała za kanapą. Pan natychmiast stanął na równe nogi i dostała mi się kara - kaganiec. Był bardzo niezadowolony z mojego zachowania i sprzątał moja ciężką pracę, więc położyłem się spać na swoim foteliku.

Spałem tak, aż do spacerku z Panem, czyli jakieś 40 do 50 godzin. Tak więc wyruszyliśmy na spacerek
 Tak, to jest kaganiec

środa, 12 lutego 2014

Wpasowywanie

Dzisiaj oczywiście jadłem, ale to nie tylko to. Dziś byliśmy na zakupach. Odwiedziliśmy tyle sklepów, a ja tylko na tej tylnej kanapie razem ze swoim nowym uszkiem. Które dostałem z rana i od razu uciekłem z nim na swoje legowisko. No ale wracając do zakupów. Oczywiście gdy tylko zasypiałem Oni zatrzymywali samochód no i ja się budziłem, a w uchach grzmiało mi PILNUJ! Jak zasypiałem, gdy ich nie było to Borowscy wracali. No i jak tu się wyspać w takich warunkach? Nienawidzę ich, ale tak bardzo kocham. Ostatecznie zabrali mnie ze sobą, do ogrodniczego i zostawili przed sklepem. Gdy tylko zamknęli drzwi ja zacząłem arię. Głośno i dosadnie prosiłem ich aby wrócili, byłem pewien, że się popsuję z tym łańcuchem przypiętym do kraty. Wrócili na szczęście. Z całego tego jeżdżenia można wywnioskować, że odwiedziliśmy wiele sklepów w okolicy. No nic odbiję sobie to w domku.

Cała reszta dnia minęła mi na spaniu, no dobrze jeszcze polowałem na jedzenie z przygotowania obiadu.

wtorek, 11 lutego 2014

Leń

Już sam tytuł sugeruje, że dziś był jakiś wyjątkowy dzień, a tym czasem nic bardziej mylnego. To był zwykły dzień, który jak zwykle spędziłem na spaniu, ale takim wielkim spaniu. Przerywałem tylko na jedzonko i krótkie spacerki - bo kto o zdrowych zmysłach spacerowałby przy takich warunkach atmosferycznych. To spałem na legowisko, a to na swoim ulubionym foteliku.

No tak było do czasu, aż miała wrócić Pani. To wtedy się rozbudziłem i nawet wyłem nawołując ją. Niestety nie pomogło. Pani przyszła dużo później i się dopiero wtedy ożywiłem. Poszedłem z Panem na spacer. Byliśmy ja On i sznur. Szalałem jak wariat.
 tu zdziwiony

poniedziałek, 10 lutego 2014

Fotel

Dziś obudziłem się i co prawda czułem się trochę lepiej, ale dalej w brzuszku buzowało. Pomimo, że w nocy próbowałem się wdrapać na kanapę, a potem na fotel, to ostatecznie wylądowałem na legowisku - bo to jedyne miejsce, na które byłem wstanie się wczołgać. Spałem tak długo, aż wstali Oni. Nie reagowałem nawet jak dzwoniły ich budziki. Postanowiłem po prostu na nich poczekać. Gdy już wstali ja byłem gotowy na spacerek. Raz dwa spacerek zaliczony i mogłem szybko wracać wrzucić śniadanko na ząbek. Oni też zjedli, ale im za bardzo nie przeszkadzałem. Pozostało tylko pożegnać Panią i wio do spania. Pan kątem oka oglądał Olimpiadę, a ja drzemałem na legowisku. Zeszło nam się długo i po telefonie Pani, zebraliśmy się na długi spacerek do centrum. Poznałem tam kilka piesków, wielu ludzi. Co prawda nie chciało mi się tam iść, ale wracało się już bardzo fajnie. Na koniec tego spacerku czułem się już dwa razy lepiej.
Idziemy tamtędy mówię ci - tam jest nasz cel!

niedziela, 9 lutego 2014

Ech smrodek

Powroty nigdy nie są fajne, no chyba że jest to powrót do domku. No, ale od początku. Całą noc spędziłem w budzie z Arubą. Nie pytajcie mnie co robiliśmy, ale się za bardzo nie wyspałem. Poranek zakończył się wspólnym spacerkiem, a ja ponadto wszamałem mięsne saszetki Pedigree, które oczywiście bardzo mi smakowały, ale nie skończyło się to dla mnie najlepiej! Ze smutkiem i żalem musiałem się pożegnać z pięknym ogrodem i z wesołą gromadką, z Arubą na czele. Oczywiście nie mogło to być zwykłe pożegnanie, musiałem rozbić kubeczek, a co niech mnie na długo zapamiętają.

sobota, 8 lutego 2014

Dziki zachód

Udało mi się usiąść do komputera. Piszę do Was zamknięty w klatce z wielkim bokserem, RATUNKU !!!!!

Dzisiaj od rana słyszałem, że jedziemy dziś do Wrocławia. W moim pięknym umyśle połączyłem fakty i okazało się, że to oznacza, iż będziemy siedzieć w aucie bardzo długo i że zobaczę miłych ludzi i wielkiego Psa zwanego wyspą czy tam Arubą. Tak więc wsiedliśmy do autka i w drogę, ale co to bardzo krótko bo zaraz się zatrzymaliśmy i państwo wyskoczyli do sklepu. E, zaraz o co tu chodzi?! Wrócili i na szczęście jedziemy dalej. Do Bojkowa, a tam wesoła rodzinka i Fredzio.
tu jeszcze w domku szykujemy się do drogi!

piątek, 7 lutego 2014

Spinacz

Piąteczek, czyli przedpołudnie i wczesne popołudnie w samotności, ale nie martwcie się o mnie, bo to było apetyczne, bo Pan znowu zostawił moje szpony orła schowane pod pudełeczkiem. Ponadto została moja smakowita piłeczka, pełna przysmaczków, która trącana noskiem wypuszcza ze swych wnętrzności jedzonko. Tak więc bardzo ją lubię. Zresztą gdy się jedzenie skończyło ja poszedłem spać. Tylko co jakiś czas budziły mnie hałasy na klatce schodowej - no dobrze, ale wrócił Pan i lenistwo się skończyło. Szybko poszliśmy na dworek, gdzie poganiałem za moim ulubionym sznurkiem. W między czasie, jakiś głos z Okna rozmawiał dość głośno z moim Panem, o załatwianiu moich potrzeb na jego trawniku. Pan mu zwrócił uwagę, że przecież po sobie sprzątamy, a jak mu przeszkadza pies, to przestaniemy przebywać na tym trawniku jak zaczną mu też przeszkadzać śmieci i resztki jedzenia wyrzucanie przez mieszkańców bloku na rzeczony trawnik. Głos nagle zamilkł, a my wróciliśmy do zabawy.

W domku oczywiście sprint do starego miejsca postoju miski, ale przecież ona jest już gdzie indziej - na przedpokoju.
Tu już woda wypita, a jedzonko zjedzone

czwartek, 6 lutego 2014

Kto się nie chwali ten trąba

Długie dni minęły od rozwiązania konkursu, a o nagrodach ani widu ani słuchu, ale nie martwicie się utrapieni Czytelnicy, albowiem dziś się wszystko wyjaśni. Proszę tylko o chwilkę cierpliwości, bo najpierw mała relacja z dnia dzisiejszego, ale obiecuję, że będzie bardzo szybko i zwięźle.

Tak więc zaczynamy. Poranek to oczywiście spacerek i bardzo dobre śniadanko moje i Borowskich, z którego oczywiście nic mi nie skapnęło. Zdążyłem się już przyzwyczaić do tak okrutnego traktowania mojej psiowatości. Potem mała drzemka i ku mojej rozpaczy Pan zbiera się do wyjścia. Od razu wiedziałem o co chodzi - ja zostaję. Na szczęście mam do dyspozycji teraz cały przedpokój. Ponadto wiedziałem, że dostanę szpona orła. Tym razem jednak Pan go przykrył pudełkiem i przez całe 5 minut kombinowałem jak się do niego dostać, ale się udało. Dziś w samotności nic a nic nie płakałem, tylko spałem albo bawiłem się pluszakiem. Gdy wrócił Pan było już o wiele, wiele lepiej. Najpierw na spacerku się wyszalałem, potem dostałem jedzonko i czas na zabawę.

środa, 5 lutego 2014

Rewolucja

Obudziłem się jak zwykle skoro świt, ale pozwoliłem Państwu spać dłużej. Tak o 7.05 już byłem przy ich łóżeczku i obwąchiwałem. Chciałem coś zjeść, a oni mnie na spacer ciach. Po powrocie dostałem jedzonko i próbowałem wywalczyć jedzenie ze śniadanka Borowski - niestety. Pożegnałem się z Panią i razem z Panem poszliśmy na MAŁĄ drzemkę. Po pobudce się zaczęło. Pan zaczął rozmontowywać mój kojec. Z ciekawością mu pomagałem, ale i tak trwało to kilka dobrych chwil. Potem wyciągnięte zostało z szafy czarne pudło z wielkim hałaśnikiem. Czubek tego urządzenia wgryzał się w ścianę w przedpokoju i robił malutkie dziurki. Pan był z tego bardzo zadowolony, a gdy ja robię to samo tylko ciszej i przy okazji robię te dziurki większe to zaraz jest larmo. Te cztery dziurki wywołały tyle hałasu, że mało mi uszy nie odpadły. Gdy widziałem jak się powolutku włączało to było ok, ale gdy Pan z zaskoczenia to włączył, to moja reakcja była jedyna słuszna - ucieczka. Zaraz chowałem się za Panem i obserwowałem wydarzenia z bezpiecznego dystansu. Koniec końców po gryzieniu ściany i sprzątaniu moja leżanka i miski wylądowały na przedpokoju, a ja razem z nimi.
tu jestem w kagańcu, bo zrobiłem siusiu na dopiero co posprzątanej podłodze - hej, ale przecież wypadki chodzą po pieskach!

niedziela, 2 lutego 2014

Doradca pełną gębą

Niedziela. Pamiętaj, aby dzień święty przespać. Tak więc dzisiaj bardzo się starałem postępować wedle tych słów. Choć łatwo nie było, bo od samego rana nie najlepiej się czułem. Na szczęście szybko mi przeszło, ale przez swoje rozkojarzenie niestety zostawiłem kilka niespodzianek w domku. W ogóle to dzisiejszy dzień zaczął się bardzo późno, bo z Panem zarwaliśmy nockę przy naprawie komputera.
 no mówię ci zainstaluj ten program, a potem młotkiem popraw z tyłu!


sobota, 1 lutego 2014

Prysznic

Po wielu bojach w końcu udało mi się osiągnąć sukces. Dziś brałem prysznic. Przed południem przyszykowali mi ręczniki w łazience i ja jak król wkroczyłem do brodzika. Oni znienacka mnie zamknęli i siu - z góry na mnie wodą. Lało się to strumieniami, ale nie było ani za zimne ani za gorące. Po początkowym szoku, zaczęło mi się to bardzo podobać.